sobota, 12 października 2013

Rozdział 21

21 lipiec, Niedziela
     Powoli zwlokłam się z siedzenia, słysząc, że mój samolot do Polski odlatuje za niecałe dwadzieścia minut. Targając za sobą walizeczkę, ruszyłam w stronę sali odlotów. Podałam bilet młodej kobiecie, która spojrzała na niego i po chwili oddała mi go, przepuszczając mnie.
     Po jakimś czasie zajęłam w końcu miejsce w samolocie i założyłam na uszy słuchawki, które na urodziny podarowała mi moja siostra. Miałam szczęście, że ku przezorności zapakowałam do niej wcześniej prezent dla niej. Będę miała wreszcie sposobność, aby jej wręczyć te wszystkie drobiazgi, które załatwili chłopaki. Nie wiem, co by się stało, gdybym jej tego nie przywiozła. Choć teraz jednak nie miało już to wszystko takiego znaczenia, ale chociaż choroba mamy dużo zmieniła, musieliśmy stwarzać pozory normalności.
     Odpięłam pas bezpieczeństwa, ponieważ jak poinformował wszystkich pasażerów pilot, znajdowaliśmy się już w przestworzach. Myśl, że już nie długo spotkam się z moją mamą odrobinę pomogła mi się zrelaksować.
     W słuchawkach rozległy się pierwsze nuty, które po dłuższej chwili rozpoznałam. Jedna ze starszych piosenek, które kiedyś mogłam słuchać w kółko. "Apolgize" One Republic. Swoją miłością do tej piosenki zaraziłam nawet Klarę, która dość opornie przyznała, że jej też się podoba. Kto by pomyślał, skoro ciągle wrzeszczała na mnie, żebym ją ściszyła?
     Zamknęłam oczy i pozwoliłam głowie spokojnie opaść na zagłówek. Nie była to najwygodniejsza pozycja, ale w ostatnim czasie dużo latałam, więc zdążyłam się przyzwyczaić. Kiedy ponownie je otwarłam zorientowałam się, że ktoś siedzi na miejscu koło mnie. 
     - Nate? Co ty tu robisz? - spytałam dość ostro. Najwyraźniej nie byłam w dobrym nastroju. 
     Musiałam sama sobie przyznać, że wyglądał świetnie. Z nieznajomych mi powodów miał dziś na sobie garnitur, który sprawiał, że chłopak wyglądał naprawdę poważnie, ale i... seksownie. Zdecydowanie powinnam przestać już o nim myśleć. Zwłaszcza, że już z kimś się spotykałam. 
     - Hm... Myślę, że siedzę. Chociaż na upartego można by też powiedzieć, że lecę - uśmiechnął się, a mi zrobiło się od razu gorącej. Jakoś wcześniej nie reagowałam na niego w aż taki sposób. Co się ze mną działo?
     - To wiem. Miałam raczej na myśli, że siedzisz w samolocie do Polski. Nie rozumiem, więc po co... - urwałam, bo nie potrafiłam dokładnie określić, co miałam na myśli.
     Jakoś w tej sytuacji nie chciało mi się za bardzo wierzyć w przypadek. No, bo błagam. Chłopak, z którym jeszcze paręnaście dni temu flirtowałam, siedzi w samolocie koło mnie, który leci do mojego ojczystego kraju. Kraju o którym, jak myślałam, nie miał praktycznie zielonego pojęcia.
     - To trochę skomplikowane - powiedział, ale pod wpływem mojego pytającego spojrzenia, przemówił ponownie - Jakby to powiedzieć, żebyś zrozumiała... Mój wuj jest dość szanowanym lekarzem w Polsce. Moja mama wymyśliła sobie, że odeśle mnie do swojego brata, żeby troszeczkę utemperować mój charakter, ale wydaje mi się, że rodzice mają mnie po prostu dosyć. 
     - Chwileczkę... Masz na myśli to, że twoja mama jest Polką?
     Kiedy przytaknął krótko głową, uśmiechnął się do mnie delikatnie. Właśnie wtedy podeszła do nas stewardesa, proponując nam do picia napoje. Żadne z nas jednak nic nie zamówiło, a kobieta odeszła od nas z kwaśną miną. 
      - Właściwie czemu twoja mama mogłaby mieć ciebie dosyć? Przecież jesteś takim miłym chłopakiem - stwierdziłam z nieukrywanym sarkazmem. 
     - Jesteś bardzo zabawna, wiesz? A tak zupełnie na poważnie. Mój ojciec jest wysoko postawionym politykiem i nie podoba mu się to, że nie jestem posłusznym synkiem. Wolałby raczej, żebym szedł w jego ślady, a nie zajmował się czymś, co najzwyczajniej lubię robić. I tak oto jestem. Krnąbrny synek senatora wysłany przez własnych rodziców za granice do wujka.
     - Chyba nie do końca zrozumiałam. Twoi rodzice wysyłają cię do wujka, żebyś...?
     - Nauczył się szacunku do nich oraz zaczął szanować to, co mam - wyrecytował, jakby nauczył się już tych słów na pamięć - Choć tak naprawdę ojciec chce, żebym zgodził się na jego decyzję; żebym zaczął się angażować w politykę. 
     Właściwie nie obchodziły mnie jego problemy, ale ostatnio potraktowałam go w okrutny sposób. To miało być coś w rodzaju odkupienia win - pomoc, która chyba podziałała, bo chłopak wydawał się dużo bardziej spokojny niż wcześniej.
     - A co z tobą? Czemu wracasz tak szybko do domu? Czyżby znudziło ci się towarzystwo tego całego zespołu? - W jego głosie słychać było kpinę, kiedy zadawał ostatnie pytanie.
     - Lecę do Warszawy, ponieważ moja matka zachorowała. Dosyć poważnie zachorowała - uściśliłam, starając się zachować spokój. - Zostanę tu prawdopodobnie do wtorku, ale nie jestem jeszcze tego pewna. Wiesz, w końcu wszystko może się zmienić.
     - Przykro mi. Hej? Mieszkasz w Warszawie? Mój wujek pracuje tam w jakimś szpitalu. Chociaż nie jestem pewny, czy tam też mieszka. Wydaje mi się, że mama mówiła coś o jakimś domku za Warszawą, ale nie dam sobie głowy uciąć. 
     - Wygląda na to, że jest szansa, że spotkamy się gdzieś na ulicach tego dużego miasta - podkreśliłam przedostatnie słowo i ponownie zamknęłam oczy - A teraz wybacz, ale chciałabym się zdrzemnąć. Nie spałam w nocy długo.
     - Czyżby twój chłopak, Louis, nie dał ci w nocy zasnąć? Powinien być bardziej wyrozumiały.
     Choć nie widziałam jego twarzy, to dosłownie czułam, że pojawił się na niej właśnie szeroki uśmiech, który najchętniej zmazałabym z jego ust. Nie chciałam jednak, ani się kłócić, ani już tym bardziej wszczynać bójki. Chociaż nigdy nie należałam do osób, które swoje problemy, załatwiają za pomocą przemocy.
     - Wybacz mi to, że jestem niemiła, ale czy mógłbyś dać mi spokój?
     - Och, już rozumiem. Masz zły dzień, co? 
     Zignorowałam go jednak i pogłośniłam muzykę tak, że teraz słyszałam tylko znajome dudnienie kolejnej piosenki. Nate zorientowawszy się, że nie zamierzam już z nim rozmawiać, dał mi spokój i wyciągnął ze teczki gazetę. Upewnił się jeszcze, czy wciąż go ignoruje, i zaczął czytać.

***

     Te bite dwie godziny strasznie mi się dłużyły. Zwłaszcza, że już po godzinie bateria w MP3 mi padła, ale za nic w świecie nie chciałam ponownie zaczynać konwersacji z chłopakiem, który zajmował miejsce obok mnie. Prędzej dałabym sobie głowę uciąć, niż rozmawiać z nim o Lou. 
     Dlatego też z ulgą przyjęłam wiadomość, że zaraz podchodzimy do lądowania. Zapięłam pas i spokojnie czekałam, aż koła samolotu dotkną ziemi. Po dziesięciu minutach było już po wszystkim, a ludzie zaczęli podnosić się ze swoich siedzeń, ruszając w stronę wyjścia.
     Ja niestety musiałam najpierw zaczekać, aż wyjdzie Nate, który jakoś strasznie się z tym ociągał. Nie zamierzałam jednak go pospieszać, bo wtedy musiałabym się do niego odezwać, a wtedy mógłby odnieść wrażenie, że nie byłam na niego zła. A byłam.
     W końcu podniósł się na nogi i złapał swoją teczuszkę. Nie spojrzał w moją stronę, żeby się pożegnać, więc wywnioskowałam, że zamierza po prostu zrobić to później. Albo nie zrobić tego w ogóle. Zresztą dla mnie nie miało teraz to żadnego znaczenia. Żyłam myślą, że zaraz spotkam się z moją siostrą, ojczymem i... mamą. Przede wszystkim z mamą.
     Nawet nie zorientowałam się, że mam już w dłoni moją walizkę. Musiałam machinalnie wyjść z pokładu i dotrzeć do walizki i nawet nie zdać sobie z tego sprawy. To w pewien sposób było przerażające, ale jeśli przejmowałam się każdym pojedynczym i przerażającym zachowaniem, zwariowałabym.
     Rozejrzałam się po lotnisku z zamiarem znalezienia wyjścia, ale wokół mnie znajdował się taki tłum, że ledwo orientowałam się, gdzie tak właściwie stoję. Westchnęłam z irytacji i przetarłam dłońmi oczy. Byłam naprawdę zmęczona. 
     Nie dość, że w nocy do późna się pakowałam, to potem odwiedził mnie Louis i przegadaliśmy całą noc, aż do świtu. Zwierzyłam mu się ze wszystkich obaw dotyczących mojej mamy, a on nie próbował mnie na siłę pocieszyć. To było właśnie w nim wspaniałe - wysłuchał mnie, a dopiero potem powiedział to, co miał do powiedzenia.
     A w samolocie... Nie miałam po prostu odwagi zasnąć. Okazałam się być bardzo nie ufna wobec Nate'a. Choć podświadomie wiedziałam, że chodziło mi o to, że tak jakby prawie wykorzystał sytuację, kiedy byłam pijana. Dlatego też odrobinę się bałam usnąć koło niego. Nie to, żeby podejrzewała, że mógłby się do mnie dobrać... Po prostu się bałam. 
     Rozpychając się łokciami, przedarłam się przez lawinę osób i szczęśliwie udało mi się wydostać na zewnątrz. Nie oczekiwałam, że ktokolwiek po mnie przyjedzie, bo choć zdążyłam poinformować rodzinę o moim przyjeździe, to ojczym z pewnością był teraz u mamy, a Klara... Klara raczej po mnie sama by się nie pofatygowała. Nie miałam jej tego za złe - w końcu miała tylko czternaście lat.
     Złapałam taksówkę i po władowaniu walizki przez taksówkarza do bagażnika, wsiadłam do środka. Auto miało mnie zawieźć do domu. Chciałam się spotkać jeszcze z Klarą przed tym, jak pojadę do szpitala. No i może coś zjeść, bo zaczynało mi burczeć w brzuchu.
     Nie potrafiłabym określić, ile czasu zajął nam dojazd do domu, bo kompletnie nie zawracałam sobie głowy czasem. Bo dla mnie czas jakby stanął. I podejrzewałam, że mógł ruszyć dopiero w chwili, kiedy zobaczę się z mamą. Wygramoliłam się z taksówki, podczas gdy mężczyzna wyjmował z bagażnika mój bagaż. Przejęłam go od niego i wcisnęłam mu do dłoni pieniądze za przejazd. Uśmiechnął się i życząc mi miłego dnia, wsiadł do auta i odjechał.
     Ciągnąc za sobą walizkę, stawiałam kolejne kroki, aż w końcu stanęłam przed drzwiami mojego domu. Mojego domu, już nie tylko ojczyma... Byłam z siebie dumna, że w końcu to potrafiłam przyznać. Czułam, że właśnie następują jakieś przełomowe momenty w moim życiu. 
     Delikatnie zapukałam do drzwi, licząc po cichu na to, że jednak zastanę moją siostrę w domu. Mogła być przecież u koleżanki, czy nawet u mamy. Nie chodziło o to, że tak bardzo chciałam się zobaczyć z nią właśnie w tej chwili. Tęskniłam za nią, to fakt, ale nie wiedziałam do końca, gdzie podziałam klucze, więc...
     Jednak moje wszelkie obawy odpłynęły, kiedy drzwi się otworzyły, a na moje spotkanie wybiegła Klara. Nie widziałyśmy się raptem trzy tygodnie, więc raczej nie podejrzewałam tego znaczących zmian w jej wyglądzie, czy też nawet charakterze. Jednak się pomyliłam. Wyglądała tak jakoś inaczej... Doroślej. Moją pierwszą myślą było to, że sytuacja zmusiła ją do tego. Tyle zdążyłam zauważyć w ciągu tych parunastu sekund, zanim Klara rzuciła się na moją szyję.
     - Kazałaś mi na siebie strasznie długo czekać - wyszeptała wprost do mojego ucha. Dość długo nie słyszałam jej głosu, poza tym miło było znów rozmawiać po polsku. Jednak nie wiedzieć, czemu jej słowa rozczuliły mnie bardziej niż powinny. Tak bardzo, że w moich oczach pojawiły się łzy.
     - Przepraszam, że musiałaś sobie radzić z tym wszystkim beze mnie - Tylko tyle udało mi się wypowiedzieć przez ściśnięte gardło.
     - Teraz jest już dobrze.
     Kiedy w końcu odkleiła się ode mnie, zabrała mi walizkę i sama wtaszczyła ją do domu. Tak jakby chciała mnie zatrzymać przy sobie, jak najdłużej. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jaką okropną jestem siostrą.
     Powinnam była dzwonić do niej codziennie, nie zważając na strefy czasowe, czy wydatki. Powinnam była każdego pojedynczego dnia pytać ją, jak sobie radzi. Pytać o to, co się dzieje z mamą. Powinnam była wsiąść w samolot i wrócić do domu, jak tylko dowiedziałam się o białaczce. Powinnam przy niej być, żeby jej pomóc, ale mnie przy niej nie było. Zawiodłam ją. Nie było mnie, kiedy ona mnie tak bardzo potrzebowała.
     Po moich policzkach powoli spływały łzy, zostawiając za sobą mokre ślady. Łzom towarzyszyły spazmatyczne próby łapania powietrza i głośne pociągnięcia nosem. W takim stanie znalazła mnie Klara, która chyba zorientowawszy się, że nie weszłam do środka, wróciła po mnie. Właśnie tak powinna zachowywać się siostra. 
     - Nina, wszystko w porządku? Coś się stało? - W jej głosie słychać jedynie troskę. Nie było żadnych podtekstów, ona się po prostu o mnie martwiła. "Tak właśnie powinna zachowywać się siostra" - zaczęłam powtarzać sobie te słowa jak jakąś głupią mantrę. Za każdym razem te słowa raniły mnie tak samo, jeśli nie coraz bardziej.
     - Zawiodłam cię, prawda? Nie tylko jako siostra, ale i jako przyjaciółka...
     - Potrzebowałaś tego. Potrzebowałaś wyjazdu i obydwie zdajemy sobie z tego sprawę. Nawet w tej chwili, kiedy płaczesz, widzę to, jak bardzo się zmieniłaś. Teraz cała promieniejesz - przerwała mi, a ja na jej słowa uśmiechnęłam się przez łzy. 
     Klara powiedziała właśnie te słowa, bo tak powinna postępować siostra. To była moja ostatnia myśl zanim ktoś przerwał nam tę uroczą scenkę, stając w drzwiach i posyłając mi pełne miłości spojrzenie, które tak dobrze znałam.
     - Babcia! - pisnęłam i rzuciłam się w ramiona starszej kobiety, która odrobinę zaskoczona po chwili odwzajemniła mój uścisk. Chwilę napawałam się jej znajomym zapachem, aby następnie zadać jej kilka pytań - Co ty tutaj robisz? Nie powinnaś być w domu? Kto zajmuje się gospodarstwem?
     Starsza kobieta roześmiała się ciepło, a ja uśmiechnęłam się. Tak dawno nie słyszałam jej śmiechu. Właściwie to dawno jej nie widziałam, więc jej widok tutaj powalił mnie na łopatki. W pozytywnym znaczeniu tych słów.
     - Twój dziadek zobowiązał się do przypilnowania wszystkiego pod moją nieobecność. Wiesz, przyjechałam tutaj, bo tak mi jest po prostu łatwiej mieć oko na twoją siostrzyczkę. Poza tym nie mogłam oczekiwać, że mój zięć poradzi sobie sam z prowadzeniem domu - nagle sposępniała, zdając sobie sprawę, jak okropnie zabrzmiały jej słowa. Tak jakby wyrokowała rychłą śmierć swojej córki, a mojej mamy. - A teraz wejdźmy do środka. Zapewne jesteś bardzo głodna, Nina. Mam rację?
     Krótko przytaknęłam głową, nie mogąc zdobyć się na nic więcej. Zdawałam sobie sprawę z tego, że babcia z pewnością nie powiedziała tych słów specjalnie. Ale świadomość tego, że powiedziała to bez przemyślenia była jeszcze gorsza. Mogły one oznaczać, że babcia naprawdę nie dawała mamie za dużo czasu.

***

     Po zjedzeniu całego talerza zupy pomidorowej byłam dostatecznie nasycona, bo chciałam już odwiedzić mamę. Babcia obiecała, że pożyczy mi swoją Toyotę, żebym dojechała do szpitala. Jednak przy okazji chciała się zabrać ze mną Klara, która mamy nie widziała od wczorajszego popołudnia.
     Więc kiedy Klara poszła się przebrać, ja siedziałam w kuchni i popijałam zaparzoną przez babcie herbatę. Starałam się po prostu zapomnieć o słowach babci, choć nie było to takie łatwe. Chociaż usilnie próbowałam o nich nie myśleć, ciągle do mnie wracał ich sens.
     - I jak tam wnusiu? Podoba ci się w tym Londynie? - Babcia spróbowała po raz kolejny nawiązać ze mną konwersację, ale teraz po raz pierwszy zainteresował mnie jej temat.
     - Tak, nawet bardzo. Chociaż prawie przez cały czas jest pochmurno, to i tak strasznie mi się tam podoba. Prawie cały czas coś robię, bo chłopaki mają ciągle jakieś to nowsze pomysły na spędzenie wolnego czasu. Byliśmy na paintballu, byłam na ich koncercie, a nawet na próbie. Wiesz, że znowu zaczęłam grać? To było coś niesamowitego. Na początku byłam przerażona, że już zapomniałam, jak to się robi, ale gdy tylko ułożyłam palce na klawiszach... Znowu pragnęłam grać przez całe dnie i noce. To wszystko wróciło, jakby nigdy nie zniknęło! - przerwałam mój monolog i wybuchłam śmiechem, bo zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo się rozgadałam. 
     - A jak ten cały zespół? Tylko mi nie mów, że on składa się z samych chłopaków i mieszkasz z nimi sama w domu - Nie brzmiało to jak pogróżka. Bardziej jakby sobie po prostu żartowała, nie zdając sobie sprawy, że to prawda.
     - Ale kiedy tak jest, babciu. To jest znany na całym świecie zespół, który faktycznie składa się z samych chłopaków. Pięciu chłopaków w woli ścisłości. A ja naprawdę mieszkam z nimi w jednym domu i jestem jedyną dziewczyną.
     - Och, nie wierzę, że twoi rodzice się na to zgodzili. Jakby nie mieli za grosz rozumu w głowach. Przynajmniej z żadnym z nich się nie spotykasz - Kolejny żart z jej strony. Babcia była naprawdę kochana, ale czasem nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo kogoś raniła.
     - Właściwie to tak. Ma na imię Louis i należy do zespołu... - wyjaśniłam zażenowana nagle tym wszystkim i złapałam kubek herbaty. Napiłam się gorącego jeszcze napoju, przy okazji parząc sobie język. Nie zareagowałam jednak w żaden sposób, bo za bardzo byłam skupiona na rozmowie. Temat faktycznie okazał się być bardzo interesujący. 
      - Och! Ależ to straszne... Powinnaś się jak najszybciej z tego wszystkiego wycofać! Nie wiesz, jak to jest w tym całym show-biznesie? Sławni ludzie nie mają szansy na udane związki. Nie chodzi nawet o to, że nie mają na nie czasu. Oni nie potrafią po prostu o nie dbać. Zaniedbują je, podczas gdy powinni strać się jak najmocniej, żeby to uczucie, które łączy je z drugą osobą się nie wypaliło. A kiedy zdają sobie z tego sprawę jest już po prostu za późno... W co ty się wpakowałaś, kochanie! Nie zrozum mnie źle. Chcę, żebyś była szczęśliwa, ale nie chcę, żeby ten chłoptaś cię zranił!
     W tym momencie do kuchni weszła przebrana już Klara. Zerknęła na mnie pytająco, a ja domyśliłam się, że musiała usłyszeć przynajmniej część mojej rozmowy z babcią. Wykorzystując nadarzającą się okazję na przerwanie rozmowy, poprosiłam babcie o kluczyki do auta.
     Kiedy babcia mi je podała, szybko się z nią pożegnałam i pociągnęłam siostrę za rękaw bluzy. Nie miałam już najmniejszej ochoty na ponowienie rozmowy, dlatego też postanowiłam unikać babci przez najbliższe parę godzin.
     Wsiadłyśmy do czerwonej Toyoty i po odpaleniu silnika, wyjechałam z posesji. Byłam przy tym niezwykle uważna, bo nie chciałam skasować samochodu. W wolnym tempie wyjechałam na ulicę, gdzie już nabrałam swobody i przyspieszyłam. 
     Na terenie szpitala znalazłam się jednak po dość długim czasie. Zapomniałam jakoś, podczas obliczania czasu dojazdu o korkach w stolicy. One jednak dość skutecznie mi o sobie przypomniały w dość nieprzyjemny sposób. Kto by pomyślał, że w korkach można stać ponad godzinę? To okazało się być naprawdę ponad moje siły.
     Znalezienie wolnego miejsca parkingowego zajęło kolejne cenne piętnaście minut. W taki oto sposób udało mi się wejść do szpitala o godzinie czwartej. Byłam bardzo wkurzona, ale jednocześnie zdenerwowana. Choć równocześnie błogo spokojna. Nie wiedziałam, jak było możliwe odczuwać naraz te dwa sprzeczne uczucia, ale potem zdałam sobie sprawę, że ludzie czasem nienawidzą osoby, które kochają i...
     Postawienie pierwszego kroku, aby wejść do szpitala okazało się być trudne. Bowiem teraz nie było już odwrotu. Nadszedł czas, żeby zmierzyć się z chorobą mamy. Nadszedł czas, aby pomóc jej, jak tylko potrafię. Nadszedł czas, żeby okazać się dobrą córką.
     Siostra odprowadziła mnie pod same drzwi sali, w której leżała mama. Musiała to często bywać, bo nawet mijające nas pielęgniarki witały się z nią ciepłymi słowami. Do tego doskonale widziała, gdzie iść. Nie musieliśmy nikogo o nic pytać. 
     - Pójdę kupić sobie coś do picia... Masz na coś ochotę?
     Jej nieudolna próba znormalizowania tej chorej sytuacji, nie pomogła mi. Chociaż byłam za nią wdzięczna siostrzyczce. Wiedziałam jednak, że ona chce tylko znaleźć sobie wymówkę, żeby zostawić mnie sam na sam z mamą. 
     Pokręciłam głową i czekają, aż się oddali, zaczęłam wszystko analizować. Dopiero kiedy Klara zniknęła z rogiem, położyłam dłoń na klamce do drzwi. Byłam już gotowa, żeby wejść do środka.

2 komentarze:

  1. fajnie, że dodałaś :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem tak bardzo zaczytana w to cudo, ze zamiast spac czytam. Opowiadanie naprawde świetne, jedno z najlepszych :D gratuluję. Pisz dalej, kochana

    OdpowiedzUsuń