piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 13


      Louis otworzył drzwi od domu i przepuścił mnie w nich przodem. Poważnie zaczynałam zastanawiać się nad tym, czy to nie jest przypadkiem sen. Ja, zwykła nastoletnia dziewczyna z Polski, i on, członek sławnego brytyjsko-irlandzkiego zespołu. Chłopak znany na całym świecie, stał w tej chwili za mną i bezskutecznie próbował mnie do siebie przytulić, gdyż ja mu ciągle umykałam.
     Rozbawiona odwróciłam się do niego i złapałam go za rękę. On uśmiechnął się do mnie, jakby czekając na mój następny ruch. To sobie chłopak długo poczeka. Pociągnęłam go za sobą na górę. Nie było innego sposobu, żeby mi w końcu odpuścił z tym przytulaniem.
     Zresztą przytulał mnie do siebie w taksówce przez całą drogę do domu, przez co ściągnął na nas surowe spojrzenie kierowcy, który chyba nie bardzo tolerował obściskiwanie się przy nim. I chociaż tłumaczyłam Lou, że właśnie tak będzie wyglądała nasza wycieczka taksówką (taksówkarz przez cały czas patrzył na nas spod byka, jakby oczekując, aż posuniemy się dalej, żeby w końcu mógł nam przerwać), ale on nalegał, żebyśmy pojechali bez chłopaków. Jak to określił: chciał spędzić ze mną trochę czasu sam na sam.
     Kiedy wreszcie zatrzymaliśmy się na korytarzu, pomiędzy drzwiami naszych pokoi, chłopak nie wytrzymał. Przyciągnął mnie do siebie i złożył na mych ustach delikatny pocałunek. Poczułam, jak moje nogi miękną i stają się, jakby zostały zrobione z waty. Nie było szans, żebym przyzwyczaiła się do tych pocałunków. Każdy z nich różnił się od poprzedniego, choć wszystkie były równie... elektryzujące.
     Odsunęłam się delikatnie od niego, uśmiechając się przy tym, jak jakaś idiotka. On również się do mnie uśmiechnął. Tylko, że jego uśmiech był bardziej, jakby to ująć, zaczepny. Oczekiwał ode mnie, że znowu się na niego rzucę i będę go całować przez długi, długi czas. Albo czekał na coś innego...
     Położyłam swoją dłoń na klamce drzwi. Już miałam je otwierać, kiedy Louis spytał mnie na tyle cicho, że miałam pewność, że nikt go nie słyszy:
     - Nie zaprosisz mnie do twojego pokoju? - czy mi się wydawało, czy w jego głosie naprawdę słychać było nutę zawodu?
     - Śnij dalej - prychnęłam i weszłam do pokoju. Zdążyłam, jednak jeszcze zauważyć jego zawadiacki uśmiech.
     Przed zaśnięciem dostałam jeszcze od niego SMS-a. Był w pokoju naprzeciwko, ale nie chciało mu się ruszać tyłka, więc po prostu do mnie napisał. Treść wiadomości przyprawiła mnie o szeroki uśmiech na twarzy - "Może jednak masz ochotę na moje towarzystwo? ☺"

*** 
14 lipiec, Niedziela
     - Już schodzę! - odkrzyknęłam. Ile razy można wołać mnie na obiad? Wołanie Nialla, który kazał mi się pospieszyć, bo on jest głodny, usłyszałam już za pierwszym razem. Musiałam, jednak przed obiadem zmyć jeszcze zupełnie zdarty lakier z moich paznokci. O czym nie omieszkałam go poinformować. Oczywiście, on nie mógł przyjąć do wiadomości tego, że muszą na mnie poczekać raptem dziesięć minut.
     Odłożyłam zmywacz do mojej kosmetyczki, a brudne już waciki wyrzuciłam do kosza. Wyszłam z pokoju, bo nie miałam już serca, żeby kazać im czekać na siebie jeszcze dłużej. Wylądowałam w jadalnii, gdzie przy stole zajęłam miejsce koło Nialla.
     - Nina przyszła. Możemy już jeść? - spytał blondynek resztę zespołu. W rękach trzymał już widelec. Z pewnością był głodny... A ja mu kazałam tyle czekać.
     - Możemy - odpowiedziałam za nich i spojrzałam na mój talerz. Znajdowała się na nim ogromna porcja spaghetti, która wyglądała smakowicie. Zanurzyłam swój widelec w makaronie. Nie pomyliłam się. Spaghetti było wyśmienite.
     - To jak, spakowałaś się już? - spytał mnie Zayn, kiedy skończyliśmy jeść. Wytarł swoją twarz serwetką, którą następnie zmiął w ręce. Następnie oparł łokieć o kant stołu i spojrzał na mnie. Chyba czekał na odpowiedź.
     Tylko, jak ja mogłam mu odpowiedzieć, jeśli nawet nie rozumiałam, o co on mnie pyta?
     - Nie rozumiem... - powiedziałam w końcu skołowana.
     - Przecież jutro z samego rana wylatujemy do Włoch - powiedział Niall, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
     - Jak to? Gdzie do Włoch? - teraz to już naprawdę byłam zdezorientowana. Nie wiedziałam, o czym oni do mnie mówią.
     - No, do Werony na koncert...
     Teraz moje skołowanie się ulotniło. Zaczynało mi świtać coś, że miałam z nimi wyjeżdżać na koncerty. W końcu to był kolejny czynnik, który wpłynął na moją decyzję. Byłam zła, że nie powiedzieli mi o tym. Przecież nie kosztowało by ich to jakieś fortuny. Mogli mi o tym powiedzieć trochę wcześniej, a tak... Jutro wyjeżdżam, a nie jestem nawet spakowana. Z drugiej strony: powiedzieli mi o tym dziś, a nie jutro, w dniu wyjazdu.
     - Zachowujecie się strasznie dziecinnie! Nie mogliście powiedzieć mi tego wcześniej?!
     - Nie dostałaś od naszego menadżera e-maila z rozpiską, kiedy i gdzie dajemy koncerty? - spytał Harry.
     - Dostałam - prychnęłam. Nagle zrobiło mi się strasznie głupio - Ale moglibyście mi czasem przypomnieć!
     Nagle wydarzyło się coś dziwnego. Chłopaki posłali jakieś takie dziwne spojrzenie Lou. Nie do końca wiedziałam, co ono ma oznaczać, jednak sam zainteresowany zdawał się doskonale je rozumieć. Podniósł się ze swojego krzesła i podszedł do mnie. Zajął krzesło koło mnie i dał mi znak, żebym usiadła mu na kolanach, co też niechętnie zrobiłam.
     Zawsze, kiedy siadałam na kolanach u mojego taty wydawały mi się one naprawdę niewygodne. Strasznie się wierciłam, próbując znaleźć sobie jakąś wygodną pozycję. Jednak i tak po jakiejś minucie schodziłam z jego kolan, żeby pójść pobawić się.
     Jednak kolana Lou wydały mi się niezwykle... wygodne. Bez jakikolwiek podtekstów. Wtuliłam się w jego pierś, nie zwracając wcale uwagi na to, że siedzimy przy stole z innymi chłopakami. Nie obchodziło mnie, co sobie pomyślą. Chociaż znając życie mój chłopak (jak to fantastycznie brzmi) pewnie wygadał się z tym, że jesteśmy parą.
     - To z pewnością napięcie przedmiesiączkowe - skomentował Harry do reszty chłopaków.
     - Słyszałam - syknęłam w jego stronę. Na chwilę odwróciłam się, żeby posłać mu wściekłe spojrzenie, ale potem ponownie wtuliłam się w pierś Tomlinsona.
     Styles wybuchnął śmiechem, co chyba miało rozładować napięcie. Wszyscy poszliśmy w jego ślady i również wybuchliśmy śmiechem.
     - Który tak właściwie dzisiaj mamy? - spytałam, będąc nadal wtuloną w mojego chłopaka (to serio fajnie brzmi).
     - Czternasty - westchnął Liam, który odezwał się po raz pierwszy odkąd zasiedliśmy do obiadu.
     Szybko zeskoczyłam z kolan Tomlinsona i biegiem rzuciłam się w stronę salonu. Zaczęłam przetrzepywać cały salon. Sprawdziłam kanapę - nic. Stolik też okazał się czysty (jeśli nie liczyć ilości kurzu, którą na nim znalazłam). Nie mówiąc już o innych miejscach. Nigdzie nie mogłam znaleźć mojej...
     - Czego tak właściwie szukasz?
     - Mojej komórki - powiedziałam i upewniłam się, czy na pewno nie wpadła pod kanapę.
     - Kochanie... - usłyszałam ciepły głos mojego chłopaka.
     Moje ciało ogarnęło strasznie przyjemne ciepło, a w brzuchu pojawiło się stado motyli. Nie wiedziałam, jak opisać to, co poczułam, gdy wypowiedział to słowo. Nikt nigdy nie zwracał się do mnie w taki sposób... Jednak w tej sytuacji musiałam zachować trzeźwość umysłu:
     - Nie przeszkadzaj mi!
     Wpadłam na genialny pomysł, gdzie może się znajdywać. Ostatnie miejscem, gdzie widziałam mój telefon, była moja sypialnia. Byłam już w połowie schodów, kiedy Louis znowu spróbował mnie zatrzymać. Jednak ja już byłam na górze i przeszukiwałam cały pokój. Nie znalazłam jednak telefonu. Ponowie zeszłam na dół, żeby jeszcze sprawdzić kuchnię. Tomlinson ponownie spróbował mnie zatrzymać, jednak ja się nie dawałam. Mój cel był jasny.
     Sprawdzałam właśnie szafki kuchenne (może trochę głupi pomysł na zostawienie komórki, ale po mnie można się wszystkiego spodziewać), kiedy Lou nie wytrzymał i powiedział:
     - Masz go w kieszeni!
     Zaraz sprawdziłam wszystkie kieszenie moich spodni. Komórkę znalazłam w prawej, tylnej kieszeni. Tak...
     - Faktycznie!
     Zastanawiałam się, jak mógł się tam znaleźć, ale jakoś nie miałam żadnego pomysłu. Zresztą nie było to tak ważne. Teraz najważniejsze było wykonanie pewnego, bardzo ważnego telefonu.
     - Nina? Ty to? - usłyszałam dobrze mi znany, odrobinę piskliwy głos mojej kochanej siostrzyczki. Jak dobrze było ponownie rozmawiać w moim ojczystym języku.
     - Ciągle liczysz na to, że to któryś z chłopaków z One Direction do ciebie zadzwoni? - spytałam pół żartem, pół serio. Gdy Louis usłyszał, że wypowiadam nazwę jego zespołu, posłał mi pytające spojrzenie.
     Odsunęłam od siebie na sekundę moją komórkę, by mu odpowiedzieć:
     -  Today is my sister's birthday.
     Chłopak wyrwał mi z mojej ręki komórkę i mówiąc coś do mojej siostry, wyszedł do jadalni. Czekałam na niego z dobre dziesięć minut, nim wrócił i oddał mi moją komórkę. Gdy ją odzyskałam, nie mogłam normalnie porozmawiać z Klarą, bo ona ciągle nie mogła uwierzyć w to, że rozmawiała z Louisem. 
     Uspokojenie jej zajęło mi kolejne dziesięć minut. Dopiero po ich upłynięciu mogłam z nią porozmawiać, a przede wszystkim mogłam jej złożyć życzenia. Obiecałam jej również, że jak przyjadę do Polski (nie byłam jeszcze gotowa, aby podać jej dokładną datę) to dam jej prezent ode mnie. 

***
     - Tak właściwe, to co powinnam wziąć ze sobą? - spytałam Louisa, jednocześnie bawiąc się jego dłonią.
     Znajdowaliśmy się w mojej sypialni, w której teoretycznie powinnam się teraz pakować. W praktyce: leżałam razem z Lou, opierając swoją głowę o jego tors i bawiąc się jego dłonią. Poza tym... rozmawialiśmy. Dużo rozmawialiśmy...
     Nie miałam siły, żeby wyciągnąć moją walizkę i rozpocząć pakowanie. Towarzystwo chłopaka, który miał mi pomóc z pakowaniem, wcale mi nie pomagało. Wręcz przeciwnie - rozleniwiło mnie jeszcze bardziej.
     - Z pewnością jakieś ubrania - zażartował.
     Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na niego, z trudnością powstrzymując cisnący się na moje usta uśmiech.
     - Nie wpadłabym na to, gdyby nie ty! Pewnie pojechałabym do Werony bez ubrań...
     - No widzisz, jak dobrze, że masz kogoś takiego jak ja - złożyłam na jego ustach krótki pocałunek i ponownie położyłam swoją głowę na jego klatce piersiowej. 
     - Muszę koniecznie zabrać ze sobą, jakieś wygodne sukienki, bieliznę i jakieś buty - myślałam na głos. Nie za bardzo lubiłam się pakować, ale lepsze już było pakowanie niż rozpakowywanie.
     - Z pewnością - powiedział Lou, który złapał pukiel moich naturalnie kręconych włosów i zaczął się nim bawić. 
     - Chodź! Jak mi pomożesz, szybciej skończę i będziemy mogli coś razem porobić...
     - Jak chcesz to mogę ci pomóc spakować bieliznę...
     Oczami wyobraźni już widziałam, jak jego oczy zaczęły się błyszczeć i pojawiły się w nich iskierki.
     - Nie, dziękuję. Z tym poradzę sobie sama - niechętnie podniosłam się z łóżka i wyciągnęłam z kąta pokoju walizkę. 
     Zaczęłam od załadowania do niej dwóch sukienek. Obydwie były dosyć krótkie i wygodne, czyli idealne na wakacyjną pogodę we Włoszech. Bo po ulicach Londynu to raczej nie mogłabym w nich paradować. 
     - Będziemy tam do wtorku, tak? - musiałam się upewnić, żebym nie zabrała przypadkiem za mało ciuchów.
     - We wtorek rano odlatujemy.
     Na wszelki wypadek do walizki zapakowałam jeszcze długie spodnie, zwykły biały T-shirt i błękitny sweterek, który doskonale pasował do spodni. Do środka włożyłam jeszcze sandałki i tenisówki. Stwierdziłam, że kosmetyczkę zapakuję z samego rana, gdyż będę jeszcze musiała myć zęby, skorzystać z dezodorantu i perfum, a nie będzie mi się chciało ich wyjmować z walizki, żeby potem wkładać je z powrotem. 
     Musiałam jeszcze zapakować bieliznę. Tylko nie za bardzo uśmiechało mi się to, przez pewną osobę, która siedziała nadal w moim pokoju.
     - Muszę teraz spakować bieliznę - miałam nadzieję, że zrozumie przesłanie, że powinien się wynieść z mojego pokoju na jakieś dziesięć minut.
     - Czyli w końcu chcesz mojej pomocy? - spytał z błyskiem w oku. Jednak podniósł się i wyszedł z pokoju, mówiąc coś o tym, że pójdzie się czegoś napić.
     Po jakiś piętnastu minutach, w ciągu których ja zdążyłam zapakować sobie jakąś bieliznę, wrócił do mojego pokoju. W ręce trzymał szklankę soku pomarańczowego, którą mi podał. Wygodnie rozłożył się na moim łóżku, co ja również zrobiłam, po tym jak wypiłam przyniesiony mi napój. 
     Złapałam go za rękę i zaczęłam ją dokładnie oglądać. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na ilość tatuaży, którą na niej posiadał. Miał ich dosyć sporo, jak na mój gust. Był duży, odrobinę przerażający ptak; cudzysłów (który nawiasem mówiąc strasznie mi się spodobał), ale także człowieczek na deskorolce; sznur i dużo, dużo więcej. 
     - Po co ci tyle tatuaży? - spytałam półgębkiem. Mówiąc szczerze, zrobiłam to zupełnie nieświadomie. Zadałam sobie to pytanie w myślach, ale nie planowałam wypowiadać go na głos.
     - Te wszystkie tatuaże są symbolem tego kim się stałem i co mnie do tego punktu doprowadziło. Przypominają mi ten jeden szczególny moment, kiedy miałem  wrażenie, że wiem kim naprawdę jestem. Chyba w tym tkwi ich urok i sedno.
     Przyjrzałam się im bliżej, ale nie szczególnie rozumiałam ich znaczenie. To, co powiedział Lou jak najbardziej dotarło do mnie tyle, że nie do końca rozumiałam, co mógł oznaczać wielki ptak na połowie jego ręki.
     - On ma przezwyciężać mój strach. Kiedyś bałem się ptaków, a ten tatuaż ma mi, za każdym razem, gdy na niego spojrzę, przypominać o tym, żeby pokonywać własne słabości - odpowiedział, jakby czytając w moich myślach. Postanowiłam, jednak nie wnikać w to, skąd wiedział, że właśnie nad tym się zastanawiałam. Czasami lepiej nie wiedzieć.

***
     - Jaki film oglądamy? - spytałam, kiedy próbowałam wygodnie rozłożyć się na kanapie z miską popcornu.
     Było już koło godziny dwudziestej, a nam zaczęło się naprawdę nudzić. Tematów do rozmowy, co prawda nam nie brakowało, ale przez ile czasu można tylko rozmawiać. Dlatego wspólnie wpadliśmy na pomysł oglądania jakiegoś filmu.
     - Mamy sporo filmów na DVD. Masz ochotę na jakąś komedię romantyczną?
     Nie specjalnie chciało mi się oglądać coś takiego. Miałam raczej ochotę na obejrzenie czegoś fajnego. Tylko nie do końca wiedziałam, jak zinterpretować to coś fajnego.
     - Nie bardzo. Masz coś innego? - Louis gestem pokazał mi półkę pełną przeróżnych płyt.
     Podeszłam do niej i zaczęłam przeglądać całą półkę. Filmy, które się na niej znajdowały, były w większości komediami romantycznymi, co odrobinę mnie zdziwiło. Byłam ciekawa, czy to oni tak bardzo lubią oglądać takie filmy, czy też po prostu przygotowali się na mój przyjazd. Nie znajdywałam nic interesującego, aż trafiłam na płytę podpisaną "One Direction. A year in the making".
     - Co to? - spytałam. Louis podszedł do mnie, zabrał mi płytę i uważnie się jej przyjrzał.
     Nie odpowiedział, ale uśmiechnął się do siebie.
     - Chcę go obejrzeć! - powiedziałam, a kiedy chłopak spytał się mnie, czy jestem tego pewna, przytaknęłam.
    Po upłynięciu dziesięciu minut siedzieliśmy już na kanapie. Leżałam wtulona w niego i objadałam się popcornem. Dosłownie, co chwilę zadawałam mu też pytania dotyczące filmu. Na większość z nich odpowiadał, ale na niektóre chyba po prostu nie potrafił.

     Oglądanie filmu upływało w względnym spokoju. Do czasu, gdy na ekranie pojawił się moment z ich pierwszym występem na żywo z piosenką "What makes you beautiful". Zadawałam właśnie kolejne pytanie, ale momentalnie umilkłam, gdy Harry zaczął mówić o tym, jak czytał komentarze o swoim występie. W moich oczach pojawiły się łzy.
     Potem Harry powiedział coś, co z pewnością zapamiętam do końca życia - "Zawsze chciałem być jedną z tych osób, których niezbyt obchodzi to, co ludzie o nich myślą. Ale nie sądzę, że taki jestem."
     Przez dłuższy czas panowała jeszcze cisza, którą ja sama bałam się przerwać. Nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć. Na szczęście odezwał się Lou:
     - Ludzie nas nie znają, ale usilnie próbują udowodnić to, że jesteśmy tacy jak wszystkie gwiazdy. Zazdroszczą nam tego, że osiągnęliśmy coś, czego oni nigdy nie osiągną. Inni natomiast na starcie nas oceniają. Wyrabiają sobie o nas opinię, której nawet po głębszym poznaniu nie zmienią. Bo tacy właśnie jesteśmy.
     Zastanawiałam się nad tym. Czy ja też taka byłam? Nie chodziło mi o zazdrość, ale o ocenianie. Chodziło mi o wyrabianie sobie opinii na czyiś temat zanim go dobrze poznałam. Chyba każdy widząc osobę, która w jakiś sposób przyciąga uwagę, wyrabia sobie zdanie na jej temat. Każdy poznając nową osobę wyrabia sobie opinię na jej temat. To przecież takie ludzkie, że kiedy w centrum handlowym widzimy młodą kobietę z dzieckiem, naszą pierwszą myślą jest to, że musiała zajść w ciążę jeszcze jako nastolatka. Nasza wyobraźnia również ma w tym wszystkim swój udział. Od razu zaczyna wymyślać różne scenariusze. Chłopak ją zostawił, przecież był taki młody, nie chciał marnować swojego życia na wychowanie dziecka. Matka dziewczyny kazała radzić jej sobie samej, bo sama miała jeszcze trójkę dzieci do wykarmienia i ledwo wiązała koniec z końcem.
     Nie zastanowimy się nad tym, że może ten mały chłopczyk idzie za rękę ze swoją siostrą, która musi zajmować się nim po śmierci matki. Wymyślamy scenariusze, które są bardziej sensacyjne. Takie, które z pewnością są dla nas pewnego rodzaju pocieszeniem, bo drugi człowiek ma gorzej.
     Ja też oceniłam chłopaków, chociaż wcale ich nie znałam. Tu niestety zadziałały stereotypy. Bo przecież teraz większość gwiazdek, gdy stają się sławne wariują. Jak to mówią: "uderza im woda sodowa do głowy". Wychodzą z założenia, że są lepsi od zwykłych, przeciętnych ludzi, bo oni przecież są sławni. Bo to przecież o nich się mówi. Chwalą się pieniędzmi, których niektórym po prostu brakuje. Myślą tylko o sobie, zapominając o tym, że na świecie są ludzie, którzy potrzebują pomocy.
     Teraz zadawałam sobie pytanie, czemu myślałam, że chłopaki tacy będą. Oni byli zwykłymi chłopakami, którym się udało przebić, bo mieli talent. To było niezaprzeczalne. Do tego pozostali sobą. Wiadomo, że sława ich zmieniła. Tylko, że w ich przypadku z pewnością nie na gorsze.
     - Przepraszam... - powiedziałam, opierając swoją głowę o jego ramię.
     - Za co? - Lou wydawał się być szczerze zdziwiony.
     - Bo ja też was oceniłam, ale nie miałam racji - chłopak objął mnie i przyciągnął bliżej do siebie. Następnie delikatnie pocałował mnie w czoło.

 Na początku chciałabym życzyć wszystkim udanych wakacji! Żebyście wszyscy choć trochę odpoczęli od nauki, ale i od nauczycieli ;)Niestety muszę poinformować, że następny rozdział pojawi się dopiero za dwa tygodnie, gdyż już w poniedziałek wyjeżdżam na kolonie i nie będę miała możliwości na napisanie go. Jak zawsze - zachęcam do komentowania! :)

sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 12

     Ręką przejechałam po materiale, z którego uszyta była śliczna błękitna suknia wieczorowa. Tkanina była w dotyku delikatnie szorstka, co jednak nie zmieniało mojego postrzegania owej sukni. Była ona dosyć krótkiej długości (wydawało mi się, że sięgałaby mi przed kolana). Była ona na ramiączka z dekoltem w łódkę, przy którym znajdowały się małe perełki. Sukienka w pasie obwiązana była delikatnym paskiem, którego zwieńczeniem była mała biała kokardka.
     Nie do końca wiedziałam, jakiej sukienki szukam. Żaden z chłopaków nie podał mi dokładnych wytycznych, dotyczących owego bankietu, czy co to tam miało być. Nie mówiąc już o tym, że nie powiedzieli mi, jak powinnam się ubrać. Czy lepiej by było, gdybym założyła wiszącą przede mną błękitną suknię wieczorową, czy też powinnam znaleźć sobie suknię balową?
     Westchnęłam gorzko i załamana usiadłam na jednym z wieku foteli, które stały przed przebieralnią. Z jednej z nich wyszła właśnie dziewczyna, która z wyglądu wydawała mi się znajoma. Zastanawiałam się, kogo mi przypomina, kiedy przyszło olśnienie. Czy Niall nie wspominał mi w samochodzie, że Danielle wybiera się z nami?
     Wyjęłam komórkę, ale uświadomiłam sobie, że nie mam jej numeru. Ale przecież mogłam zadzwonić do Liama, który z pewnością spędzał ten czas ze swoją dziewczyną. Dlatego też wybrałam jego numer. Odebrał już po trzecim sygnale.
     - Nina? Coś się stało? - wydawał się być delikatnie wystraszony.
     - Nie, nic. Chodzi tylko o to, że... Jest przy tobie Danielle? - ze zdziwieniem zauważyłam, że moje ręce zaczęły się delikatnie pocić. Czym się tak denerwowałam?
     Może tym, że ostatnim raz, kiedy ją widziałam, plotkowała z Eleanor. Znając szczęście, które przez cały czas mi towarzyszyło, nie odpowie mi na to pytanie ze względu na swoją przyjaźń z szatynką. Albo, co by było gorsze, każe mi kupić suknię wieczorową, a sama założy balową. Tyle, że nie miałam innego wyboru. Musiałam jej zaufać, bo nikt inny raczej nie odpowie mi na pytanie. Jedyną osobą, która mogłaby to jeszcze zrobić była Perrie. Ale ona niestety była prawdopodobnie gdzieś w Stanach i dawała kolejne koncerty.
     - Tak, jasne. Już ci ją daję - usłyszałam jakiś szmer, po czym wywnioskowałam, że komórka wędruje z rąk do rąk.
     - Cześć - powiedziała nadzwyczaj miło. Wszystkie moje obawy ulotniły się, gdy usłyszałam ton jej głosu. Nie było w nim słychać żadnej nuty zawiści, zła, czy innych podobnych rzeczy.
     - Musisz mnie uratować - powiedziałam trochę za bardzo melodramatycznie - Nie wiem, jaką sukienkę kupić sobie na ten jutrzejszy bankiet...
     - Z tego, co wiem to ma to być coś bardziej w rodzaju balu, dlatego ja sama kupiłam sobie suknię balową. Długą, sięgającą prawie do samej ziemi. Do tego jest ze ślicznie wyszywanym gorsetem.
     - Dziękuję, ratujesz mi życie!
     - Jeśli chcesz mogę przyjechać i pomóc ci jakąś znaleźć. Gdzie dokładnie jesteś?
     Właśnie miałam podać jej nazwę sklepu, w którym się znajdywałam i jego adres, gdy z przymierzalni wyszła kolejna dziewczyna. Ta była dosyć niska i miała długie blond włosy, które opadały na jej ramiona, układając się w kaskady loków. Była dosyć ładna, chociaż to nie jej uroda przyciągnęła mój wzrok, lecz sukienka, którą miała ona na sobie. Wiedziałam, że jest ona wprost idealna na ten bal.
     - Chyba już znalazłam sukienkę - powiedziałam wcale się nie skupiając nad tym, co mówię. Nie mogłam oderwać swojego wzroku od sukienki.
     - O! To świetnie - odrzekła Danielle z nutką zawiedzenia w głosie. Chyba ona też chciała się wyrwać na zakupy. No, cóż może innym razem.
     Pożegnałam się w pośpiechu z dziewczyną i chowając komórkę do torby, zaczęłam poszukiwania ekspedientki. Kiedy już ją znalazłam, zwróciłam się do niej z prośbą o odnalezienie odpowiedniego rozmiaru mojej wymarzonej sukienki.
***
13 lipiec, Sobota     
     Po śniadaniu zadzwoniłam do ojczyma. Przez jakieś dwadzieścia minut rozmawiałam z nim o mamie, po czym do telefonu podeszła Klara. Byłam niezmiernie szczęśliwa, że moja młodsza siostrzyczka wróciła do domu. Ale przede wszystkim byłam zadowolona z tego, że znowu będzie mogła widywać się z mamą. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, że moja matka z ojczymem chcieli pozbawić ją być może ostatnich chwil z rodzicielką. Oczywiście miałam nadzieję, wręcz wiedziałam, że wszystko będzie dobrze, ale zawsze miałam lekkie skłonności do pesymizmu.
     Po wyczerpującej rozmowie z moją kochaną siostrzyczką doszłam do wniosku, że powinnam zacząć przygotowania. Ten "bal" miał zacząć się już o trzeciej i miał trwać prawdopodobnie nawet do godzin po północny. Do tego miał się odbyć gdzieś na obrzeżach miasta, więc z pewnością dojazd zajmie nam też trochę czasu.
     Z tego, co mogłam wywnioskować z wypowiedzi Nialla, bal miał być oblegany przez paparazzi. W końcu to "charytatywny" bal. Brałam jednak pod wątpliwość to, czy to faktycznie będzie bal charytatywny. A zresztą nawet jeśli tak... Ludzie nie będą się tym przyjmować, przyjdą tylko po to, aby zabawić się choć przez chwilę w doborowym towarzystwie.
     Postanowiłam zacząć moje przygotowania od porządnego prysznica i umycia włosów. Potem zamknęłam się w mojej dosyć sporej łazience. Włączyłam radio (akurat leciała jakaś skoczna piosenka, której niestety nie znałam) i wyjęłam lokówkę. Kiedy skończyłam kręcić moje włosy, podpięłam je malutkim spineczkami z tyłu głowy, zostawiając z przodu tylko dwa kosmyki włosów. Uzyskałam niedbały, ale jednocześnie elegancki efekt, który w pełni mnie zadowalał.
     Zegarek w moim telefonie wskazywał już godzinę pierwszą. Zabrałam się, więc za robienie makijażu. W prawdzie mówiąc nigdy nie byłam w tym za dobra. Zresztą nie potrzebna mi była ta umiejętność, gdyż rzadko kiedy się malowałam (co nie znaczy, że nie posiadam potrzebnych przyborów). Krok po kroku doprowadziłam do tego, że moje oczy zyskały efekt smoky eyes. Miałam nadzieję, że to odrobinę je powiększy.
     Nie widziałam potrzeby użycia jeszcze czegoś. No, może poza pudrem i błyszczykiem. Przypudrowałam moje policzki, a na usta delikatnie nałożyłam błyszczyk. Nie widziałam potrzeby ładowania na swoją twarz ton fluidu. Wyglądałabym wtedy nie naturalnie, a tego nie chciałam.
     Zostało mi jeszcze trochę czasu, więc postanowiłam pomalować moje paznokcie. Lakier,  tak jak i torebkę i buty, które pasowały mi do sukni, znalazłam w pobliskim butiku. Szybo zmyłam mój odrobinę już zdarty lakier z paznokci. Pomalowałam je nowym lakierem i starając się nie rozmazać świeżo pomalowanych paznokci, popsikałam moje włosy lakierem utrwalającym. Zrezygnowałam z malowania paznokci u nóg, bo i tak miałam buty na obcasie, który miały zakryte czubki.
     Ponownie zerknęłam na zegarek w moim telefonie. Teraz zegarek wskazywał godzinę drugą. Miałam pewność, że zaraz chłopaki zaczną mnie wołać, żebym zeszła na dół, bo wychodzimy.
     Ktoś wtargnął do mojego pokoju. Wychyliłam się zza drzwi, nie chcąc się pokazywać, ponieważ byłam w samej bieliźnie. Jak się okazało to Danielle weszła do mojego pokoju, ale najpierw grzecznie spytała się o pozwolenie.
     Miała na sobie pudrową suknię balową. Faktycznie była ona niesamowicie długa i miała piękny gorset. Materiał sukni od pasa w dół był pospinany w dekoracyjne fałdy. Do tego jej kolor wspaniale komponował się z karnacją dziewczyny, której włosy były spięte w wprost idealnego koka, w którego wpięte były małe, pudrowe różyczki. Krótko mówiąc: wyglądała wspaniale.
     - A ty jeszcze nie gotowa? - zapytałam mnie, jak mi się mogło tylko wydawać, retorycznie.
     Delikatnie przytaknęłam głową, pamiętając o mojej fryzurze. Kiedy już otrząsnęłam się z podziwu dla jej sukienki, skomplementowałam jej ogólny wygląd i poprosiłam, aby dała mi jeszcze dziesięć minut. Skrycie miałam nadzieję, że tyle czasu wystarczy mi na wciśnięcie się w tę sukienkę.
     Ponownie schowałam się w łazience i wyjęłam z pokrowca sukienkę, którą zdążyłam zabrać do łazienki przed przyjściem mojego gościa. Myślałam, że będę miała większe problemy z zasunięciem suwaka, który znajdował się z tyłu sukni, ale prawdę mówiąc wszystko poszło mi jak po maśle. Szybo wsunęłam na moje stopy śliczne pantofelki i dopiero, wtedy wyszłam do mojego pokoju.
     - No i jak wyglądam? - spytałam, wykonując obrót, aby dokładnie zaprezentować jej moją kreację.
     Oczekiwałam, jakiejkolwiek reakcji. Śmiechu, pochwały, czegokolwiek. Natomiast Dan uporczywie milczała. Stała na środku pokoju z lekko rozwartymi ustami. Nie umiałabym powiedzieć, co w tej chwili myśli o moim wyglądzie. Jej wyraz twarzy zdawał się być dla mnie nieprzenikniony.
     - Wyglądasz... ślicznie - powiedziała po chwili, która wydawała mi się być wiecznością - Louis z pewnością będzie zachwycony, nie sądzisz?
     - Nie obchodzi mnie jego zdanie - odpowiedziałam trochę za szybko.
     Ciekawiło mnie to, czy było to ironiczne pytanie, czy też mówiła poważnie. Nie rozumiałam też tego, skąd wiedziała o mnie i o nim. Aż tak było to po mnie widać, kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy? Louis zerwał z Eleanor, ale od początku Danielle wiedziała, że pomiędzy mną, a nim jest... coś? Z pewnością dodała dwa do dwóch i wyszło jej rozwiązanie.
     - Liam mi powiedział o tym, jak wczoraj wróciliście do domu trzymając się za ręce - odpowiedziała na moje nieme pytania.
     Zaczynały mnie gryźć wyrzuty sumienia. Dziewczyna, która stała przede mną przyjaźniła się z byłą chłopaka, który mi się podobał. Jakie to wszystko pokręcone. A jeśli ona wpadnie na genialny pomysł powiedzenia tego wszystkiego Eleanor?
     - I nie masz nic przeciwko temu? - spytałam głupio. Od razu się zreflektowałam - To znaczy wiem, że przyjaźnisz się z El...
     - Po prostu dobrze się z nią dogaduję. Rozumiała przez, co przechodzę przez paparazzi. W końcu ona przeżywała to samo. Ale to nie znaczy, że chcę zniszczyć rodzący się pomiędzy tobą, a Lou związek - przerwała mi - Może zejdźmy już na dół, bo chłopaki będą się denerwować.
     - Dobrze... - zdołałam tylko wypowiedzieć.
     Tak też zrobiłyśmy. Zejście po schodach w butach na obcasach i do tego długich sukniach zajęło nam nieprawdopodobnie dużo czasu.
     - No, nareszcie. Zaczynaliśmy się martwić, czy zdążymy - usłyszałam słowa Harry'ego.
     Pokonałyśmy parę ostatnich schodków i stanęłyśmy naprzeciw całego zespołu. Na widok ich wszystkich zaniemówiłam. Teraz już wiedziałam, co w ich wyglądzie podoba się milionom nastolatek na całym świecie. Mój widok od razu przyciągnął Louis. Wpatrywałam się w niego przez dłuższą chwilę, próbując zapamiętać jego wygląd na zawsze. Ze zdziwieniem zauważyłam, że on także wpatruje się we mnie w podobny sposób. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy poczułam w brzuchu stado motyli, które pojawiło się wraz z przyjemnym uczuciem ciepła.
      - Wyglądacie niesamowicie - wyraził swoje zdanie Liam i pocałował Danielle prosto w usta. Nie był to długi pocałunek, ale był... niezmiernie słodki.
      Jeszcze dosłownie parę dni temu nie sądziłam, że mogę nie mieć nic przeciwko pocałunkom, a tu proszę. Nie dość, że nie mam nic przeciwko to jeszcze sama chciałabym być na miejscu Dan. Tylko, że mnie całowałaby zupełnie inna osoba.
      - Chodźmy już, bo naprawdę zaraz się spóźnimy - poprosił Niall.
      Wszyscy wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do długiej, czarnej limuzyny, która czekała na nas przed domem. Pogoda nie dopisywała tak jak w ostatnich dniach. Było pochmurnie, ale na szczęście obywało się bez deszczu.
      Zajęłam miejsce koło Nialla i Danielle. Naprzeciwko nas siedzieli Harry, Louis i Liam, zaś Zayn usadowił się na siedzeniu z boku samochodu. Miałam wrażenie, że moja kreacja zajmuje większość wolnego miejsca w limuzynie.
     Panowała cisza do czasu, aż ktoś odchrząknął. Rozejrzałam się po twarzach osób siedzących koło mnie, szukając osoby, która próbowała zwrócić na siebie uwagę. Ktoś odchrząknął ponownie i odkryłam, że to Payne jest ową osobą.
     - Nina... - a więc to o moją uwagę chodziło - Zaproszenia na ten bal były rozdawane dla naszego zespołu z osobami towarzyszącymi. Nie ciągnęlibyśmy cię na ten bal, ale nasz menadżer stwierdził, że dobrze by wyglądało, gdybyś poszła z którymś z nas...
     - W takim razie pójdę z Lou - odrzekłam, zanim zdążyłam się ugryźć w język. Mimowolnie poczułam, jak na moich policzkach pojawiają się rumieńce.
     - Tylko, że on niedawno zerwał z Eleanor. Musisz zrozumieć, że nie wyglądałoby to dobrze... Rozumiesz prawda?
     Czy rozumiałam? Zrozumiałam to, że Tomlinson będzie tańczył z wszystkimi dziewczynami na sali poza mną, bo "nie wyglądałoby to dobrze". Podczas, gdy ja będę stała w kącie i umierała z zazdrości o niego. W końcu nie wytrzymam i zacznę płakać, ale on nawet tego nie zauważy. Za bardzo będzie zajęty flirtowaniem z kolejnymi naiwnymi dziewczynami.
     - W takim razie... Pójdę z Harrym, jeśli on nie ma nic przeciwko temu.
     Lokaty pokręcił przecząco głową. W takim razie niech Lou też będzie zazdrosny. Najlepiej o własnego kumpla.
***
     Wiedziałam, że to co robię jest strasznie głupie. Ale to nie moja wina, że Louis nie miał odwagi powiedzieć mi prosto w oczy, że bardzo chciałby iść na ten durny bal ze mną, ale niestety nie może. Wtedy nie bolałoby to tak bardzo, bo wiedziałabym, jak on się z tym czuje. Ale w ten sposób mogłam nawet myśleć, że jest to dla niego obojętne, czy pójdę z nim, czy pójdę z Harrym. Zdawał się być kompletnie niezainteresowany tym. To właśnie bolało mnie najbardziej. 
     Limuzyna się zatrzymała. Najpierw wysiedli z niej Niall, Lou i Zayn, czyli chłopaki którzy dzisiejszy wieczór spędzą jako single. Chociaż wiedziałam, że będę miała oko na Zayna ze względu na Perrie. 
     Potem wysiadł Liam, który poczekał na Danielle, po czym objął ją w pasie i razem z nią ruszyli w stronę sali balowej. 
     Zaraz po nim wyszedł Harry, który również na mnie poczekał. Podał mi rękę, którą niepewnie złapałam.
     - Gotowa? - spytała, ale ja nie zdążyłam odpowiedzieć, bo już pociągnął mnie za rękę, tym samym wyciągając mnie z bezpiecznego i wolnego od fotografów samochodu.
     On również objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Wszystko to jednak robił po przyjacielsku, nie przekraczając pewnych granic. 
     Oślepiły mnie flesze aparatów. Po prostu przez chwilę nie wiedziałam nic poza białymi światełkami. Ale przez cały czas starałam się mieć otwarte oczy i uśmiechać się. Nie wiedziałam, jak mi to wychodzi, ale miałam nadzieję, że nie wyglądam tak źle.
     Styles ruszył przed siebie po długim czerwonym dywanie. Co parę kroków zatrzymywaliśmy się, aby zrobić sobie kolejne zdjęcia. Byliśmy pytani również o dziwne rzeczy (m.in. czy jesteśmy parą), ale mój towarzysz kompletnie olewał ich pytania, uśmiechał się tylko i pozostawiał wszystko bez komentarza.  Czułam się trochę, jak na jakimś rozdaniu Oscarów, ale w sumie podobało mi się to.
     Harry wprowadził mnie do środka. Zaniemówiłam z wrażenia. To faktycznie była sala balowa. Bogato zdobiona, pozłacana sala balowa. Podobna do tych, które widziałam w bajkach. Tylko, że ta wyglądała jeszcze lepiej, gdyż była prawdziwa.
     - Robi wrażenie, co? - spytał i złapał z tacy, z którą właśnie przechodził kelner, dwa kieliszki szampana. Podał mi jeden z nich, a sam napił się z tego drugiego.
     - Zdecydowanie - powiedziałam i sama skosztowałam szampana. Miał delikatny i świeży smak. 
     Rozejrzeliśmy się po całej sali i okrążyliśmy ją całą. Mój partner zdążył zamienić parę zdań z nieznanymi mi osobami i wypić cały kieliszek szampana. Ja natomiast przez cały czas wzrokiem szukałam takiego jednego chłopaka.
     - Stoi przy stoliku z przystawkami i rozmawia z wysoką blondynką, która jest odrobinę podobna do ciebie - powiedział nagle lokaty.
     Obejrzałam się w wskazaną stronę. Faktycznie, Lou stał i rozmawiał z blondynką, która miała na sobie wściekle różową suknię. Do tego dziewczyna miała we włosy wpiętego wielkiego kwiatka o tym samym kolorze, który miała jej suknia. Zdecydowanie przesadziła z ilością różu.
     - Zatańczmy - zaproponował chłopak, który wciąż stał koło mnie.
     - Nie - w takiej sytuacji w ogólnie nie miałam ochoty tańczyć. 
     - Daj spokój... Stojąc tu i wpatrując się w niego na pewno nie wzbudzisz jego zazdrości - spojrzałam na niego zaskoczona - Przecież po to chciałaś tu przyjść ze mną. Liam odpadał, bo przyszedł z Danielle. Zayn spotyka się z Perrie, więc nie było by to fair wobec niej, skoro nic by nie wiedziała. A Niall raczej nie potrafiłby ci pomóc tak dobrze, jak ja - lokaty uśmiechnął się do mnie zadziornie i podał mi rękę, którą pewnie ujęłam. 
***
     Rozpoczęła się kolejna piosenka. Po minie Harry'ego poznałam, że i tym razem będziemy tańczyć. On nie chciał się poddać, chociaż ja zrobiłam to już dawno. Dokładnie w momencie, kiedy wielki zegar w sali balowej wybił północ. Moje nogi już błagały mnie o zakończenie tańczenia, ale nie mogłam tego zrobić, gdyż Harry nie potrafił przyjąć do wiadomości, że on nie przyjdzie. Louis nie przyjdzie, bo nie jest wcale o mnie zazdrosny. Był chyba za bardzo zajęty ową blondynką, którą poznał na początku balu. 
     Nagle ktoś delikatnie tyknął Harry'ego. Chłopak odwrócił się w stronę owej osoby. Nareszcie, może ktoś będzie chciał z nim porozmawiać, a ja będę mogła chociaż parę minut odpocząć. 
     Lokaty wypuścił mnie ze swoich objęć, ale ktoś zajął jego miejsce. Podniosłam wzrok do góry i moje spojrzenie spotkało się z niesamowitymi oczami Lou.
     - Mogę z panią zatańczyć?
     Ponuro pokiwałam głową. Harry gdzieś się ulotnił. Nie dziwiłam mu się. Przeze mnie nie mógł tego wieczoru spędzić w ciekawy sposób. 
     - Wszystko w porządku? - spytał chłopak.
     Ponownie pokiwałam głową, nie wkładając w to ani grama życia. Robiłam to, co myślałam, że ode mnie oczekuje.
     - Na pewno? Przecież widzę, że coś jest nie tak... - naciskał.
     Zamiast pokiwać głową, powiedziałam gorzko:
     - I ty się jeszcze śmiesz pytać, co się stało?
     Wyrwałam się od niego i pobiegłam w stronę wyjścia na zewnątrz. Zrobiłam to na tyle wolno, że ludzie prawie wcale nie zauważyli, że coś się stało.
     Wylądowałam na jakimś wielkim tarasie, z którego rozciągał się wspaniały widok na rosnące za domem kwiaty, żywopłoty i drzewka. Cały ogród wydawał się być niebywale zadbany i czysty.
     Usiadłam na ławeczce z białego marmuru, aby móc napawać się tym pięknym widokiem dłużej. Ale na zewnątrz było strasznie zimno, a ja nie miałam żadnego płaszcza, czy sweterka, którym mogłabym się okryć. Zadrżałam, kiedy zawiał wiatr. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, ale ja i tak nie miałam chęci powrotu do środka.
     Ktoś usiadł na ławce koło mnie. Tym kimś był Louis. Chłopak objął mnie ramieniem i przyciągnął mnie do siebie. Nie protestowałam, bo naprawdę było mi strasznie zimno.
     - Mówiłem ci już, że ślicznie dzisiaj wyglądasz? - usłyszałam jego cichy szept.
     Pomimo tego, że byłam na niego okropnie zła i wściekła, nie potrafiłam powstrzymać cichego chichotu.
     - Chodzi o to, że nie mogłaś ze mną iść na ten bal, prawda? - spytał mnie, ale nie czekając na moją odpowiedź, kontynuował - Posłuchaj, ja wiem, że to strasznie głupio wyszło. Nawet nie wiesz, jak bardzo to ja chciałem z tobą iść na ten bal. Ale nie mogłem... Tak bardzo chciałem, ale nie mogłem! Do tego powiedziałaś, że możesz pójść na niego z Harrym. Mogłaś iść z Niallem, z Zaynem, bo jestem pewny, że Perrie nie miałaby ci tego za złe. Ale ty wybrałaś akurat jego. Przez cały wieczór chciałem podejść, bo nie mogłem znieść tego jego triumfującego uśmieszku. Tak bardzo chciałem być na jego miejscu. Najzwyczajniej w świecie zazdrościłem mu, że to on tańczy z tobą, a nie ja. A przecież to mnie wczoraj...
     Nie mogłam już dłużej znieść jego paplaniny. Dla tego zamknęłam jego usta pocałunkiem. Miały delikatny smak szampana, który pewnie przed chwilą pił. Nie przeszkadzało mi to jednak, wręcz przeciwnie.
     Po chwili oderwałam swoje usta od jego, bo przypomniałam sobie o ważnym pytaniu, które przez cały dzień chodziło mi po głowie. W woli ścisłości: od wczorajszego pocałunku.
     - Kim ja tak właściwie dla ciebie jestem? 
     Louis od razu opowiedział mi na moje pytanie, jakby odpowiedź znał już od dawna, więc nie musiał się nad nią zastanawiać.
     - Jesteś moją dziewczyną - nie zdajecie sobie nawet sprawy, jak te słowa brzmiały w jego ustach.

  Rozdział pojawia się trochę późno, ale to dlatego, że przez tyle czasu nie mogłam wybrać idealnej piosenki. W końcu wybrałam Skinny Love w wykonaniu Ed'a Sheerana. Może nie jest idealna, ale brzmi nieźle. Dedykacja idzie do Patrycji, której obiecałam, że zadedykuję poprzedni rozdział, ale kompletnie wyleciało mi to z głowy. Doceniam to, że piszesz to, co myślisz o rozdziale. Nie przedłużając: chciałabym jeszcze tylko zachęcić do komentowania :)
     

piątek, 14 czerwca 2013

Rozdział 11

     Załamałam się. Nie potrafiłam przestać myśleć o chorobie matki. Zadręczałam się myślą, że to ja w jakiś sposób przyczyniłam się do jej choroby. Nie wiedziałam, czy to możliwe, ale nie brałam pod uwagę możliwości, że mogłoby być inaczej.
     Nie potrafiłam zrozumieć, czemu to spotyka akurat ją. W ostatnim czasie nie dogadywałyśmy się najlepiej, co nie zmieniało faktu, że nadal była moją matką, a ja nadal martwiłam się o nią. Wizja tego, że za parę lat, albo nawet miesięcy może umrzeć, uświadomiła mi to, jak bardzo za nią tęsknię.
     Od dawna nie przeprowadzałam z nią normalnej rozmowy. Dokładnie od jej rozstania z tatą. Nasze wymiany zdań zazwyczaj kończyły się sprzeczkami, które zawsze przerywał ojczym.
     Teraz uzmysłowiłam sobie, że może robił to dlatego, bo wiedział, jak kolejne kłótnie pogarszają stan mamy.
     Gdyby nie Louis pewnie wcale nie podniosłabym się z zimnej ziemi. Po prostu nie miało dla mnie znaczenia to, gdzie się znajduję. Chłopak za to pomyślał o mnie i o moim zdrowiu. Pomógł mi się podnieść, po czym zaprowadził mnie do auta, w którym rozkleiłam się na dobre. Łzy ponownie moczyły moje policzki, kiedy on mnie objął. Mocno przyciągnął mnie do siebie, pozwalając tym samym, żeby moje łzy moczyły kombinezon, który w pośpiechu zapomniał zdjąć.
***
12 lipiec, Piątek
     Było już koło południa, ale ja wcale nie zamierzałam wychodzić z łóżka. Nie przejmowałam się, więc godziną, którą wskazywał mój zegarek. 
     Leżąc w łóżku, próbowałam przyswoić do siebie myśl, że mama jest chora. Na próżno. Jak takie rzeczy mogą do nas dotrzeć?
     Podświadomie wiedziałam, że oczekuję, że to wszystko okaże się snem. Złym koszmarem, który kiedyś komuś opowiem (o ile go zapamiętam). Jak każdego poranka pójdę pobiegać, a potem zjem śniadanie z chłopakami. W ostatniej chwili wpadniemy na jakiś genialny pomysł spędzenia czasu. 
     Zasypiałam już ponad trzy razy, ale za każdym razem budziłam się i uświadamiałam sobie, że to się dzieje naprawdę. 
     Zaszyłam się w sypialni. Nie wychodziłam z niej, od kiedy wróciłam do domu. Nie jadłam, nie piłam. Pomimo tego, że chłopaki przychodzili po mnie ze dwadzieścia razy, prosząc, żebym coś zjadła. Byli skołowani, w końcu nie wiedzieli, co się dzieje. Może to i lepiej. Nie chciałabym zadręczać ich moimi kłopotami, zmartwieniami, problemami, czy jak to inaczej nazwać.
     Pukanie do drzwi przerwało moje rozmyślania. Czy nie mogliby dać mi, chociaż godziny spokoju? Nie potrzebowałam w tej chwili ich towarzystwa, tylko świętego spokoju. Musiałam pomyśleć, ułożyć to wszystko sobie w głowie. Nie potrafiłam tego zrobić, jeśli co chwila mi ktoś przeszkadzał.
     - Proszę - powiedziałam cicho, mając nadzieję, że nikt nie usłyszy mojego zaproszenia. Ale, jak zawsze, nic nie może iść po mojej myśli.
     Przez szparę między otwartymi drzwiami, do mojego pokoju, zajrzał Niall. W pewnym stopniu cieszyłam się, że to on. Miałam cichą nadzieję (a nadzieja matką głupich), że nie będzie pytał, co się ze mną dzieje.
     - Mogę wejść? - spytał delikatnie. Widać było, że nie chce naciskać.
     Gestem pokazałam mu, że może wejść. Nie miałam siły odpowiadać.
     Blondynek wszedł do pokoju i usiadł na moim łóżku. Spojrzał na mnie krytycznie i zaniepokojony pokręcił głową.
     - Co się dzieje? - tak, nadzieja matką głupich.
     - Nic - wzruszyłam ramionami. Spodziewał się, że akurat mu powiem, co się dzieje?
     - Nina, przecież widzę. Nie ufasz mi? - jego głos zadrżał.
     - Ufam ci, ale to nie jest coś, o czym chciałabym mówić...
     - Czyli przyznajesz, że coś się stało?
     No i wpadłam. Powiedziałam mu, że nie wszystko jest w porządku. Teraz z pewnością nie przestanie dociekać, co się takiego wydarzyło.
     Nie miałam siły walczyć. Najzwyczajniej w świecie postanowiłam się poddać.
     - Moja mama jest chora...
     Niall chyba nie zrozumiał, o co mi chodzi, ponieważ odetchnął z ulgą.
     - Nie widzę problemu, jeśli potrzebuje dobrego lekarza, mogę wykonać parę telefonów, a wtedy...
     - Ona ma białaczkę - przerwałam mu. Wiedziałam, że chciał dobrze, ale musiałam postawić sprawę jasno.
     Nagle między nami zapadła cisza. Strasznie mi ona doskwierała, ale nie z powodu tego, że jej nie lubiłam. Wręcz przeciwnie, bardzo lubiłam przebywać w ciszy. Ale ta cisza, która panowała między nami, była nienaturalna. On nie wiedział za bardzo, co powiedzieć. Zdawał sobie sprawę, że zwykłe "Wyzdrowieje, zobaczysz. Wszystko będzie dobrze" mi nie wystarczy. Przy tym to byłoby jawne oszustwo. Szanse na to, że moja matka w pełni wyzdrowieje, były raczej marne. Życie po chemioterapii z pamięcią, że musi brać codziennie masę leków, było by dla niej bardzo ciężkie. Wierzyłam jednak, że będzie się starać. W końcu miała dla kogo żyć.
     - Nie wiem, co powinienem powiedzieć - przyznał szczerze Niall. Właśnie za to go lubię: potrafi być szczery.
     - Rozumiem. Ale i tak doceniam to, że tu przyszedłeś...
     Myślałam, że nasza rozmowa dobiegła końca, dlatego przewróciłam się na lewy bok i wtuliłam swoją twarz w poduszkę. Chciałam jeszcze raz spróbować zasnąć i odpłynąć w błogą nieświadomość.
     Nie usłyszałam, jednak odgłosu charakterystycznego dla zamykania drzwi, dlatego podniosłam głowę. Irlandczyk ciągle siedział na moim łóżku i wpatrywał się we mnie, jakbym była czymś, co może się zaraz rozsypać, a on nie może do tego dopuścić.
     - Zdaje sobie sprawę, że może ci się wydawać, że to koniec świata, ale zapewniam cię, że tak nie jest. Twoja mama jest chora, ona nie ty! Musisz ją wspierać i pomagać, a użalając się nad sobą z pewnością nie dasz rady tego zrobić! Dlatego zbieraj się do kupy, dzwoń do niej. Albo nie... Twoja mama ma kogoś? - kiwnęłam głową i już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale on nie czekając na moją odpowiedź, kontynuował - To dzwoń do niego. Spytaj się, czy możesz coś zrobić, i spytaj się o jej stan - jego słowa w jakiś sposób mnie otrzeźwiły i przywróciły zdolność racjonalnego myślenia.
     Wyskoczyłam z łóżka, wyjęłam z szafy jakieś spodenki (podejrzewałam, że na dworze wciąż jest ciepło), złapałam nowy top i weszłam do łazienki, gdzie w miarę szybko się ogarnęłam.
     Kiedy z niej wyszłam, znowu napadły mnie wątpliwości. Horan, który przez cały czas czekał na moje wyjście, od razu to zauważył i podszedł do mnie. Przytulił mnie do siebie i wyszeptał ciche:
     - Pomożemy ci... - te krótkie słowa wystarczyły.
 
***
     Zeszłam po schodach w odrobinę lepszym nastroju, ale wciąż pamiętałam o mamie. Postanowiłam, że zadzwonię do ojczyma, jak tylko zjem śniadanie.
     Dopiero teraz zaczęłam odczuwać głód, który wcześniej mi tak bardzo nie doskwierał. Za to teraz miałam prawie stu procentową pewność, że mogłabym zjeść konia z kopytami. 
     Kiedy poczułam zapachy dochodzące z kuchni, bez zastanowienia tam pobiegłam. To, co tam zastałam przyprawiło mnie prawie o zawał serca. 
     Na blatach walały się przeróżne miski. Widać było także ślady po rozlanym mleku, a na podłodze leżała rozsypana mąka i cukier. Nie do końca rozumiałam, o co w tym wszystkim chodzi, ale postanowiłam się tym za bardzo nie przejmować.
     W środku tego całego bałaganu stał Harry, który miał na sobie biały fartuch, i Louis, który ubrany był w podobny kolorowy fartuch. 
     - Co wy robiliście? - spytałam, starając się zachować spokój.
     - Mamy coś dla ciebie. Tak na poprawę humoru - powiedział tajemniczo Styles i podniósł z blatu mały, biały talerzyk. Następnie mi go podał.
     Wzięłam go do ręki i przyjrzałam mu się bliżej. Na talerzyku leżała wieża ciasteczek z cukrem. Z zadowoleniem odkryłam, że ciastka mają kształty serduszek. 
     - Tyle zamieszania o zwykłe ciastka? - spytał zdziwiony Niall, który najwyraźniej wszedł do kuchni za mną. Złapał jedno z nich i ugryzł kawałek - Ale za to jakie dobre!
     Złapał jeszcze jedno i w podskokach udał się do salonu. Harry z Lou przybili sobie piątki. 
     Nie mając lepszego pomysłu, sama spróbowałam jednego ciasteczka, które faktycznie okazało się być wyśmienite. 
     - I jak? - spytał mnie Louis. Nie wiem, na ile był ciekawy mojej opinii, a na ile cały czas się o mnie martwił.
     - Pyszne - powiedziałam z uśmiechem. Chciałam, żeby zrozumiał, że mówię to też, aby przekazać mu, że już mi jest lepiej. 
     - To, co chcesz więcej? - spytał Styles, który stał już przy piekarniku i wyjmował następną porcję ciasteczek.
     - Może zaraz, na razie jeszcze mam.
     - Jak chcesz, więcej dla mnie - powiedział lokaty i nałożył sobie parę ciasteczek na talerz, po czym wyszedł do salonu. Zostawił mnie samą z Lou.
     - Mamy jakieś plany na dzisiejszy dzień? - spytałam. Postanowiłam, że ze wszystkich sił będę się starała uniknąć z nim sytuacji: sam na sam. A tu proszę... Stoimy sobie razem w kuchni. W dodatku sami.
     - Żadnych... Chyba, że liczy się oglądanie telewizji i lenistwo przez cały dzień. Za to jutro idziemy na bankiet!
     - Jaki bankiet!?
     - Ups... Chyba zapomniałem ci o tym powiedzieć - chłopka wydawał się odrobinę zażenowany zaistniałą sytuacją.
     - Najwyraźniej tak! Co to będzie za bankiet? - uspokoiłam się.
     - Przepraszam, musiało mi to wypaść z głowy. To będzie coś w rodzaju bankietu. Taki trochę bal charytatywny. Mamy założyć galowe stroje...
     - Ale ja nie mam żadnego galowego stroju! - przerwałam mu.
     - W takim razie pójdziesz na zakupy po obiedzie. Co ty na to, żeby zamówić pizzę?
     Przytaknęłam krótko głową. Nie byłby to taki zły pomysł. Ale w sumie nie myślałam o tym za bardzo. Za bardzo byłam zajęta dochodzeniem do wniosku, że czekają mnie nowe wydatki.
     
***
     - Nigdy więcej w życiu nie zjem pizzy - złapałam się za mój brzuch, który był już pełny. Miałam wrażenie, że zaraz pęknę.
     - Teraz tak mówisz! - zaśmiał się Zayn. Sam zajadał kolejny kawałek.
     - Nie śmiej się! 
     Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Chociaż dla mnie to wcale nie było zabawne. Mój brzuch naprawdę był pełny.
     Po jakiś piętnastu minutach ból brzucha mi przeszedł. Mogłam, więc ze spokojem oglądać komedię, którą włączył Liam, i śmiać się z niej do rozpuku. Pewnie bawiłabym się dalej, gdyby nie moja komórka.         
     Usłyszałam dzwonek mojego telefonu, który zadzwonił i przerwał świetną zabawę. Niechętnie podniosłam ją ze stolika i spojrzałam na ekran. Numer, który mi się wyświetlał nie był wpisany, ale znałam go już bardzo dobrze.
     - To mój ojczym - wyjaśniłam chłopakom, którzy posyłali mi pytające spojrzenia. Podniosłam się z wygodnej kanapy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu miejsca, gdzie nikt nie mógłby podsłuchać naszej rozmowy. Chłopaki nie znali, co prawda mojego ojczystego języka, ale i tak nie chciałam, żeby usłyszeli choćby jedno słowo. 
     Nie mając lepszego pomysłu, wyszłam na zewnątrz. Tak, jak się spodziewałam wciąż jeszcze było gorąco. Powoli taka pogoda stawała się uciążliwa.
     Wzięłam głęboki wdech i wypuszczając powietrze z moich płuc, odebrałam telefon.
     - Nina? - chyba po raz pierwszy jego głos nie wydawał mi się tak uciążliwy i denerwujący. Może to z powodu tego, że teraz wiedziałam, co robi dla mojej mamy.
     - Tak, to ja - starałam się, żeby mój głos zabrzmiał spokojnie i miło, a nie jak zawsze, gdy z nim rozmawiałam, agresywnie.
     - Wiesz już, prawda? - on również starał się być miły. Z perspektywy czasu uświadomiłam sobie, że on przez większość czasu był nienagannie miły. Zazwyczaj to ja rozpoczynałam kłótnie, ale cóż poradzić. W końcu mam odrobinę wybuchowy charakter.
     - Wiem, Klara mi powiedziała, bo wy nie mieliście odwagi - zarzuciłam.
     - To nie tak... Chcieliśmy - urwał w połowie zdania - Sądzę, że ona chciałaby ci to wszystko wytłumaczyć. Byłaby możliwość, żebyś przyjechała tu, do Polski, na parę dni?
     - Jak ona się czuje? - zmieniłam temat. Nie byłam jeszcze gotowa, żeby rozmawiać o moim przyjeździe do kraju. Był on nieunikniony, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić, żebym wyjechała od chłopaków. Za bardzo się do nich przyzwyczaiłam. 
     - Nie jest źle. Lekarze mówią, że jej stan się poprawia.
     - A co z Klarą? Czemu ona jest u babci? - zasypałam go kolejnymi pytaniami.
     - Twoja mama nie chciała, żeby Klara widziała ją w takim stanie...
     - Jakim stanie?!
     - Twoja mama przechodzi chemioterapie.
     W mojej głowie się zakręciło. Za dużo informacji musiałam do siebie przyswoić w jednej chwili. Z jednej strony była to dobra wiadomość. Mama walczyła o to, żeby żyć. Ona chciała żyć.
     Z drugiej strony zdawałam sobie sprawę, co to znaczy mieć chemioterapie. Pisałam o tym pracę na biologię. Organizm mojej mamy stawała się słabszy, jej włosy z pewnością wypadały garściami, a do tego z pewnością przez większość czasu była wykończona i spała. 
     - Zadzwonię później, dobrze? Twoja mama się właśnie obudziła.
     - Dobrze. Pozdrów ją ode mnie... - rozłączyłam się. Byłam w szoku, ale raczej pozytywnym. Radość, że mama walczy z chorobą dodała mi otuchy. 
     Usłyszałam, że ktoś wyszedł z domu. Odwróciłam się i ujrzałam Lou, który szedł w moim kierunku. Stanął o krok przede mną. Na jego twarzy pojawił się niepokój i troska. 
     - Ty już wiesz. Mam rację? - Tomlinson pokiwał głową i przyciągnął mnie do siebie. Przytulił mnie do siebie i czekała, aż łzy wypłyną z moich oczu. Ale tym razem nie planowałam płakać.
     Chłopak zaskoczony moją reakcją, odsunął mnie od siebie, żeby się upewnić, czy nie płaczę.
     - Będzie dobrze - powiedział - Musi być.
     Pomimo tego, że ten lipny tekst był przereklamowany i głupi, to dzięki temu, że powiedział to Louis naprawdę w to uwierzyłam. Uwierzyłam w to, że będzie dobrze. Uśmiechnęłam się delikatnie. Czemu nie, skoro "wszystko będzie dobrze"?
     Chłopak nagle zaczął nachylać się w moją stronę. Wiedziałam, że teraz na pewno nam się uda. Teraz, w tej chwili przeżyję swój pierwszy pocałunek.
     Ale ku mojemu niezadowoleniu, on chciał wypowiedzieć tylko parę słów:
     - Co jest twoim marzeniem?
     Poważnie?! Teraz, gdy mamy szansę się po raz pierwszy, lecz nie ostatni raz, pocałować, on pyta się mnie o moje marzenie. Jakbyśmy nie mogli porozmawiać o tym, kiedy indziej. Przecież teraz moglibyśmy zrobić coś bardziej przyjemniejszego...
     Mimo tego, musiałam odpowiedzieć na zadane pytanie. Po głębszym zastanowieniu odparłam:
     - Chyba pocałunek podczas ogromnej ulewy, a twoim? - chciałam mu przez to delikatnie zasugerować, żeby to zrobił. Żeby mnie pocałował. Ale w sumie powiedziałam prawdę. Było to moim marzeniem, od kiedy w wieku pięciu lat obejrzałam taki pocałunek na czarno-białym filmie. Takie dziecięce marzenie.
     - By właśnie zaczęła się ta ogromna ulewa - powiedział. Wybuchłam śmiechem. Od razu poprawił mi się humor. Myślałam, że on żartuje, ale po chwili uświadomiłam sobie, że mówi całkowicie poważnie. 
     - Louis, od jakiegoś tygodnia w Londynie jest fantastyczna pogoda. Nie sądzę, żeby teraz na twoją zachciankę zaczął padać deszcz - powiedziałam pesymistycznie. Ktoś musiał uświadomić mu bolesną prawdę. 
     Nagle, jakby na zaprzeczenie moim słowom, na moje ramię spadła kropla deszczu. Podniosłam twarz ku niebu. Faktycznie, zaczynało kropić. Ponownie moje spojrzenie skierowałam na chłopaka. Wydawał się być z siebie zadowolony. 
     - To tylko mżawka - ostudziłam jego szczęście. I ponownie, jakby na zaprzeczenie moim słowom, zagrzmiało, a z nieba lunął rzęsisty deszcz. 
     - Czy to się liczy? - spytał rozradowany Lou. Unosząc twarz do góry, zamknęłam oczy i wybuchłam śmiechem. Na moją twarz spadały krople deszczu. Wiedziałam, co się stanie, gdy tylko ją opuszczę. Ale nie bałam się, wręcz nie mogłam się doczekać. 
     Nie musiałam czekać, ale nie musiałam się też spieszyć. Opuściłam moją głowę w dół. Louis od razu zareagował. Przysunął się i ujął moją twarz w swoje dłonie. Po chwili wpatrywania się w jego piękne tęczówki, nie wytrzymałam i zbliżyłam swoje usta do jego ust.
     Miał miękkie i bardzo ciepłe usta. Przez całe ciało przechodziły mnie iskry, a w okolicach serca odczuwałam przyjemne ciepło. Nie miałam innego porównania, ale widziałam, że dobrze całuje. Pewnie dużo ćwiczył z...
     Przerwałam nasz pocałunek gwałtownie.
     - A co z E... - nie czekając, aż dokończę swoje pytanie, odpowiedział:
     - Zerwaliśmy - ponownie wpił się w moje usta. Nie oczekiwałam dalszych wyjaśnień, nie potrzebowałam ich. 
     Po dość długiej chwili, która dla mnie i tak była zdecydowanie za krótka, chłopak przerwał nasz pocałunek.
     Byłam cała mokra przez deszcz, który ciągle nie przestawał padać, ale nie szczególnie mi to przeszkadzało. Kiedy przyjrzałam się Lou, okazało się, że wygląda on podobnie do mnie. To mnie trochę pokrzepiło. 
     Nagle kolejna błyskawica przecięła niebo. Zadrżałam, ale nie ze strachu. Nie bałam się burzy. Natomiast błyskawica była tak gwałtowna, że po prostu byłam zaskoczona siłą uderzenia. 
     Louis jednak objął mnie ramieniem i przyciągnął mnie do siebie tak blisko, jak tylko było to możliwe. Wtuliłam się w jego pierś, która pomimo mokrej koszulki, dawała uczucie przyjemnego ciepła.
     - Idziemy? Nie chcę, żebyś się przeziębiła - razem ruszyliśmy w stronę domu. Myślałam, że mnie puści, kiedy tylko przekroczymy próg domu. Nie byłam pewna, czy chcę, żeby reszta zespołu się o nas dowiedziała. Ale on mnie objął jeszcze mocniej (o ile to w ogóle było możliwe).
     Gdy weszliśmy do domu, wszyscy się na nas rzucili. Dosłownie. Liam kazał nam się rozbierać z mokrych ciuchów, na co Louis spytał: "Tak przy wszystkich?". Skończyło się ogólnym śmiechem. 
     Wyrwałam się z uścisku chłopaka i zażenowana nie wiedziałam, co zrobić. W końcu nie wypadało mi pocałować go przy wszystkich, a podanie mu ręki zdecydowanie odpadało. Przytulenie go też nie wchodziło w grę. W końcu pocałowałam go szybko w policzek i pobiegłam na górę. 
     Tam po ciepłym prysznicu przebrałam się w suche ciuchy. Dzisiejszego popołudnia musiałam jeszcze udać się na zakupy po sukienkę na jutrzejszy "bankiet".

     ***
     Nie miałam swojego samochodu, a nawet jeśli bym miała to nie potrafiłabym poruszać się po Londynie, gdzie panował ruch lewostronny. Mogłam poprosić któregoś z chłopaków o podwózkę, ale nie chciałam ich fatygować, a do tego wątpiłam, że któremuś będzie chciało się na mnie czekać. Ale to nie byłaby moja wina. W końcu mogli poinformować mnie wcześniej. 
     Ostatecznie jednak postanowiłam poprosić jednego z nich o pomoc. Louis odpadał. Nie wiedziała, co teraz jest między nami. Nie byliśmy już przyjaciółki, ale czy można nas było nazwać "parą"? Zayn wybył z naszej małej willi. Liam umówił się z Danielle, która również miała iść z nami na imprezę. Harry był za bardzo zajęty swoim telefonem, żeby mnie podwozić gdziekolwiek. Tak, więc wypadło na Nialla. 
     Kiedy go o to poprosiłam od razu się zgodził, chociaż i tak nie przyjęłabym odmowy. Wyciągnęłam go, więc z domu. On miał odpalić auto, a ja miałam wrócić do domu po kurtkę. Nie wiedziałam do której godziny będę szukać tej sukienki. Mogłabym znaleźć ją w pierwszym sklepie, do którego wejdę, ale również po trzech godzinach szukania. 
     Wyszłam z domu i z ulgą zauważyłam, że odrobinę się rozpogodziło. Rozejrzałam się, ale nigdzie nie zauważyłam jakiegokolwiek samochodu. Po chwili jednak podjechał czerwony samochód, którego kierowcą okazał się być Niall. 
     Zszokowana wsiadłam do auta. Nie do końca wiedziałam, co powiedzieć. Nigdy nie jeździłam takimi samochodami i byłam odrobinę wystraszona. Nienawidziłam szybkiej jazdy. 
     - Robi wrażenie, co? - spytał blondynek. Pokiwałam głową, czując, że robię się biała jak ściana. Niall chyba też to zauważył.
     - Co z tobą? Zrobiłaś się strasznie blada - spytał i gwałtownie ruszył autem. Przyspieszył, żeby wyminąć samochód, jadący przed nami. 
     Pisnęłam wystraszona, a chłopak spojrzał na mnie.
     - Patrz na drogę - nakazałam. 
     Zachichotał, ale chyba zrozumiał, o co mi chodziło, ponieważ znacznie zwolnił. Mimo jego najlepszych chęci, nie miałam zamiaru więcej wsiadać z nim do jednego auta. Za bardzo mnie wystraszył na samym początku. 
     Zostawił mnie na Oxford Street, a sam odjechał do jakiegoś Nando's. Powiedział, żeby zadzwoniła po niego, kiedy skończę zakupy, a wtedy on po mnie przyjedzie.
     Po raz pierwszy miałam nadzieję, że zakupy będą trwały całą wieczność.
     Nagle naszła mnie myśl, że przeżyłam dziś wiele "pierwszych razów". Po raz pierwszy normalnie rozmawiałam z ojczymem. Po raz pierwszy się całowałam. Po raz pierwszy jechałam szybkim autem. Po raz pierwszy miałam nadzieję na wieczne zakupy. Ale z tych wszystkich "pierwszych razów" zdecydowanie podobał mi się ten, który odbył się podczas ogromnej ulewy.

 Może trochę przereklamowany pierwszy pocałunek, ale muszę się przyznać, że sama o takim marzę. Pod poprzednim rozdziałem pojawiło się mniej komentarzy, niż wcześniej. Mam nadzieję, że teraz pojawi się ich więcej, ale nie naciskam. Chciałabym jeszcze podziękować za ponad 1000 wyświetleń. To dla mnie bardzo dużo znaczy. To, jak podobał się rozdział?
     

piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 10

10 lipiec, Środa
     Mieszkając z chłopakami jakoś nie specjalnie przejmowałam się datami. W końcu były wakacje. Kto w wakacje przejmuje się takimi rzeczami? Jednak dzisiejszego poranka, po porannym bieganiu, spojrzałam w kalendarz. Osłupiałam, wpatrując się w datę.
     Nie byłam zdziwiona tym, że tak długo wytrzymuję z całym zespołem, chociaż to też jest odrobinę  szokujące. Byłam zaskoczona faktem, że urodziny mojej siostry wypadają już za cztery dni. Zawsze spędzałyśmy je razem na wspólnych zakupach. Starałyśmy się je zrobić szybko, bo Klara tak jak i ja, nie za bardzo lubi godzinami przymierzać różne ciuchy. Po zakupach szłyśmy do kina. Najczęściej wybierałyśmy pierwszą lepszą komedie romantyczną. Raz tylko poszłyśmy na coś innego. Moja siostrzyczka zaprosiła, wtedy swojego ówczesnego chłopaka, żeby pojechał z nami. Oczywiście on nie zgodził się na proponowany przez nas film. Wylądowaliśmy na jakimś durnym horrorze.
     W każdym razie, jej urodziny zbliżały się wielkimi krokami, a ja nie posiadałam dla niej żadnego prezentu. Po prostu świetnie. Jeśli dołożyć do tego to, że z pewnością nie wrócę do Polski tylko na jej urodziny... Czuję, że moja siostra się mnie wyrzeknie.
     Ale tak na poważnie. Muszę jej coś dać. Nie ważne, czy dostanie to dopiero we wrześniu, czy dokładnie czternastego lipca. 
     Spojrzałam na blat kuchenny, na którym leżało jakieś kolorowe czasopismo. Przyjrzałam się uważnie okładce. Znajdowała się na niej piątka uśmiechniętych od ucha do ucha chłopaków. Fotografia była podpisana słowami: "One Direction. Mają mnóstwo fanów na całym świecie. Tylko nam zdradzają ukrywane dotąd wady i zalety sławy".
     Ten nagłówek był dość głupi, za to podsunął mi pewien genialny pomysł. Mieszkam z One Direction. Moja siostra jest fanką One Direction. Czemu ja od razu na to nie wpadłam? Mogę, przecież załatwić jej ich autografy, a jak dobrze pójdzie to nawet namówię ich, żeby napisali od siebie parę słów dla niej. To był genialny plan, ale miałam jeszcze trochę czasu na jego realizację. Nie musiałam się spieszyć.
     Do kuchni wszedł Niall. Miał na sobie długie, niebieskie spodnie i biały przetarty podkoszulek. Tak, z pewnością był jeszcze w piżamie.
     - Cześć. Dopiero wstałeś? - spytałam pogodnie i czekając na odpowiedź, wyjrzałam przez okno. Słońce nadal rzucało swoje gorące promienie na asfalt. Nic nie wskazywało na to, aby w najbliższym czasie spadł deszcz i przyniósł ze sobą odrobinę chłodu.
     - Mniej więcej - potężnie ziewając, przeciągnął się. Na jego twarzy znikąd pojawił się smutek - Wygląda na to, że śniadanie jeszcze nie gotowe.
     - Nie. Radzę ci zapomnieć o tym, że ktoś ci je dzisiaj przygotuje, bo musimy już jechać na próbę - oznajmił, wchodzący do kuchni Liam.
     - Jak to? Tak wcześnie i to bez śniadania? Przecież to najważniejszy posiłek dnia - zaoponował blondynek.
     - Pozwól, że udzielę ci kolejnej rady, przyjacielu. Przebieraj się w coś normalnego, i to migiem. To nie moja wina, że zaspałeś!
     Zastanowiłam się przez chwilę. Która właściwie jest godzina? Nie ważne. Ważne za to jest to, że nie chciałam zostawać w tak wielkim domu sama.
     - A czy ja mogłabym... - nie dokończyłam pytania, bo Payne przerwał mi. Powiedział coś w stylu "Masz minutę".
     Jak strzała wbiegłam na górę, przebrałam się w krótkie szorty i biały top. W razie, jakby zrobiło się chłodniej wzięłam ze sobą też czarny sweterek. Leciałam na złamanie karku, byleby tylko zdążyć. I udało mi się.
    ***
     Tym razem, jakiś gościu ze studia przyniósł mi nowe nuty. Czułam się świetnie ponownie grając. Były to raczej utwory klasyczne, chociaż trafiła się jakaś nowa melodia.
     Chłopaki spokojnie sobie nagrywali nowe piosenki, podczas gdy ja grałam na fortepianie. Nie odczuwałam tego jak szybko płynął mi czas, kiedy grałam. Nie liczyło się dla mnie nic poza tym      instrumentem. 
     Ktoś wszedł do pomieszczenia. Machinalnie przerwałam granie, przesunęłam się odrobinę w bok i zrobiłam tej osobie trochę miejsca. Okazało się, że ową osobą jest Niall.
     - Już skończyliście próbę? - spytałam rozkojarzona. Naprawdę czas tak szybko zleciał?
     - Dosłownie minutę temu - posłał w moją stronę uśmiech, ale po chwili spoważniał. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go tak poważnego - Mam do ciebie pytanie. Nie musisz, oczywiście odpowiadać, jeśli nie chcesz. Po prostu chciałem spytać z ciekawości.
     Posłałam mu pytające spojrzenie. Nie miałam kompletnego pojęcia, o co może mu chodzić. Miałam w głowie pustkę.
     - Wiesz już, co będziesz robić w przyszłości? No wiesz, kiedy skończą się wakacje. Bo skończyłaś już szkołę, prawda?
     Teraz to dopiero miałam pustkę w głowie. Jeszcze nie tak dawno temu, podobne pytanie zadał mi Liam. Wtedy nie wiedziałam, co na nie odpowiedzieć. Szkoda tylko, że nadal nie znałam na nie odpowiedzi. Mogłabym walnąć teraz jakąś głupią i oklepaną formułkę w stylu "Żyję chwilą i nie przejmuję się tym, co będzie jutro", ale nie chciałam. Prawda była taka, że faktycznie chciałam odłożyć na bok myśli o tym, co będę robić po wakacjach. Ale cały czas się bałam tego, co będzie, kiedy tylko się skończą ostatnie, błogie chwile słodkiego relaksu z chłopakami przez, co nie potrafiłam cieszyć się chwilą.
     - Skończyłam, ale prawdę mówiąc... Nie wiem, co będę robiła - zacięłam się. Ta chwila doskonale zdawała się nadawać na wspominki - Wiesz, że kiedy byłam młodsza moja nauczycielka namawiała mnie, żebym złożyła podanie do Juilliard School of Music, kiedy tylko skończę szkołę? Kiedyś naprawdę wierzyłam, że wyjadę do Nowego Jorku, zamieszkam tam i będę chodziła do tej szkoły, żeby doskonalić sztukę gry na pianinie.
     - To, dlaczego faktycznie nie złożysz tam podania? - wydawało mu się to takie oczywiste.
     - Niall, to tylko dziecięce marzenie. Nie przyjęliby mnie tam.
     - Zawsze można spróbować - namawiał mnie chłopak - Nie masz nic do stracenia. A tak poza tym, to świetnie grasz na fortepianie. 
     Mimowolnie się zarumieniłam. Chociaż już parę razy mówiono mi, że jestem świetna w grze, ale i tak za każdym razem doceniałam pochwałę. Nie wierzyłam tak naprawdę w to, że jestem dobra. Uważałam po prostu, że jestem przeciętna. A przeciętni nie dostają się do Juilliarda. 
     - Wątpię w to, że zdołasz mnie namówić. Jestem naprawdę uparta.
     Niall zrobił coś, czego bym się po nim nie spodziewałam. Zrobił do mnie takie maślane oczy, że miałam ochotę skoczyć z mostu tylko po to, żeby się tak na mnie nie patrzył. Zawsze działały na mnie takie spojrzenia. To było nie fair. 
     - W sumie, co mi szkodzi - wzruszyłam ramionami. Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że ta decyzja nie wyjdzie mi na dobre.
     - Poszukam jutro coś na temat składania podań do tej twojej szkoły - obiecał blondynek. 
     - Byłabym ci naprawdę wdzięczna - przynajmniej nie będę z tymi wszystkim papierami sama.
***
11 lipiec, Czwartek
     Chłodniejsze powietrze wiało wprost na moje rozpalone policzki, które ogrzewały gorące promienie słoneczne. Było mi tak dobrze, że wcale nie spieszyło mi się z powrotem do domu. Było ciepło, ale delikatny wietrzyk dawał wrażenie przyjemnego chłodu. A do tego oczyszczał mój umysł i pozwalał mi się skupić.
     Wczoraj wieczorem załatwiłam już prezent dla Klary. Chłopaki podpisali się na swoim wielkim plakacie, każdy nawet napisał życzenia od siebie, chociaż nie prosiłam ich o to. Potem Zayn obiecał, że skombinuje jakieś gadżety, za co byłam mu ogromnie wdzięczna. I takim oto sposobem miałam już prezent dla mojej kochanej siostrzyczki. Jedno zmartwienie mniej. 
     Moim prawdopodobnie największym zmartwieniem był teraz jednak Louis. Nie chciałam myśleć o tym, do czego prawie doszło w jego pokoju. Byłam smutna i zła. Smutna z powodu tego, że nam przerwano. Zła z powodu tego, że dałam się temu chłopakowi tak omotać. Bo jak inaczej można nazwać to, co ze mną robi?
     W jednej chwili był na mnie śmiertelnie obrażony, a w drugiej zachowywał się tak, jakby nigdy nic złego nie wydarzyło się pomiędzy nami. Najgorsze było to, że nie miałam ochoty powiedzieć mu, co o nim myślę. Bałam się tego, że faktycznie nie odezwałby się do mnie ani słowem. Tak jak wczoraj. 
     Przez cały wczorajszy dzień nie zamienił słowa ani ze mną, ani z Niallem. Unikał nas jak ognia. Co prawda podpisał się na tym plakacie, kiedy go o to poprosiłam, ale zrobił to bez słowa. O co tym razem był obrażony? 
     Miał jakieś chore wahania nastrojów, trochę jak kobiety w ciąży. Raz był niezadowolony, a drugi raz tryskał radością. To stawało się powoli irytujące. 
     Przerwałam moje rozmyślania i weszłam do domu. Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy była sterta papierów, wokół których siedział Niall. Podeszłam do niego i zadałam nurtujące mnie pytanie:
     - Co to są za papiery?
     Blondynek spojrzał na mnie zdziwiony.
     - To są wszystkie informacje odnośnie Juilliard School i tego, jak złożyć tam podania - powiedział, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie - Musimy tylko wypełnić tę kartę zgłoszeniową, a jeśli będą  zainteresowani przyjęciem cię, zaproszą cię na przesłuchanie. Co prawda skończył się termin składania podań, ale może będę mógł ci jakoś pomóc.
     - Pokaż mi tę kartę! - byłam już podekscytowana tym, że mogłabym się tam dalej uczyć. Chociaż starałam się nie robić sobie złudnych nadziei, żeby potem się nie rozczarować.
     Chłopak podał mi to, o co prosiłam. Od razu rozpoczęłam wypełniać wszystkie potrzebne informacje na mój temat. Zatrzymałam się na chwilę, aby się zastanowić. Czy na pewno chcę związać moją przyszłość z pianinem? To było głupie pytanie, przecież wiedziałam, że chcę to robić od dziecka. Zaznaczyłam więc program, dzięki któremu mogłabym grać na moim ukochanym instrumencie.
     Kiedy skończyłam uzupełniać kartę, oddałam ją blondynkowi, który obiecał wysłać jak najszybciej moje podanie. W końcu zdecydował, że zrobi to zaraz po śniadaniu.
     - Dziękuje - szepnęłam w jego stronę. Byłam mu ogromnie wdzięczna, bo gdyby nie on pewnie w ogóle nie pomyślałabym, żeby spełnić jedno ze swoich największych marzeń.
     ***
     Niall, tak jak obiecał, od razu po śniadaniu wyszedł z domu, żeby wysłać moje zgłoszenie. 
     Natomiast ja postanowiłam, do czasu jego powrotu, troszeczkę poleniuchować. Jak postanowiłam, tak też zrobiłam. Rozłożyłam się wygodnie na kanapie w salonie i włączyłam telewizję. Leciała akurat jakaś komedia romantyczna. Z braku lepszego pomysłu, zaczęłam ją oglądać. 
     - Zbieraj się. Wychodzimy - oznajmił Liam, który zajrzał do salonu. Dosłownie na chwilę, bo zaraz potem go nie było.
     Podniosłam się z kanapy i wyłączyłam telewizję. A film zapowiadał się tak świetnie.
     W sekundę dogoniłam chłopaka i spytałam, o co mu chodzi. Na to on zaśmiał się i stanowczym tonem oznajmił, że idziemy na paintball.
     - Ale Niall przed chwilą wyszedł... - powiedziałam zszokowana. Na paintball poszłam raz w życiu. Ze starymi "przyjaciółmi" wpadliśmy kiedyś na ten jakże genialny pomysł. Nie skończyło się to najlepiej, bo połowa, a w zasadzie większość towarzystwa ostro zabalowała i wszystko skończyło się na tym, że odwoziłam ich do domów.
     - Ustaliłem z nim, że spotkamy się na miejscu - wytłumaczył - A teraz zbieraj się, bo taksówka już czeka.
     Uśmiechnęłam się i pobiegłam na górę. Szybko zmieniłam mój stary, ale za to jaki wygodny T-shirt na biały top. Zdecydowałam jednak, że zostanę w szarych szortach. Założyłam jeszcze tylko moje stare, delikatnie zniszczone trampki i wyszłam z pokoju.
     Wsiadłam do sześcioosobowego busa, w którym już siedzieli chłopaki. Zajęłam miejsce koło Louisa. Zrządzenie losu?
     - Cieszysz się? - spytał mnie wesoło. Czyli wracamy do sytuacji, kiedy udajemy, że wszystko jest w jak najlepszym porządku?
     To dopiero początek naszej wycieczki, a on już zdążył mnie rozzłościć. Zła kiwnęłam tylko głową i spojrzałam przez okno. Znowu świeciło słońce i znowu nic nie zapowiadało na to, żeby w najbliższym czasie spadł deszcz.
     Po trzydziestu minutach, które spędziliśmy w prawie nieprzerywalnej ciszy, byliśmy na miejscu. Była to wielka, zalesiona polana. Właściwie można chyba powiedzieć, że był to las. Gdzieniegdzie stały drewniane wieżyczki i coś również drewnianego, co miało służyć za obronne, gdyby ktoś mnie zaatakował kolorową farbą. Świetnie już planuję, gdzie się ukryję, gdy ktoś mnie zaatakuje.
     Niall już na nas czekał przy kasie. Był już przebrany w specjalny kombinezon, a w ręku trzymał stroje dla nas. Każdy wziął pasujący rozmiar, a kiedy Niall wskazał miejsce, gdzie można było się przebrać, wszyscy tam się udaliśmy. Szybko wcisnęłam się w kombinezon i za namową blondynka poszłam wybrać sobie jakąś broń. 
      Zaraz po mnie z przebieralni wyszła reszta zespołu, którzy również wybrali dla siebie jakiś pistolety. Podzieliliśmy się na trzy osobowe drużyny. Jedną tworzyli Liam, Harry i Louis, za to drugą (czyli tę lepszą) tworzyłam ja z Niallem i Zaynem.
     Jakiś gościu wcisnął nam do rąk coś podobnego do kasków i okulary. Założyliśmy je na głowy i w ten oto sposób byliśmy gotowi.
     - Przegrani stawiają obiad - zaproponował Niall. Na jego słowa wybuchłam śmiechem.
     - Przecież jakieś czterdzieści minut temu jedliśmy śniadanie! - wyjaśniłam powód swojego dobrego humoru.
     - Myślę przyszłościowo - oburzył się blondynek.
     Wzruszyłam ramionami. Zaczęliśmy nasz pojedynek. Ja z moją grupą pobiegliśmy na północ, a nasi przeciwnicy na południe (przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie za dobrze orientowałam się w nowym terenie). Ukryliśmy się za drewnianą ścianką. Gdzieś daleko przed nami zamigotał mi inny kombinezon.
     Przesuwaliśmy się do przodu, chowając za następnymi drewnianymi ściankami. Robiliśmy to tak machinalnie, że gdy chcieliśmy przejść do następnej, nie wzięliśmy pod uwagę dzielącej nas od niej odległości. W porę jednak się zatrzymałam i ruchem ręki nakazałam, aby i również chłopaki się zatrzymali. Oni zdezorientowani zrobili to, co chciałam. Półszeptem wytłumaczyłam im, że to za daleko. Jednak Zayn wyjaśnił mi, że musimy i tak się tam dostać. Zgodziłam się pod warunkiem, że zrobimy to pojedynczo.
     Pierwsza pobiegłam ja. W miarę szybkim tempie przebiegłam ten dość długi dystans. W końcu miałam całkiem niezłą kondycję. Następny wystartował mulat. Dobiegnięcie do ścianki zajęło mu trochę dłużej niż mi, ale nie było tak źle. W końcu ostatni zza poprzedniego ukrycia wybiegł Niall. Nie był tak szybki jak ja, ale dawał radę. Był już prawie przy nas, kiedy nagle... Jedna z kilkunastu wystrzelonych kulek trafiła go w pierś, rozpryskując się i brudząc kombinezon Nialla czerwoną farbą.
     - Umieram! - wychrypiał blondynek. Następnie położył się na ziemi, odłożył swoją broń na bok i przymknął oczy.
     - Nie wydurniaj się! Wstawaj w tej chwili i chodź tutaj! Musisz nam pomóc ich pokonać! - krzyczałam półszeptem. Nadal nie mogłam zdradzić miejsca, gdzie znajdujemy się ja i Zayn.
     - Nie może, takie są zasady. Dostałeś, schodzisz.
     Blondynek podniósł się z zimnej ziemi, wziął swoją broń i unosząc swoją rękę, zaczął się oddalać. Dostał parę kolejnych kulek. Zdenerwowany krzyknął:
     - Zrozumiałem, okej?! Już schodzę!
     Spojrzałam na mojego ostatniego sojusznika.
     - Będzie ciężko, ale damy radę ich pokonać. Musisz w to tylko uwierzyć! - przekonywałam go.
     - Mówisz, jak na jakimś filmie - skomentował ze śmiechem.
     - Ich jest trzech, a nas tylko dwójka. Mają przewagę liczebną.
     Ustaliliśmy, że musimy sobie poradzić bez Horana. Rozdzieliliśmy się on miał iść prawą stroną, a ja lewą.  W ten sposób mieliśmy, jakąś szansę dostać się na drugą stronę polany.
     Uważając, żeby nie nadepnąć na jakąkolwiek gałąź, która mogłaby narobić hałasu, przemieszczałam się do przodu. Zajmowało to strasznie dużo czasu, bo musiałam jeszcze obserwować otoczenie i uważać na drużynę przeciwną, która w każdej chwili mogła mnie zaatakować kolorową farbą.
     Stało się to, czego bałam się chyba w tej chwili najbardziej. Nadepnęłam na suchą gałąź, która trzasnęła pod moimi stopami. Stanęłam dęba. Pewnie, któryś z nich to usłyszał i zaraz mnie zaatakuje.
     Ale ku mojemu zaskoczeniu nikt nie strzelał. Nie, żebym była z tego powodu nieszczęśliwa, wręcz przeciwnie. Odczekawszy jeszcze chwilę ku przezorności, ruszyłam dalej.
     Przeszłam może pięć kroków, kiedy ktoś nagle zasłonił mi oczy. Wystraszyłam się, chociaż zdawałam sobie sprawę, że to musi być jeden z chłopaków. Jakby na potwierdzenie moich słów poczułam mocny zapach perfum Lou. Zagadka wyjaśniona.
     Chłopak zdjął swoje dłonie z moich oczu i gestem nakazał mi, żebym była cicho. Po czym brutalnie pociągnął mnie za rękę w kierunku przeciwnym do tego, w którym zamierzałam iść.
     Pisnęłam z bólu, a on delikatnie poluźnił swój ucisk. Jednak nie na tyle, żebym mogła się wyrwać. Nagle się zatrzymał i delikatnie puścił moją rękę. Zaczął przybliżać się w moją stronę, a ja odruchowo odsuwałam się w tył. Robiłam tak do czasu, kiedy moje plecy trafiły na drzewo. Oparłam się o nie, w duchu modląc się, aby nie zbliżył się do mnie jeszcze bardziej. Nie miałabym już, gdzie uciec.
     Wiedziałam, co chce zrobić. Znowu będzie chciał mnie pocałować. Tylko, że teraz nie byłam pewna, czy ja tego chcę. Nie byłam zmienna w uczuciach. Nadal mi się podobał, ale nie wiedziałam, czy to najlepszy moment na pierwszy pocałunek.
     Kora drzewa strasznie uwierała i drapała moje plecy, ale starałam się nie przejmować tym za bardzo. Tymczasem Louis przysunął się w moją stronę jeszcze bardziej. Dzieliły nas centymetry, a on ciągle się do mnie zbliżał.
     Teraz nasze twarze dzieliły centymetry. Opuścił mnie zdrowy rozsądek. Serce przyspieszyło swoje bicie. Dosłownie jak dwa dni temu, kiedy to też prawie się pocałowaliśmy. Tylko, że wtedy przeszkodził nam Niall. Ale teraz nie zapowiadało się na to, żeby ktoś nam przerwał.
     Chłopak zbliżył się do mnie minimalnie. Czekał na mój ruch. W każdej chwili mogłam to przerwać, ale ja również się do niego przybliżyła. Obróciłam już moją głowę w bok, abyśmy mogli się pocałować. A wtedy... Zadzwoniła moja komórka.
     Louis odsunął się ode mnie z opuszczoną głową. Westchnęłam. Znowu nam się nie udało. Teraz, kiedy byłam już pewna, że chcę go pocałować. Odebrałam komórkę.
     - Nina? - usłyszałam w słuchawce zapłakany głos Klary. Wystraszyłam się. W końcu to dzielna dziewczyna. Rozstanie rodziców znosiła lepiej niż ja, a teraz płakała. Musiało się stać coś poważnego.
     - O co chodzi? - spytałam najdelikatniej jak potrafiłam.
     - Nina, ja naprawdę przepraszam... Chciałam ci to powiedzieć wcześniej, ale ona - jej głos się załamał. Po jednym pociągnięciu nosem mówiła dalej - Ona mi zabroniła...
     - Spokojnie. Jaka ona?
     - Ja przepraszam. Powinnam powiedzieć ci wcześniej - powtórzyła się.
     - Ale co? - nadal starałam się być spokojna, ale moja złość wzbierała na sile. Nie dość, że mi przerwała taki moment, to jeszcze nie chciała mi powiedzieć, o co chodzi.
     - Ona mi zabroniła, rozumiesz? Ale teraz już nie mogę tego przed tobą ukrywać - kolejne pociągnięcie nosem.
     - Ale czego?! - wybuchłam. Nie mogłam już dużej wytrzymać. Denerwowało mnie jej zachowanie. Jeśli chciała, żebym jej w czymś pomogła, musiała powiedzieć mi, o co chodzi.
     - Mama jest chora - zdołała wypowiedzieć te trzy słowa przez łzy.
     - Przeziębiła się? - spytałam z kpiną. Robi tak wielkie zamieszanie tylko, dlatego że mama kaszle i ma katar?
     - Nie - zaprotestowała - Ona ma białaczkę...
     Komórka wypadła z mojej ręki i upadła na ziemię. Moje serce zatrzymało swoje bicie. Zsunęłam się po drzewie. Siedziałam teraz na zimnej ziemi. Nie przejmowałam się tym, jednak wcale. Z moich oczu zaczęła lecieć słona ciecz. Gorące łzy moczyły moją brodę i spadały na mój top.
     Nie mogłam w to uwierzyć. Mój umysł nie chciał przyjąć tej informacji. Przecież moja mama nie może być chora. Nie może mieć białaczki.

 Wyszło jak wyszło, ale jestem z niego dosyć zadowolona. Wiem, że mogę dostać opieprz od Was za to, że znowu im przerwałam, ale obiecuję, że już niedługo :) Planowałam tę chorobę matki od samego początku. Zaczęłam nawet o tym czytać. Boję się, że mogę nawalić z chorobą, bo raczej nie znam się na takich rzeczach za bardzo, ale mam nadzieję, że będzie dobrze. Liczę na szczerą opinię :)