sobota, 26 października 2013

Rozdział 22

     Uchyliłam drzwi i przez cienki otwór pomiędzy ścianą, a drzwiami próbowałam dostrzec cokolwiek. Jednak na marne, bo w środku było dosyć ciemno. Wytężając swój wzrok, aby się przypadkiem o coś nie potknąć, weszłam do sali.
     W dzieciństwie nie bywałam za często w szpitalu, a ilość całkowitych wizyt u lekarza mogłabym zliczyć na palcach jednej ręki. Lecz kiedyś moja babcia wylądowała w szpitalu z wyrostkiem robaczkowym. Miałam wtedy około dziesięciu lat, a moja mama odwiedzała ją, podczas gdy ja byłam w szkole. Chciała uniknąć mi patrzenia na chorych ludzi. Pomimo jej szczerych chęci, aby mnie tam nie zabierać, to musiała to raz zrobić. Nie potrafiłabym przypomnieć sobie powodu, ale jakoś tak wyszło. 
     Kiedy tylko weszłam do środka szpitala zrobiło mi się niedobrze. Dosłownie wydawało mi się, że zwymiotuję, tak podziałały na nie specyficzne zapachy leków. Widok starszych ludzi, którzy powoli spacerowali po korytarzach, również nie był pomocny. Ostatecznie zwymiotowałam, a mama w ekspresowym tempie zabrała mnie stamtąd. Byłam jej za to naprawdę wdzięczna.
     Teraz nie było to takie straszne przeżycie, ale nadal wiele siły kosztowało mnie to, żeby nawet nie skrzywić się, kiedy dotarły do mnie specyficzne zapachy. Nie chciałam, żeby moja mama widział, jak dużo wysiłku kosztowało mnie przebywanie w tym miejscu. 
     W końcu mój wzrok przystosował się do panujących ciemności. Nie potrafiłam jeszcze określić, gdzie moja mama, bo w salce znajdowały się dwa łóżka. Bojąc się zapalić światło, żeby przypadkiem nie obudzić być może śpiącej mamy, na oślep przeszłam pokój, aż dotarłam do okna. Liczyłam na to, że być może wtedy zdołam wyraźniej przyjrzeć się sali, jednak i to mi nie pomogło, ponieważ rolety były dosyć szczelnie zasunięte.
     - Możesz zapalić światło, proszę? - strasznie zachrypnięty głos odpowiedział na moją niemą prośbę o pomoc. Z trudem zdołałam poznać, że ten głos należy właśnie do niej.  
     Moja dłoń przesunęła się po ścianie w rozpaczliwym poszukiwaniu włącznika światła. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, że ona może nie spać. Z góry przyjęłam to, że mama jest w trakcie trwania drzemki, których teraz z pewnością stało się więcej.
   Kiedyś czytałam dużo o białaczce, co prawda nie sądziłam, że będzie mi ta wiedza potrzebna w przyszłości, ale… W każdym razie wyczytałam, że ludzie podczas chemioterapii powinni dużo odpoczywać. Potrzebowali dużej ilości snu, podczas którego regenerowali swoje siły.
    Bałam się tego, że już za chwilę spojrzę na nią. Orientowałam się w tym, jak wygląda chemioterapia. Zdawałam sobie sprawę, jak wielki wpływ ma ona na ludzi. Nie chodziło o to, że nie będę obrzydzona jej wyglądem. Po prostu myślałam, że nie będzie już ona przypominać mojej kochanej mamusi. Jeśli dodać do tego to, że nie miałam zielonego pojęcia, co jej powiem.
     Moje palce natrafiły wreszcie na cel, a pokój zalała fala światła. Lampki nie jaśniały stosunkowo mocno, więc nie potrzebowałam wiele czasu na przystosowanie się do niego. Nie wiem, czy to mnie ucieszyło, czy też raczej przygnębiło.
    Oczy powędrowały od razu w jej stronę, a ja zamarłam. Faktycznie nie przypominała już mojej mamy. Kobieta przede mną była strasznie chuda, a wręcz koścista, nie posiadała delikatnych krągłości w odpowiednich miejscach. Kolor jej skóry był równie jasny, jak biała pościel, w której leżała. Gdzie się podziały te śliczne rumieńce, które zawsze zdobiły jej policzki, nie miałam pojęcia. Jej gęste blond loki, które kaskadami spływały po jej ramionach zniknęły. Jej głowy nie zdobiła już nawet garść włosów. Ale największą różnicą pomiędzy moją mamą, a tą kobietą były oczy. Podczas gdy brązowe oczy rodzicielki zawsze jaśniały, to oczy tej kobiety były puste. Tak jakby była już przygotowana na najgorsze i nie myślała nad tym, czy jeszcze ma szansę na przeżycie.
    - Mamo? – W oczach pojawiły się niechciane łzy, kiedy powłócząc nogami próbowałam dotrzeć do krzesła, stojącego przy jej łóżku. Kiedy w końcu zajęłam na nim miejsce, podniosłam dłoń z zamiarem złapania mamy za rękę. Byłam tak roztrzęsiona, że z trudem mi się to udało. Jej dłoń była strasznie zimna i delikatna. Bałam się, że jeżeli tylko mocniej ją uścisnę to jej coś zrobię.
    - Kochanie, tak strasznie za tobą tęskniłam. Mam tylko nadzieję, że nie zostawiłaś tych chłopaków na długo. Odnoszę wrażenie, że strasznie ich polubiłaś. Mam rację?
     - Tak, ale nie rozmawiajmy teraz o tym. Lepiej porozmawiajmy o tobie. Co z tobą? Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? Dobrze wiesz, że zostałabym tutaj z tobą. Nie wyjeżdżałabym nigdzie, jeśli wiedziałabym, jak poważnie jesteś chora. Mogłaś mi powiedzieć. Teraz czuję wyrzuty sumienia, że podczas gdy ja sobie podróżowałam po świecie, ty tu tak strasznie cierpiałaś. Jestem taką okropną córką... 
     - Nie waż się nawet tak myśleć. Wiesz, ten wyjazd bardzo cię zmienił. Nie wiem, jakim cudem, ale tym chłopakom udało się odnaleźć moją córeczkę. Będę  musiała im za to podziękować. Jeśli natomiast chodzi o sam pomysł z wyjazdem. To było strasznie samolubne z mojej strony. Nie chciałam, żebyś widziała mnie w takim stanie. Zresztą przecież wiesz, że Klara też była u babci. Myślałam, że jeśli nie będziesz mnie widzieć...
     - Mamo, ale czemu mi o tym nie powiedziałaś? To nie jest coś takiego, że można zapomnieć o tym, aby  kogoś poinformować.
     - Nie chciałam cię martwić. Klara też nie wiedziała, ale znalazła wyniki badań i domyśliła się, ze coś jest nie w porządku. Musiałam jej wszystko wyjaśnić, ale ona nie potrafiła sobie z tym poradzić. Zawsze to ty byłaś od niej delikatniejsza, więc bałam się, że kiedy ty się dowiesz...
     - Nie jestem już dzieckiem. Potrafię sobie poradzić z takimi... - mój głos nagle się złamał. Nie puszczając dłoni mamy, drugą dłonią starłam spływające z mojego policzka łzy. - Wcale że nie! To tak strasznie boli, mamo. Nie chcę cię stracić. Nie potrafię sobie wyobrazić życia bez ciebie. Jeszcze nie jestem gotowa. Musisz wyzdrowieć, proszę...
     - Strasznie bym tego chciała, słoneczko, ale obydwie zdajemy sobie sprawę, że szansę na to, że przeżyję najbliższe pięć lat są niewielkie. Nie chciałam, żebyś tak wyglądały właśnie twoje wakacje. Chciałam, żebyś podczas nich przypomniała sobie o tym, jaką wspaniałą osobą byłaś. Przede wszystkim jednak pragnęłam, abyś kontynuowała robienie tego, co tak bardzo kochasz i związała z tym swoją przyszłość. 
     - Masz na myśli grę na pianinie? 
     - Tak, dokładnie to mam na myśli. Zawsze kochałaś to robić, a ja miałam nadzieję, że kiedyś to będzie twój sposób na odreagowanie wszystkiego...
     - Grałam niedawno. To było coś wspaniałego. Było tak jakbym nigdy nie przestała tego robić, a to wspaniałe uczucie... To coś nie do opisania.
     - Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. A teraz mogłabym cię prosić, żebyś otworzyła okno? Strasznie tutaj duszno.
     W sali wcale nie było gorąco, ani tym bardziej duszno. Jednak domyśliłam się, że pewnie dopadły ją duszności. Nie chciałam jednak pokazywać jej tego, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co się z nią dzieje, więc podniosłam się z krzesła i zrobiłam to, o co mnie prosiła. Stanęłam przy oknie i otarłam zeschnięte łzy z policzków, a potem zgarnęłam klejące się włosy i związałam je w wysokiego koka. Nie specjalnie przejmowałam się tym, że zaraz mi się rozpadnie. Zimne powietrze na karku skutecznie mnie otrzeźwiło.
     - O czym masz pamiętać? - pytanie, które zadała kompletnie wytrąciło mnie z pantałyku. Tym bardziej, że nie miałam zielonego pojęcia, o co tak naprawdę pyta.
     Zrozumiałam to dopiero po chwili, kiedy przypomniałam sobie o malutkim napisie, który zdobi mój kark. Tatuaż. Mama pytała mnie o tatuaż.
     - Chyba się zakochuję, mamo. Nie mam kompletnego pojęcia, co z tym zrobić. Babcia już udzieliła mi wykładu o tym, jak to nasz związek nie ma szans na przetrwanie. W końcu on jest sławny i podróżuje po całym świecie, a ja po skończeniu wakacji wrócę tutaj. Właściwie sądzę, że już teraz powinnam zostać tutaj z tobą. 
     - Nie chcę, żebyś przeze mnie i przez moją bia... chorobę, straciła tego chłopaka. Nie chcę, żebyś zapamiętała mnie właśnie taką, dlatego też wolałabym, żebyś tak wróciła i kontynuowała najlepsze wakacje twojego życia. Natomiast, jeśli chodzi o dzielącą was odległość - sądzę, że nie powinnaś na razie o tym myśleć. Ciesz się po prostu każdą chwilą, którą z nim spędzisz. 
     - Nie pozwolę na to, żebyś tu została sama. Zwłaszcza nie teraz.
     Na potwierdzenie słów, które przed chwilą wypowiedziałam, delikatnie ścisnęłam jej dłoń. Ten gest sprawił, że na jej bladej twarzy pojawił się uśmiech.
     - Wiem, kotku, ale nie jestem tu sama. Mam Klarę, babcię i Filipa. Tęskniłam za tobą. 
     - Już to mówiłaś - zwróciłam jej uwagę ze śmiechem.
     - Nie to miałam na myśli. Tęskniłam za tą pogodną dziewczynką, która każdą wolną chwilę spędzała przy pianinie. Dziewczynką, która codziennie powtarzała mi, jak bardzo mnie kocha. Moją dziewczynką. Nie miałam z nią kontaktu przez bardzo długi czas...
     Łzy ponownie zalewały moje policzki. Te słowa bardzo mnie rozczuliły, chociaż wiedziałam, że mama ma racje. Wyjazd mnie zmienił. A może to jej choroba? Jednak powód nie był najważniejszy. Najważniejsze było to, że znowu stałam się sobą. Odnalazłam prawdziwą siebie i przestałam być tą zbuntowaną nastolatką, która była zła na cały świat za to, że jej rodzice się rozstali. Za to, że mama była szczęśliwa z kimś innym.
     - Bardzo cię kocham... - wyszeptałam, ale wiedziałam, że ona mnie usłyszała. To były moje ostatnie słowa, ponieważ mama zasnęła. 

***
 22 lipiec, Poniedziałek
     Właśnie jadłam późne śniadanie, kiedy zadzwonił mój telefon. Niczym błyskawica wypadłam z kuchni i pognałam w stronę mojego pokoju. Szukając go gdzieś w mojej pościeli, zastanawiałam się nad tym, czy to właśnie on dzwoni. 
     Komórka znalazła się w końcu w mojej dłoni, a ja nawet nie patrząc na wyświetlacz, żeby zorientować się z kim będę rozmawiać, odebrałam połączenie.
     - Halo? - powiedziałam po angielsku. Była szansa, że to dzwoni ktoś ze szpitala, albo ojczym, czy nawet Klara, która z samego rana wyszła na swój wakacyjny kurs tańca. Jednak miałam przeczucie, że jeżeli odezwałabym się, mówiąc coś po polsku osoba, która dzwoni nie do końca by mnie zrozumiała. Wiedziałam, że to właśnie Louis do mnie dzwoni. Po prostu to czułam. 
     - Bałem się już, że nie odbierzesz - Kiedy tylko usłyszałam głos Lou, po moich plecach przeszły ciarki. Nie widziałam go raptem półtora dnia, a zdałam sobie sprawę, że już się za nim stęskniłam. - Czemu nie dałaś znać, czy wszystko z tobą w porządku? Wystarczyłby jeden SMS, że już doleciałaś i masz się dobrze, a ja już byłbym spokojny. Strasznie się o ciebie martwiłem!
     - W takim razie, czemu sam nie zadzwoniłeś? - spytałam. Nie było to złośliwe pytanie. Po prostu chciałam znać odpowiedź.
     - Wiedziałem, że chcesz spędzić trochę czasu z mamą i pomyślałem, że nie będę wam przeszkadzał. Miałyście chyba sporo do nadrobienia.
     To było z jego strony strasznie miłe. Poza tym - miał rację. Miałam z mamą strasznie dużo do nadrobienia. O tak wielu rzeczach musiałam jej wczoraj opowiedzieć. Kiedy zasnęła cierpliwie czekałam, aż się obudzi. Potem opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami o moich wakacjach. Nigdy nie miałam przed nią żadnych tajemnic, a przynajmniej do czasu rozwodu. Dlatego teraz starałam się to wszystko nadrobić. Ona jednak nie chciała mówić nic o tym, co się działo z nią. Chociaż w pewnym sensie ją rozumiałam, to jednak miałam jej to za złe, bo niczego się nie dowiedziałam o tym, w jakim stanie się znajduje. Przez cały czas mówiłam, więc ja, a ona od czasu do czasu wtrącała swoje trzy grosze. Zagadałam się w takim stopniu, że pielęgniarka musiała poprosić mnie o opuszczenie sali z powodu późnej godziny. 
     - Masz rację. Powinnam była zadzwonić, ale jakoś wypadło mi to z głowy. Myślałam tylko o odwiedzeniu mamy, a kiedy wróciłam do domu było już późno, a ja nie chciałam cię budzić. Właściwie to, co teraz porabiasz?
     - Jestem uwięziony w hotelu i to dosłownie. Na zewnątrz leje jak z cebra, więc nie mam nawet ochoty wychodzić nigdzie z pokoju hotelowego. Najchętniej siedziałbym tutaj w twoim towarzystwie, ale rozumiem, że chcesz jeszcze trochę pobyć z mamą.
     - Tak, ale obiecuję, że wrócę. Nie wiem jednak, czy zdążę pozałatwiać tu wszystko przed waszym wylotem z Niemiec. Być może spotkamy się dopiero w Londynie. 
     - Czyli spotkamy się dopiero w środę? Te dwa będą mi się strasznie dłużyć. Strasznie za tobą tęsknię, więc mam nadzieję, że jednak uda ci się przylecieć do Berlina jeszcze we wtorek wieczorem. 
     - Nie mam pojęcia, Louis. Chciałabym spędzić jak najwięcej czasu z moją mamą. Zresztą sądzę, że Klarze też jestem teraz bardzo potrzebna. Ona musiała radzić sobie z tym beze mnie, a ma dopiero czternaście lat. 
     - Kiedy ja też bardzo cię potrzebuję. Nie mogę wytrzymać myśli, że jesteś ode mnie tak daleko, a ja nie mogę  lecieć do Polski, żeby się z tobą zobaczyć. Nie mogę ci pomóc przetrwać. Nie mogę cię teraz przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Nie mogę powiedzieć ci, że wszystko się ułoży, sam już tego dopilnuję. Nie mogę, bo ja jestem tutaj, a ty jesteś tam. 
     Jak to jest, że takie słowa zawsze mnie wzruszają? Tym razem też nie było inaczej. Tylko, że teraz dodatkowo w moich oczach pojawiły się łzy. Nigdy żaden chłopak nie mówił mi takich rzeczy. Jeszcze nigdy nikt nie troszczył się o mnie tak bardzo. Nigdy nie czułam do chłopaka tego, co zaczynałam czuć do niego.
     - Potrzebuję tego, żebyś to zrobił. Potrzebuję, żebyś mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Potrzebuję, żebyś dopilnował tego, żeby wszystko się dobrze ułożyło. Potrzebuję cię tu i teraz, ale wiem, że musisz być tam. Zobaczymy się jutro wieczorem, dobrze? Przylecę do Berlina i spotkamy się po koncercie. Będziesz miał wtedy możliwość, żeby zrobić wszystkie te rzeczy.
     Nie czekając na jego odpowiedź, rozłączyłam się. Nie chciałam zostawiać mojej rodziny, bo wiedziałam, że będę za nimi tęsknię. W szczególności za mamą. Jednak tęsknota za mamą była niczym w porównaniu do tęsknoty za Lou. Miałam tylko nadzieję, że moja mama to wszystko zrozumie.
     Po telefonie chłopaka wróciłam do kuchni, żeby dokończyć śniadanie. Babcia nie pytała mnie o zaczerwienione oczy, a przede wszystkim o powód, dla którego płakałam. Byłam jej za to bardzo wdzięczna. 
     Porozmawiałam z nią chwile o mamie, ale od babci również nie dowiedziałam się niczego. Miałam wrażenie, że nikt mi nie powie, czy stan mamy się pogarsza, czy też poprawia. Niby ojczym powiedział, że jest gorzej, ale nie widziałam go od przyjazdu. Wątpiłam w to, że mnie unikał. Nie należał do takich ludzi.
     Kiedy w końcu tematy do rozmowy się skończyły, zaoferowałam się, że odbiorę Klarę z jej kursu. Zaproponowałam też, że zabiorę ją do kina i może na jakieś lody. Obiecałam także, że zrobimy jakieś zakupy dla mamy i zawieziemy jej do szpitala. Starsza kobieta bez słowa wręczyła mi bez słowa kluczyki od swojego auta i trochę pieniędzy.

***
     - Właściwie, która jest godzina? - spytała mnie Klara, podczas drogi powrotnej ze szpitala. Byłyśmy już w kinie, a potem pojechałyśmy do sklepu, gdzie kupiłyśmy dla mamy trochę świeżych owoców i sok pomarańczowy. 
     - Wydaje mi się, że jest już po dziewiętnastej - powiedziałam, ale dla upewnienia się spojrzałam na zegarek, który znajdował się w mojej na mojej lewej dłoni. Miałam rację. Było już wpół do ósmej.
     - Jak to po dziewiętnastej? - spytała piskliwym głosikiem. 
     Wzruszyłam ramionami, nie wiedząc, czego ode mnie oczekuje. Odczuwałam silną potrzebę odwrócenia głowy i przyjrzenia się jej, ale bałam się spuścić wzroku z tego, co się dzieje na jezdni. Nie chciałam w końcu spowodować wypadku.
     - Mogłabyś się pospieszyć? Naprawdę chciałabym już zobaczyć teledysk chłopaków. Może inaczej... Chciałabym zobaczyć teledysk twojego chłopaka!
     Gwałtownie wcisnęłam hamulec, ponieważ przede mną zapaliło się czerwone światło. Klarę przed poleceniem do przodu, uchroniły zapięte pasy. Miałam fart, bo ona rzadko je zapinała, a ja nie wybaczyłabym sobie tego, że spowodowałam wypadek, w którym coś się stało z moją młodszą siostrzyczką. 
     - Co masz na myśli? 
     - Mam na myśli to, że na YouTube z pewnością pojawił się już teledysk do Best Song Ever. Muszę go w tej chwili obejrzeć, bo normalnie zwariuję. To ma być epicki teledysk, na który czekam już od dłuższego czasu. Dlatego też byłabym ci bardzo wdzięczna, jeśli wróciłybyśmy już do domu. 
     - Best Song... co?
     - Best Song Ever. Mam wrażenie, że wiem więcej od ciebie o tym, co się dzieje w karierze twojego chłopaka. To trochę dziwne, nie uważasz? - Była wyraźnie zirytowana.
     - Po prostu nie gadamy o takich rzeczach. Chociaż sądzę, że teraz będziemy musieli...
     Odrobinę docisnęłam pedał gazu. Nie chciałam jeszcze bardziej irytować siostry, ani tym bardziej psuć takiego przyjemnego dnia. Chociaż na pewno byłby bardziej przyjemny, jeśli nasza mama nie leżałaby w szpitalu. 
     - Będziemy za piętnaście minut - poinformowałam.
     Nasze piętnaście minut przeciągnęło się do pół godziny. Klara się, co prawda uspokoiła, ale nadal była odrobinę zła. Chociaż teraz już nie na mnie, raczej na korki. Do domu wróciłyśmy o dwudziestej. Potem babcia nie chciała nas puścić do pokoi bez jedzenia, więc wepchnęła w nas kolacje. Dopiero wtedy puściła nas do siebie.
     Wiedziałam, że Klara jest dosłowne wściekła, ale ja nie mogłam nic na to poradzić. Jednym lekiem na jej złość mógł się okazać ten teledysk. Dlatego też pociągnęłam ją za sobą do mojego pokoju. Szybko uruchomiłam komputer i weszłam na odpowiednią stronę. Wpisałam odpowiednią frazę i za chwile na ekranie pojawił się początek teledysku. 
     Klara śmiała się perliście, a w pewnym momencie z jej oczu poleciały łzy. Miałam tylko nadzieję, że są to łzy szczęścia, a nie smutku. 
     Sam teledysk okazał się być... trudny do opisania. Widać było, że chłopaki byli sobą podczas kręcenia go. Po prostu dobrze się bawili. Poza tym pokazali jak bardzo są w stosunku do siebie tak zdystansowani. Nie przejmowali się tym, co inni mogą sobie o nich pomyśleć. To właśnie bardzo mi się podobało. Czerpali jak najwięcej przyjemności z tego, co robili. Nawet ja czerpałam przyjemność z oglądania go. 
     Kiedy wideo się skończyło, wyjęłam z kiszeni jeansów moją komórkę i zaczęłam pisać sms. Klara próbowała zajrzeć mi przez ramię, żeby dojrzeć to, co próbuję napisać. Jednak ja uchyliłam się w bok. 
     - Możesz powiedzieć mi, do kogo piszesz? 
     Uśmiechnęłam się słodko na samo wspomnienie osobnika, który za jakiś czas odczyta moją wiadomość. Tęskniłam za nim. Bardzo za nim tęskniłam. Te wiadomości nie mogły zastąpić mi rozmowy z nim, ale zdawałam sobie sprawę, że teraz pewnie ma koncert, więc i tak odczyta moją wiadomość więcej.
     - Do Lou...

 Widzę, że coraz więcej osób zagląda na tego bloga, a niektórzy nawet czytają moje opowiadanie. Chciałabym poczytać trochę komentarzy, więc mam nadzieję, że dacie mi na to szansę :) One naprawdę bardzo mnie motywują. Jeśli pojawia się ich sporo, to automatycznie chce mi się pisać następny rozdział. Mam nadzieję, że zrozumiecie.
 

sobota, 12 października 2013

Rozdział 21

21 lipiec, Niedziela
     Powoli zwlokłam się z siedzenia, słysząc, że mój samolot do Polski odlatuje za niecałe dwadzieścia minut. Targając za sobą walizeczkę, ruszyłam w stronę sali odlotów. Podałam bilet młodej kobiecie, która spojrzała na niego i po chwili oddała mi go, przepuszczając mnie.
     Po jakimś czasie zajęłam w końcu miejsce w samolocie i założyłam na uszy słuchawki, które na urodziny podarowała mi moja siostra. Miałam szczęście, że ku przezorności zapakowałam do niej wcześniej prezent dla niej. Będę miała wreszcie sposobność, aby jej wręczyć te wszystkie drobiazgi, które załatwili chłopaki. Nie wiem, co by się stało, gdybym jej tego nie przywiozła. Choć teraz jednak nie miało już to wszystko takiego znaczenia, ale chociaż choroba mamy dużo zmieniła, musieliśmy stwarzać pozory normalności.
     Odpięłam pas bezpieczeństwa, ponieważ jak poinformował wszystkich pasażerów pilot, znajdowaliśmy się już w przestworzach. Myśl, że już nie długo spotkam się z moją mamą odrobinę pomogła mi się zrelaksować.
     W słuchawkach rozległy się pierwsze nuty, które po dłuższej chwili rozpoznałam. Jedna ze starszych piosenek, które kiedyś mogłam słuchać w kółko. "Apolgize" One Republic. Swoją miłością do tej piosenki zaraziłam nawet Klarę, która dość opornie przyznała, że jej też się podoba. Kto by pomyślał, skoro ciągle wrzeszczała na mnie, żebym ją ściszyła?
     Zamknęłam oczy i pozwoliłam głowie spokojnie opaść na zagłówek. Nie była to najwygodniejsza pozycja, ale w ostatnim czasie dużo latałam, więc zdążyłam się przyzwyczaić. Kiedy ponownie je otwarłam zorientowałam się, że ktoś siedzi na miejscu koło mnie. 
     - Nate? Co ty tu robisz? - spytałam dość ostro. Najwyraźniej nie byłam w dobrym nastroju. 
     Musiałam sama sobie przyznać, że wyglądał świetnie. Z nieznajomych mi powodów miał dziś na sobie garnitur, który sprawiał, że chłopak wyglądał naprawdę poważnie, ale i... seksownie. Zdecydowanie powinnam przestać już o nim myśleć. Zwłaszcza, że już z kimś się spotykałam. 
     - Hm... Myślę, że siedzę. Chociaż na upartego można by też powiedzieć, że lecę - uśmiechnął się, a mi zrobiło się od razu gorącej. Jakoś wcześniej nie reagowałam na niego w aż taki sposób. Co się ze mną działo?
     - To wiem. Miałam raczej na myśli, że siedzisz w samolocie do Polski. Nie rozumiem, więc po co... - urwałam, bo nie potrafiłam dokładnie określić, co miałam na myśli.
     Jakoś w tej sytuacji nie chciało mi się za bardzo wierzyć w przypadek. No, bo błagam. Chłopak, z którym jeszcze paręnaście dni temu flirtowałam, siedzi w samolocie koło mnie, który leci do mojego ojczystego kraju. Kraju o którym, jak myślałam, nie miał praktycznie zielonego pojęcia.
     - To trochę skomplikowane - powiedział, ale pod wpływem mojego pytającego spojrzenia, przemówił ponownie - Jakby to powiedzieć, żebyś zrozumiała... Mój wuj jest dość szanowanym lekarzem w Polsce. Moja mama wymyśliła sobie, że odeśle mnie do swojego brata, żeby troszeczkę utemperować mój charakter, ale wydaje mi się, że rodzice mają mnie po prostu dosyć. 
     - Chwileczkę... Masz na myśli to, że twoja mama jest Polką?
     Kiedy przytaknął krótko głową, uśmiechnął się do mnie delikatnie. Właśnie wtedy podeszła do nas stewardesa, proponując nam do picia napoje. Żadne z nas jednak nic nie zamówiło, a kobieta odeszła od nas z kwaśną miną. 
      - Właściwie czemu twoja mama mogłaby mieć ciebie dosyć? Przecież jesteś takim miłym chłopakiem - stwierdziłam z nieukrywanym sarkazmem. 
     - Jesteś bardzo zabawna, wiesz? A tak zupełnie na poważnie. Mój ojciec jest wysoko postawionym politykiem i nie podoba mu się to, że nie jestem posłusznym synkiem. Wolałby raczej, żebym szedł w jego ślady, a nie zajmował się czymś, co najzwyczajniej lubię robić. I tak oto jestem. Krnąbrny synek senatora wysłany przez własnych rodziców za granice do wujka.
     - Chyba nie do końca zrozumiałam. Twoi rodzice wysyłają cię do wujka, żebyś...?
     - Nauczył się szacunku do nich oraz zaczął szanować to, co mam - wyrecytował, jakby nauczył się już tych słów na pamięć - Choć tak naprawdę ojciec chce, żebym zgodził się na jego decyzję; żebym zaczął się angażować w politykę. 
     Właściwie nie obchodziły mnie jego problemy, ale ostatnio potraktowałam go w okrutny sposób. To miało być coś w rodzaju odkupienia win - pomoc, która chyba podziałała, bo chłopak wydawał się dużo bardziej spokojny niż wcześniej.
     - A co z tobą? Czemu wracasz tak szybko do domu? Czyżby znudziło ci się towarzystwo tego całego zespołu? - W jego głosie słychać było kpinę, kiedy zadawał ostatnie pytanie.
     - Lecę do Warszawy, ponieważ moja matka zachorowała. Dosyć poważnie zachorowała - uściśliłam, starając się zachować spokój. - Zostanę tu prawdopodobnie do wtorku, ale nie jestem jeszcze tego pewna. Wiesz, w końcu wszystko może się zmienić.
     - Przykro mi. Hej? Mieszkasz w Warszawie? Mój wujek pracuje tam w jakimś szpitalu. Chociaż nie jestem pewny, czy tam też mieszka. Wydaje mi się, że mama mówiła coś o jakimś domku za Warszawą, ale nie dam sobie głowy uciąć. 
     - Wygląda na to, że jest szansa, że spotkamy się gdzieś na ulicach tego dużego miasta - podkreśliłam przedostatnie słowo i ponownie zamknęłam oczy - A teraz wybacz, ale chciałabym się zdrzemnąć. Nie spałam w nocy długo.
     - Czyżby twój chłopak, Louis, nie dał ci w nocy zasnąć? Powinien być bardziej wyrozumiały.
     Choć nie widziałam jego twarzy, to dosłownie czułam, że pojawił się na niej właśnie szeroki uśmiech, który najchętniej zmazałabym z jego ust. Nie chciałam jednak, ani się kłócić, ani już tym bardziej wszczynać bójki. Chociaż nigdy nie należałam do osób, które swoje problemy, załatwiają za pomocą przemocy.
     - Wybacz mi to, że jestem niemiła, ale czy mógłbyś dać mi spokój?
     - Och, już rozumiem. Masz zły dzień, co? 
     Zignorowałam go jednak i pogłośniłam muzykę tak, że teraz słyszałam tylko znajome dudnienie kolejnej piosenki. Nate zorientowawszy się, że nie zamierzam już z nim rozmawiać, dał mi spokój i wyciągnął ze teczki gazetę. Upewnił się jeszcze, czy wciąż go ignoruje, i zaczął czytać.

***

     Te bite dwie godziny strasznie mi się dłużyły. Zwłaszcza, że już po godzinie bateria w MP3 mi padła, ale za nic w świecie nie chciałam ponownie zaczynać konwersacji z chłopakiem, który zajmował miejsce obok mnie. Prędzej dałabym sobie głowę uciąć, niż rozmawiać z nim o Lou. 
     Dlatego też z ulgą przyjęłam wiadomość, że zaraz podchodzimy do lądowania. Zapięłam pas i spokojnie czekałam, aż koła samolotu dotkną ziemi. Po dziesięciu minutach było już po wszystkim, a ludzie zaczęli podnosić się ze swoich siedzeń, ruszając w stronę wyjścia.
     Ja niestety musiałam najpierw zaczekać, aż wyjdzie Nate, który jakoś strasznie się z tym ociągał. Nie zamierzałam jednak go pospieszać, bo wtedy musiałabym się do niego odezwać, a wtedy mógłby odnieść wrażenie, że nie byłam na niego zła. A byłam.
     W końcu podniósł się na nogi i złapał swoją teczuszkę. Nie spojrzał w moją stronę, żeby się pożegnać, więc wywnioskowałam, że zamierza po prostu zrobić to później. Albo nie zrobić tego w ogóle. Zresztą dla mnie nie miało teraz to żadnego znaczenia. Żyłam myślą, że zaraz spotkam się z moją siostrą, ojczymem i... mamą. Przede wszystkim z mamą.
     Nawet nie zorientowałam się, że mam już w dłoni moją walizkę. Musiałam machinalnie wyjść z pokładu i dotrzeć do walizki i nawet nie zdać sobie z tego sprawy. To w pewien sposób było przerażające, ale jeśli przejmowałam się każdym pojedynczym i przerażającym zachowaniem, zwariowałabym.
     Rozejrzałam się po lotnisku z zamiarem znalezienia wyjścia, ale wokół mnie znajdował się taki tłum, że ledwo orientowałam się, gdzie tak właściwie stoję. Westchnęłam z irytacji i przetarłam dłońmi oczy. Byłam naprawdę zmęczona. 
     Nie dość, że w nocy do późna się pakowałam, to potem odwiedził mnie Louis i przegadaliśmy całą noc, aż do świtu. Zwierzyłam mu się ze wszystkich obaw dotyczących mojej mamy, a on nie próbował mnie na siłę pocieszyć. To było właśnie w nim wspaniałe - wysłuchał mnie, a dopiero potem powiedział to, co miał do powiedzenia.
     A w samolocie... Nie miałam po prostu odwagi zasnąć. Okazałam się być bardzo nie ufna wobec Nate'a. Choć podświadomie wiedziałam, że chodziło mi o to, że tak jakby prawie wykorzystał sytuację, kiedy byłam pijana. Dlatego też odrobinę się bałam usnąć koło niego. Nie to, żeby podejrzewała, że mógłby się do mnie dobrać... Po prostu się bałam. 
     Rozpychając się łokciami, przedarłam się przez lawinę osób i szczęśliwie udało mi się wydostać na zewnątrz. Nie oczekiwałam, że ktokolwiek po mnie przyjedzie, bo choć zdążyłam poinformować rodzinę o moim przyjeździe, to ojczym z pewnością był teraz u mamy, a Klara... Klara raczej po mnie sama by się nie pofatygowała. Nie miałam jej tego za złe - w końcu miała tylko czternaście lat.
     Złapałam taksówkę i po władowaniu walizki przez taksówkarza do bagażnika, wsiadłam do środka. Auto miało mnie zawieźć do domu. Chciałam się spotkać jeszcze z Klarą przed tym, jak pojadę do szpitala. No i może coś zjeść, bo zaczynało mi burczeć w brzuchu.
     Nie potrafiłabym określić, ile czasu zajął nam dojazd do domu, bo kompletnie nie zawracałam sobie głowy czasem. Bo dla mnie czas jakby stanął. I podejrzewałam, że mógł ruszyć dopiero w chwili, kiedy zobaczę się z mamą. Wygramoliłam się z taksówki, podczas gdy mężczyzna wyjmował z bagażnika mój bagaż. Przejęłam go od niego i wcisnęłam mu do dłoni pieniądze za przejazd. Uśmiechnął się i życząc mi miłego dnia, wsiadł do auta i odjechał.
     Ciągnąc za sobą walizkę, stawiałam kolejne kroki, aż w końcu stanęłam przed drzwiami mojego domu. Mojego domu, już nie tylko ojczyma... Byłam z siebie dumna, że w końcu to potrafiłam przyznać. Czułam, że właśnie następują jakieś przełomowe momenty w moim życiu. 
     Delikatnie zapukałam do drzwi, licząc po cichu na to, że jednak zastanę moją siostrę w domu. Mogła być przecież u koleżanki, czy nawet u mamy. Nie chodziło o to, że tak bardzo chciałam się zobaczyć z nią właśnie w tej chwili. Tęskniłam za nią, to fakt, ale nie wiedziałam do końca, gdzie podziałam klucze, więc...
     Jednak moje wszelkie obawy odpłynęły, kiedy drzwi się otworzyły, a na moje spotkanie wybiegła Klara. Nie widziałyśmy się raptem trzy tygodnie, więc raczej nie podejrzewałam tego znaczących zmian w jej wyglądzie, czy też nawet charakterze. Jednak się pomyliłam. Wyglądała tak jakoś inaczej... Doroślej. Moją pierwszą myślą było to, że sytuacja zmusiła ją do tego. Tyle zdążyłam zauważyć w ciągu tych parunastu sekund, zanim Klara rzuciła się na moją szyję.
     - Kazałaś mi na siebie strasznie długo czekać - wyszeptała wprost do mojego ucha. Dość długo nie słyszałam jej głosu, poza tym miło było znów rozmawiać po polsku. Jednak nie wiedzieć, czemu jej słowa rozczuliły mnie bardziej niż powinny. Tak bardzo, że w moich oczach pojawiły się łzy.
     - Przepraszam, że musiałaś sobie radzić z tym wszystkim beze mnie - Tylko tyle udało mi się wypowiedzieć przez ściśnięte gardło.
     - Teraz jest już dobrze.
     Kiedy w końcu odkleiła się ode mnie, zabrała mi walizkę i sama wtaszczyła ją do domu. Tak jakby chciała mnie zatrzymać przy sobie, jak najdłużej. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jaką okropną jestem siostrą.
     Powinnam była dzwonić do niej codziennie, nie zważając na strefy czasowe, czy wydatki. Powinnam była każdego pojedynczego dnia pytać ją, jak sobie radzi. Pytać o to, co się dzieje z mamą. Powinnam była wsiąść w samolot i wrócić do domu, jak tylko dowiedziałam się o białaczce. Powinnam przy niej być, żeby jej pomóc, ale mnie przy niej nie było. Zawiodłam ją. Nie było mnie, kiedy ona mnie tak bardzo potrzebowała.
     Po moich policzkach powoli spływały łzy, zostawiając za sobą mokre ślady. Łzom towarzyszyły spazmatyczne próby łapania powietrza i głośne pociągnięcia nosem. W takim stanie znalazła mnie Klara, która chyba zorientowawszy się, że nie weszłam do środka, wróciła po mnie. Właśnie tak powinna zachowywać się siostra. 
     - Nina, wszystko w porządku? Coś się stało? - W jej głosie słychać jedynie troskę. Nie było żadnych podtekstów, ona się po prostu o mnie martwiła. "Tak właśnie powinna zachowywać się siostra" - zaczęłam powtarzać sobie te słowa jak jakąś głupią mantrę. Za każdym razem te słowa raniły mnie tak samo, jeśli nie coraz bardziej.
     - Zawiodłam cię, prawda? Nie tylko jako siostra, ale i jako przyjaciółka...
     - Potrzebowałaś tego. Potrzebowałaś wyjazdu i obydwie zdajemy sobie z tego sprawę. Nawet w tej chwili, kiedy płaczesz, widzę to, jak bardzo się zmieniłaś. Teraz cała promieniejesz - przerwała mi, a ja na jej słowa uśmiechnęłam się przez łzy. 
     Klara powiedziała właśnie te słowa, bo tak powinna postępować siostra. To była moja ostatnia myśl zanim ktoś przerwał nam tę uroczą scenkę, stając w drzwiach i posyłając mi pełne miłości spojrzenie, które tak dobrze znałam.
     - Babcia! - pisnęłam i rzuciłam się w ramiona starszej kobiety, która odrobinę zaskoczona po chwili odwzajemniła mój uścisk. Chwilę napawałam się jej znajomym zapachem, aby następnie zadać jej kilka pytań - Co ty tutaj robisz? Nie powinnaś być w domu? Kto zajmuje się gospodarstwem?
     Starsza kobieta roześmiała się ciepło, a ja uśmiechnęłam się. Tak dawno nie słyszałam jej śmiechu. Właściwie to dawno jej nie widziałam, więc jej widok tutaj powalił mnie na łopatki. W pozytywnym znaczeniu tych słów.
     - Twój dziadek zobowiązał się do przypilnowania wszystkiego pod moją nieobecność. Wiesz, przyjechałam tutaj, bo tak mi jest po prostu łatwiej mieć oko na twoją siostrzyczkę. Poza tym nie mogłam oczekiwać, że mój zięć poradzi sobie sam z prowadzeniem domu - nagle sposępniała, zdając sobie sprawę, jak okropnie zabrzmiały jej słowa. Tak jakby wyrokowała rychłą śmierć swojej córki, a mojej mamy. - A teraz wejdźmy do środka. Zapewne jesteś bardzo głodna, Nina. Mam rację?
     Krótko przytaknęłam głową, nie mogąc zdobyć się na nic więcej. Zdawałam sobie sprawę z tego, że babcia z pewnością nie powiedziała tych słów specjalnie. Ale świadomość tego, że powiedziała to bez przemyślenia była jeszcze gorsza. Mogły one oznaczać, że babcia naprawdę nie dawała mamie za dużo czasu.

***

     Po zjedzeniu całego talerza zupy pomidorowej byłam dostatecznie nasycona, bo chciałam już odwiedzić mamę. Babcia obiecała, że pożyczy mi swoją Toyotę, żebym dojechała do szpitala. Jednak przy okazji chciała się zabrać ze mną Klara, która mamy nie widziała od wczorajszego popołudnia.
     Więc kiedy Klara poszła się przebrać, ja siedziałam w kuchni i popijałam zaparzoną przez babcie herbatę. Starałam się po prostu zapomnieć o słowach babci, choć nie było to takie łatwe. Chociaż usilnie próbowałam o nich nie myśleć, ciągle do mnie wracał ich sens.
     - I jak tam wnusiu? Podoba ci się w tym Londynie? - Babcia spróbowała po raz kolejny nawiązać ze mną konwersację, ale teraz po raz pierwszy zainteresował mnie jej temat.
     - Tak, nawet bardzo. Chociaż prawie przez cały czas jest pochmurno, to i tak strasznie mi się tam podoba. Prawie cały czas coś robię, bo chłopaki mają ciągle jakieś to nowsze pomysły na spędzenie wolnego czasu. Byliśmy na paintballu, byłam na ich koncercie, a nawet na próbie. Wiesz, że znowu zaczęłam grać? To było coś niesamowitego. Na początku byłam przerażona, że już zapomniałam, jak to się robi, ale gdy tylko ułożyłam palce na klawiszach... Znowu pragnęłam grać przez całe dnie i noce. To wszystko wróciło, jakby nigdy nie zniknęło! - przerwałam mój monolog i wybuchłam śmiechem, bo zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo się rozgadałam. 
     - A jak ten cały zespół? Tylko mi nie mów, że on składa się z samych chłopaków i mieszkasz z nimi sama w domu - Nie brzmiało to jak pogróżka. Bardziej jakby sobie po prostu żartowała, nie zdając sobie sprawy, że to prawda.
     - Ale kiedy tak jest, babciu. To jest znany na całym świecie zespół, który faktycznie składa się z samych chłopaków. Pięciu chłopaków w woli ścisłości. A ja naprawdę mieszkam z nimi w jednym domu i jestem jedyną dziewczyną.
     - Och, nie wierzę, że twoi rodzice się na to zgodzili. Jakby nie mieli za grosz rozumu w głowach. Przynajmniej z żadnym z nich się nie spotykasz - Kolejny żart z jej strony. Babcia była naprawdę kochana, ale czasem nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo kogoś raniła.
     - Właściwie to tak. Ma na imię Louis i należy do zespołu... - wyjaśniłam zażenowana nagle tym wszystkim i złapałam kubek herbaty. Napiłam się gorącego jeszcze napoju, przy okazji parząc sobie język. Nie zareagowałam jednak w żaden sposób, bo za bardzo byłam skupiona na rozmowie. Temat faktycznie okazał się być bardzo interesujący. 
      - Och! Ależ to straszne... Powinnaś się jak najszybciej z tego wszystkiego wycofać! Nie wiesz, jak to jest w tym całym show-biznesie? Sławni ludzie nie mają szansy na udane związki. Nie chodzi nawet o to, że nie mają na nie czasu. Oni nie potrafią po prostu o nie dbać. Zaniedbują je, podczas gdy powinni strać się jak najmocniej, żeby to uczucie, które łączy je z drugą osobą się nie wypaliło. A kiedy zdają sobie z tego sprawę jest już po prostu za późno... W co ty się wpakowałaś, kochanie! Nie zrozum mnie źle. Chcę, żebyś była szczęśliwa, ale nie chcę, żeby ten chłoptaś cię zranił!
     W tym momencie do kuchni weszła przebrana już Klara. Zerknęła na mnie pytająco, a ja domyśliłam się, że musiała usłyszeć przynajmniej część mojej rozmowy z babcią. Wykorzystując nadarzającą się okazję na przerwanie rozmowy, poprosiłam babcie o kluczyki do auta.
     Kiedy babcia mi je podała, szybko się z nią pożegnałam i pociągnęłam siostrę za rękaw bluzy. Nie miałam już najmniejszej ochoty na ponowienie rozmowy, dlatego też postanowiłam unikać babci przez najbliższe parę godzin.
     Wsiadłyśmy do czerwonej Toyoty i po odpaleniu silnika, wyjechałam z posesji. Byłam przy tym niezwykle uważna, bo nie chciałam skasować samochodu. W wolnym tempie wyjechałam na ulicę, gdzie już nabrałam swobody i przyspieszyłam. 
     Na terenie szpitala znalazłam się jednak po dość długim czasie. Zapomniałam jakoś, podczas obliczania czasu dojazdu o korkach w stolicy. One jednak dość skutecznie mi o sobie przypomniały w dość nieprzyjemny sposób. Kto by pomyślał, że w korkach można stać ponad godzinę? To okazało się być naprawdę ponad moje siły.
     Znalezienie wolnego miejsca parkingowego zajęło kolejne cenne piętnaście minut. W taki oto sposób udało mi się wejść do szpitala o godzinie czwartej. Byłam bardzo wkurzona, ale jednocześnie zdenerwowana. Choć równocześnie błogo spokojna. Nie wiedziałam, jak było możliwe odczuwać naraz te dwa sprzeczne uczucia, ale potem zdałam sobie sprawę, że ludzie czasem nienawidzą osoby, które kochają i...
     Postawienie pierwszego kroku, aby wejść do szpitala okazało się być trudne. Bowiem teraz nie było już odwrotu. Nadszedł czas, żeby zmierzyć się z chorobą mamy. Nadszedł czas, aby pomóc jej, jak tylko potrafię. Nadszedł czas, żeby okazać się dobrą córką.
     Siostra odprowadziła mnie pod same drzwi sali, w której leżała mama. Musiała to często bywać, bo nawet mijające nas pielęgniarki witały się z nią ciepłymi słowami. Do tego doskonale widziała, gdzie iść. Nie musieliśmy nikogo o nic pytać. 
     - Pójdę kupić sobie coś do picia... Masz na coś ochotę?
     Jej nieudolna próba znormalizowania tej chorej sytuacji, nie pomogła mi. Chociaż byłam za nią wdzięczna siostrzyczce. Wiedziałam jednak, że ona chce tylko znaleźć sobie wymówkę, żeby zostawić mnie sam na sam z mamą. 
     Pokręciłam głową i czekają, aż się oddali, zaczęłam wszystko analizować. Dopiero kiedy Klara zniknęła z rogiem, położyłam dłoń na klamce do drzwi. Byłam już gotowa, żeby wejść do środka.

piątek, 4 października 2013

Rozdział 20

20 lipiec, Sobota
     - Chciałbym cię przeprosić... - Louis wparował do mojego pokoju, nie zawracając sobie w ogóle głowy pukaniem do drzwi. 
      Pospiesznie wyłączyłam telewizor i podniosłam się na kanapie do pozycji siedzącej. Przy okazji poprawiłam też błękitną sukienkę, która podwinęła mi się w taki sposób, że teraz ledwie zakrywała połowę moich ud. Spojrzałam na niego pytająco, ale go jakby wmurowało. 
     - Za to, że wtargnąłeś do mojego pokoju bez pytania? - zmarszczyłam nos, ale zaraz przypomniałam sobie, jak wyglądam, kiedy to robię. Mój nos wrócił do swojego normalnego stanu.
     - Nie o to mi chodzi. Um... Bo...
     Jąkający się Lou? Czy to jakaś ukryta kamera? Louis nigdy się nie jąka. On nigdy nie ma problemów z wysłowieniem się. Zawsze wie, co powinien odpowiedzieć. Poprawka - prawie zawsze wie, co powiedzieć. 
     - Wszystko w porządku? - spytałam zmartwiona. 
     - Chciałbym porozmawiać z tobą o wczorajszym wieczorze...
     Och, więc to o to mu chodziło? Nie do końca rozumiałam powód jego zdenerwowania, przecież nie wydarzyło się wczoraj nic, o czym moglibyśmy porozmawiać. Chyba że planował odwrócić to wszystko, co opowiedział mi o swoim dzieciństwie.
     - Sądzę, że powinienem cię przeprosić za to, jak się wczoraj rozkleiłem. Nie powinienem był opowiadać ci o tym. Nie chcę obarczać cię swoimi problemami. 
     - Żałujesz tego, że powiedziałeś mi, co ci leży na sercu? 
     Automatycznie spuścił swoją głowę w dół i zaczął wlepiać swój wzrok w drewniane panele. Jakby w tym pokoju nie było niczego bardziej ciekawego. 
     - A ja nie żałuję tego, że to zrobiłeś - nadal nie podniósł głowy. Nie byłam nawet pewna, czy dotarły do niego moje słowa. - Hej, spotykamy się, co prawda krótko, ale to nie zmienia faktu, że bardzo mi na tobie zależy. Nie chcę, żebyś nie mówił mi o czymś, co jest dla ciebie ważne. Musisz zrozumieć to, że jestem przy tobie i pragnę cię bliżej poznać. Nie będę mogła tego robić, jeśli nie będziesz mi o sobie opowiadał. Jeśli coś jest ważne dla ciebie, to dla mnie również. Naprawdę doceniam to, że byłeś wczoraj ze mną taki szczery. Nie zamierzam cię naciskać, żebyś mi cokolwiek mówił, ale...
     Mój wywód przerwał mi sam Tomlinson, który nie wiedzieć, w którym momencie rzucił się w moją stronę i złożył na moich ustach pocałunek. Chociaż bardziej pasuje tu określenie: naprał na mnie swoimi ustami. Kiedy otrząsnęłam się już z szoku, oddałam pocałunek.
     - A to za co? 
     Chłopak przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił. Trochę tak jakby bał się, że jeśli mnie puści, to ucieknę. Nie wiedziałam skąd u niego taki nagły przypływ uczuć, ale muszę przyznać, że było to bardzo miłe. 
     - Za to, że po prostu ze mną jesteś.

***
     Spojrzałam na mój talerz, na którym znajdowała się jeszcze masa jedzenia, które teoretycznie miałam spożyć. Dwie świeżutkie bułeczki, plasterki sera i szynki, croissant czekoladowy - jakby nie wystarczył mi ten jeden, który pochłonęłam w niecałą sekundę. Tak bardzo mi się spieszyło, żeby wyjść w końcu z hotelowej restauracji. Tak bardzo chciałam zwiedzać miasto.
     Wszystko to przez mojego chłopaka, który wpadł na genialny pomysł dokarmiania mnie. Kiedy zauważył, że na swój talerz położyłem tylko czekoladowego croissanta, dosłownie wyrwał mi ten talerz z dłoni i położył na nim więcej jedzenia. Jakby naprawdę myślał, że jestem w stanie tyle zjeść.
     - Nie przełknę nic więcej - odchyliłam się na krześle i spod przymrużonych powiek spojrzałam na Lou.
     Chłopak wyglądał, jakby z trudem powstrzymywał uśmiech. Widziałam to w jego oczach. To niesamowite, ile uczuć można dostrzec w oczach człowieka, na którym ci zależy. Strach, ból, szacunek, ulgę, zaciekawienie, zdumienie, ból, smutek...
     - Mógłbyś nie patrzeć tak na mnie? Czuję się niekomfortowo.
     - Nie patrzeć jak? - Louis nie starał się już nawet powstrzymać uśmiechu, który cisnął mu się na usta. Mogłabym na niego patrzeć godzinami, gdyby tylko przez cały czas tak się uśmiechał. Chociaż bez tego uśmiechu też mogłabym wpatrywać się w niego godzinami. 
     - Ty już dobrze wiesz. A teraz byłbyś tak łaskawy i powiedział mi, co chodzi ci po głowie?
     - Rozszyfrowałaś mnie. Zastanawiam się właśnie, czy nie potrzebujesz pomocy...
     Pomocy? Czemu on musi tak wszystko szyfrować? Jakby nie mógł wprost powiedzieć, o co mu chodzi. On po prostu kocha utrudniać mi życie. 
     - Co masz na myśli? 
     Na jego twarzy pojawił się ten chytry uśmieszek. Już wiedziałam, że coś knuje. Coś co z pewnością nie skończy się dla mnie najlepiej. Pochylił się nad stolikiem i złapał croissanta, który jeszcze chwilę przed tym leżał na moim talerzu. Jakby domyślając się, co on planuje zrobić, zaczęłam protestować, ale było już za późno. Wielki rogal został brutalnie wepchnięty do moich ust.
     - Nienawidzę cię - powiedziałam, kiedy zdołałam przełknąć kawałek.
     - Czy to jakieś nowoczesne wyznanie miłości? A może to jedna z sytuacji, kiedy nie potrafisz rozróżnić swoich uczuć i zamiast "podobasz mi się" mówisz "nienawidzę cię"?
     - Jesteś dziś wyjątkowo zgryźliwy.
     Louis uśmiechnął się szeroko, ukazując tym samym rząd bialutkich zębów. Zdecydowanie był w dobrym humorze, ci wydawało mi się nadzwyczaj podejrzliwe. Bo to chyba niemożliwe, żebym ja miała na niego taki wpływ, prawda?
     - Wolałbym określenie błyskotliwy. Wiesz to z powodu tego, że dzisiaj calutki dzień mogę spędzić w twoim towarzystwie. Ty i ja. Tylko we dwójkę. Jednym słowem - sami...
     - Tak, zrozumiałam za pierwszym razem. Nie musisz tego powtarzać w kółko - przerwałam mu. Widząc, że chłopak chce ponowie mi dogryźć, uciszyłam go gestem ręki i kontynuowałam - Ale jak to sami? A co z chłopakami?
     - Spokojnie, zająłem się nimi.
     Próbowałam odpędzić od siebie przerażające obrazy, które pojawiły się w mojej głowie. W każdym filmie, kiedy któryś z bohaterów mówi, że się kimś zajął... Zazwyczaj oznacza to jedno - kłopoty. Zdecydowanie powinnam rzadziej oglądać filmy.
     - Więc co będziemy robić? - spytałam, wzdychając.
     - Mam parę ciekawych pomysłów...
     Ten dzień nie mógł być chyba bardziej dziwny. Ale chyba od czasu do czasu fajnie jest mieć taki dzień. Ja zdecydowanie potrzebowałam odpoczynku. Przez cały czas myślałam tylko o innych. O mamie, siostrze, Lou. Zdecydowanie czas teraz postawić na mnie. Zaryzykować chwilę zapomnienia dla tego krótkiego czasu szczęścia.
     ***

     - Jedno słowo. Jesteś kompletnie szalony! - stwierdziłam, kiedy znaleźliśmy się na miejscu. No nie dosłownie wtedy, bo zdążyliśmy jeszcze wejść na teren, ale to tylko dlatego, że nie chciałam robić zamieszania.
     - Czy to ma jakiś związek z tym, że zabrałem cię do Disneylandu?
     - Raczej z tym, że mam zdjęcie z Myszką Miki – wyjaśniłam i podniosłam w górę odbitkę mojego zdjęcia, po czym schowałam ją do mojej torebki. – Chociaż muszę przyznać, że to było moim marzenie. Tylko, no wiesz… W dzieciństwie.
     Louis podarował mi delikatnego kuksańca w bok. Nie był on, co prawda bolesny, ale nie mogłam mu tego przepuścić płazem. Nie mogłam mu oddać pięknym za nadobne, ponieważ jakimś cudem należę do ludzi oryginalnych i pomysłowych. Właściwie to tylko ja tak o sobie myślę.
     Zatrzymałam się gwałtownie, ale on chyba tego nie zauważył, bo szedł dalej. Albo po prostu postanowił mnie zignorować. Rozbiegłam się i wskoczyłam mu na barana. Jeśli był zaskoczony, to doskonale ukrywał swoje emocje. Prawie automatycznie złapał mnie z nogi, a ja oplotłam swoje ręce wokół jego szyi. Problem pojawił się dopiero wtedy, gdy już chciałam stanąć na nogi i poczuć grunt pod stopami.
     - Mógłbyś mnie łaskawie puścić? Nogi zaczynają mi drętwieć.
     Louis udawał, że nic nie słyszy. Dalej szedł przed siebie, co jakiś czas uśmiechając się do mijanych przez nas ludzi, którzy posyłali w naszą stronę zaciekawione spojrzenia. Nikt jednak nie odezwał się ani słowem. Nastoletnie dziewczyny chichotały, chłopaki omijali nas wzrokiem, matki z dziećmi uśmiechały grzecznie, a starsze panie… Starsze panie patrzyły na nas karcąco.
     - Sama tego chciałaś. Nie możesz temu zaprzeczyć, prawda?
   Skoro prośba nie pomogła, miałam tylko jedno inne wyjście. Nie byłam pewna, czy się sprawdzi, ale zawsze warto spróbować. Wyciągnęłam szyję, jak tylko potrafiłam i złożyłam soczystego całusa na jego policzku.
     - Przekonałaś mnie. Twoje… Um, argumenty okazały się bardzo przekonujące.
     Roześmiałam się cichutko, kiedy Louis powoli upuścił mnie na ziemię. W zasadzie nie dał mi nawet chwili, żeby stanąć na nogach, bo zaczął mnie całować. Zaskoczył mnie tym odrobinę, bo nie należał raczej do osób, które okazują swoje uczucia publicznie. Po chwili odwzajemniłam pocałunek, ale nie czułam się komfortowo z tym, że ludzie się na nas gapią. Brakowało tylko tego, żeby ktoś jeszcze go rozpoznał.
   W tamtym momencie przekonałam się o tym, że nie można krakać, bo oślepił mnie blask flasza. Oderwałam się od Lou i zauważyłam, że przed nami stoi dwójka paparazzi, którzy zawzięcie fotografowali nasz każdy ruch. Domyśliłam się, że niedługo nasze wspólne zdjęcia obiegną cały świat.
     Koło nich zebrała się mała grupka fanek, które były chyba zbyt podniecone tym, że stoi przed nim ten Louis Tomlinson, żeby podejść i po prostu poprosić o wspólne zdjęcie, czy autograf. Stały, piszczały i robiły zdjęcia swoimi komórkami.
     Spojrzałam na mojego towarzysza. Na jego twarzy przez chwilę pojawił się ledwo dostrzegalny grymas. Nie skomentował jednak tej nowo zaistniałej sytuacji, tylko uśmiechnął się i łapiąc mnie za rękę, spróbował wyminąć fanki. Te jednak nie przepuściły nas. Wręcz przeciwnie, bo zwarły się jeszcze ciaśniej i zablokowały nam przejście.
    Rozejrzałam się, na oko szacując, ile dziewczyn stoi przed nami. Dwie, cztery, siedem, dziesięć… Dziesięć dziewczyn. Nie była to jakaś zawrotna liczba fanek, ale zgadywałam, że po prostu jeszcze nie zdążyły nikogo poinformować o naszym miejscu pobytu.
     - Może powinieneś zrobić sobie z nimi zdjęcie? – szepnęłam mu do ucha, starając się powiedzieć to na tyle cicho, żeby nikt mnie nie usłyszał. Chyba poskutkowało, bo grupa fanek wpatrywała się w nas. Każda najwidoczniej była ciekawa tego, co powiedziałam do Lou.
   Chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie, jakby chciał się upewnić w tym, co powiedziałam. Skinęłam krótko głową, mając nadzieję, że zrozumie przekaz. Denerwował mnie odrobinę fakt, że nasz wspólny dzień został przerwany, ale nie mogłam zmienić tego, kim jest mój chłopak. Nie miałam wyjścia – musiałam się z tym pogodzić. Choć z pewnością nie należy to do takich łatwych rzeczy.
    Tomlinson przyjął w końcu do wiadomości to, że mówiłam poważnie i zaczął pozować do aparatów komórek. Ja natomiast stanęłam odrobinę z boku i przypatrywałam się poczynaniom szatyna. Widać było, że czuje się swobodnie pozując z blond pięknością. Nie to, żebym czuła się zazdrosna. W końcu ona miała tylko trzynaście, góra szesnaście lat. Obserwowałam jak podchodzi do kolejnej dziewczyny. Nawet nie wiem, w którym momencie odpłynęłam myślami daleko od rzeczywistości. Otrzeźwiły mnie dopiero słowa brunetki, przy której stał teraz Louis.
     - Ona jest twoją nową dziewczyną, prawda? – spytała z silnym francuskim akcentem, kiwając głową w moją stronę. Szatyn przytaknął – Mogłaby zrobić sobie z nami zdjęcie?
    Przegryzła wargę i spuściła swój wzrok w dół, prawdopodobnie zażenowana swoją śmiałością. Teraz mogłam się jej przyjrzeć. Jej czarne włosy były związane w dwa grube warkocze. Była trochę pulchna, a swoją tuszę próbowała ukryć pod za dużymi ciuchami. Nie trzeba było być żadną stylistą, żeby stwierdzić, że jej próby zdecydowanie szły na marne.
    - Och, okay – zgodziłam się, tylko dlatego, bo dziewczyna wydawała się być naprawdę przyjazna. Normalnie nie robiłabym sobie z nią zdjęcia, w końcu to nie ja tu byłam jakąś sławą, ale ona mnie o to poprosiła.
     Podniosła głowę do góry i z rumieńcami na policzkach stanęła pomiędzy mną, a Lou. Uśmiechnęłam się delikatnie do zdjęcia, które robiła jej przyjaciółka. Nie miałam pojęcia, jak powinnam się zachować.
     - Bardzo dziękuję za zdjęcie. Oglądałam wczorajszy wywiad i z niecierpliwością czekam na wasz film. A ty Nina jesteś bardzo ładna – powiedziała nieśmiało.
     Zrobiło mi się strasznie miło. W końcu nie codziennie dostaję takie komplementy.
     - Dzięki. Ty też jesteś ładna… - zacięłam się zdając sobie sprawę, że nie znam nawet jej imienia.
     - Melissa – podpowiedziała.
     - Melissa. Chociaż uważam, że lepiej było by ci w rozpuszczonych włosach – podniosłam swoją dłoń do jej włosów, ale powstrzymałam się – Mogę?
     Niemrawo przytaknęła głową, chyba nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się wokół niej dzieje. Zdecydowanie dziewczyna nie była pewna siebie, ani swoich atutów.
    Dwoma sprawnymi ruchami zdjęłam jej gumki z włosów i rozplątałam starannie zaplecione warkocze. Melissa naprawdę lepiej wyglądała w rozpuszczonych włosach, które sięgały jej prawie do pępka.
     - Od razu lepiej – zgodził się Louis, a ja wybuchłam śmiechem.

***

    - Czemu akurat bar karaoke, co? Przecież tłumaczyłam ci już, że nie potrafię śpiewać. Poza tym i tak mnie pokonasz! – próbowałam protestować, kiedy mój chłopak wciągnął mnie do baru o przerażającej nazwie.
    - Wiem i dlatego właśnie będzie zabawnie. Poza tym tu nie chodzi o to, kto wygra. Tu liczy się tylko dobra zabawa. Zaprosiłem jeszcze Nialla i Harry’ego.
     - Dzięki za wcześniejsze uprzedzenie – rzuciłam sarkastycznie i rozejrzałam się po lokalu.
     Głównym miejscem w klubie było podwyższenie, na którym, jak się domyśliłam, występowali ludzie. Po lewej stronie stał bar, przy którym tłoczyła się spora grupka ludzi. Resztę wolnego miejsca zajmowały stoliki, w większości już pozajmowane. Przy scenie dostrzegłam dwie znajome czupryny i ruszyłam w ich stronę, zostawiając Tomlinsona samego.
     - Hej – przywitałam się z nimi i usiadłam koło blondyna, który skupiał się chwilowo na występującym na scenie gościu. Próbował śpiewać jedną z piosenek Jamesa Blunta, ale jakoś mu to nie wychodziło za dobrze. Nie owijając w bawełnę, po prostu fałszował. Mój potencjalny występ też pewnie będzie tak wyglądał.
     W tym momencie do naszego stolika podszedł mój chłopak, który w ręku trzymał dwie szklanki soków. Jeden był porzeczkowy, a drugi pomarańczowy. Nawet nie pytając, czy przyniósł dla mnie drugą szklankę, przygarnęłam do siebie pomarańczowy.
     - Och, już nie jesteś zła?
     Spojrzałam w jego stronę znad szklanki napoju i posłałam mu sztuczny uśmiech.
     - Mylisz się, ciągle jestem. Nie wiem, jakim cudem mnie tutaj zaciągnąłeś.
     - To jego urok osobisty – wypowiedział się Harry, który na chwilę oderwał się od przedstawienia, które rozgrywało się na scenie przed nami. W duchu jednak przyznałam mu rację. Coś było z tym urokiem osobistym, inaczej nie zgodziłabym się tak szybko.
   Mężczyzna skończył śpiewać i na podwyższeniu pojawił się inny z mikrofonem w ręku. Jak się zorientowałam, to on był prowadzącym tej imprezy. A teraz poszukiwał kolejnej ofiary, która zaśpiewa następna. Nikt z zebranych nie był jednak na tyle głupi, żeby się zgłosić. Wszyscy woleli się raczej nabijać z występujących na scenie ludzi.
   Wszystko wydarzyło się w ciągu jednej chwili. Louis zaczął krzyknął, że ja chętnie zaśpiewam. Prowadzący nie zważając na moje protesty, dosłownie wepchnął mnie na scenę, a ja zamarłam. Wpatrywało się we mnie kilkanaście par oczu, a ja stałam jak wmurowana. Usłyszałam tylko pytanie, jakie zadał prowadzący. „Jaką piosenkę chcesz zaśpiewać?”
     Nic nie wydawało mi się odpowiednie. Zdawałam sobie sprawę, że nie ważne, co zaśpiewam i tak to sknocę, ale nie wiedziałam po prostu, co było odpowiednie do zaśpiewania w tej właśnie chwili. Przecież nie jestem jakąś gwiazdą rocka…
    Nagłe olśnienie nie było niczym nowym w moim przypadku. Pochyliłam się w stronę prowadzącego i podałam mu nazwę utworu, który miałam nadzieję wykonać. On przytaknął głową, dając mi do zrozumienia, że się zgadza.
   Kiedy poleciały pierwsze nuty piosenki, dotarło do mnie, co zamierzam zrobić. Chciałam po prostu rozruszać widownie w taki sposób, żeby przestali zwracać uwagę na mój śpiew. Dużo lepiej by było, gdyby sami zaczęli śpiewać. To dopiero by było coś. Rozluźniłam się i zaczęłam śpiewać znany utwór Pinki, „So What”.
    Występ przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Naprawdę udało mi się rozruszać Francuzów, bo już podczas refrenu zaczęli wyć razem ze mną. Tyle że ja wygłupiałam się na scenie, a oni przy stolikach. Taka delikatna różnica. Występ okazał się być naprawdę świetną zabawą, czego się raczej po nim nie spodziewałam. Na koniec dostałam owację na stojąco.
   Ze sceny zeszłam z czerwonymi polikami i głową spuszczoną w dół. Twarz próbowałam ukryć pod włosami, ale nie kiedy przez ograniczoną widoczność prawie wpadłam na ścianę, zaprzestałam prób.
     Zamiast zająć miejsce na swoim fotelu, usadowiłam się na kolanach Lou, który nie zaprotestował. Wręcz przeciwnie – przyciągnął mnie do siebie i wyszeptał do mojego ciche gratulacje. Choć wiedziałam, że ściemnia z tym, że mam śliczny głos, to zrobiło mi się niezmiernie miło.
     - I jak podobało ci się w Disneylandzie, Nina? – usłyszałam głos Nialla. Nie odwróciłam się jednak, żeby zobaczyć, gdzie w tej chwili się znajduje. Może i było to z mojej strony niegrzeczne zachowanie, ale naprawdę było mi bardzo przyjemnie, kiedy wtulałam się w pierś mojego chłopaka, chłonąc zapach jego perfum.
   - Mhm… - tylko na tyle było mnie stać. Nie mogłam wysilić się, żeby wymyślić jakieś bardziej rozbudowane zdanie. Po prostu nie mogłam racjonalnie myśleć, kiedy znajdowałam się tak blisko z Lou. To wręcz dziwne, że chłopak miał na mnie taki wpływ.
     - Hej, nie usypiaj jeszcze. Z pewnością jesteś bardzo zmęczona. Jeśli chcesz możemy się już zbierać – kolejne słowa wyszeptane wprost do mojego ucha. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że przymknęłam powieki. Było mi tak przyjemnie, że czułam się, tak jakbym wewnętrznie się rozpływała. Niechętnie jednak otworzyłam oczy, bo nie chciałam jeszcze wychodzić.
    - Nie usypiam – powiedziałam i przeciągle ziewnęłam. Widząc jego rozbawiony wyraz twarzy, nie mogłam się powstrzymać i skradłam mu pocałunek.
     - Musicie to robić przy nas? – zajęczał Harry, a ja odwróciłam się w jego stronę i uśmiechnęłam się szeroko. W odpowiedzi Styles wywrócił oczami, przez co oberwał ode mnie kuksańca.
    Kiedy do mikrofonu podeszła niska, ruda dziewczyna, która nieudolnie próbowała śpiewać Jessie J, wybuchliśmy śmiechem. Wyjście do tego baru nie okazało się jednak takie straszne, jak mi się wcześniej wydawało. Świetną zabawę przerwał tak bardzo irytujący dzwonek mojej komórki.
    Podniosłam się z kolan Tomlinsona i chcąc znaleźć ciche miejsce, wyszłam z baru na zewnątrz. Nie patrząc nawet na wyświetlacz, odebrałam przychodzące połączenie, zastanawiając się kto dzwoni do mnie tak późno.
   - Nina… - to westchnięcie ulgi nie było wcale podobne do mojego ojczyma, ale podświadomie spodziewałam się tego, że to on do mnie dzwoni. Dlatego też nie byłam za bardzo zaskoczona. Zwłaszcza, że nie dzwonił do mnie od dłuższego czasu. Najwyższy czas, aby zdał mi relacje z postępów w leczeniu mamy.
     - Wszystko w porządku? Wydajesz się być zdenerwowany.
    - Nie jest z nią najlepiej. Chemioterapia nie przynosi pożądanych efektów. Co prawda jej stan nie uległ znacznemu pogorszeniu, ale też nie jest dobrze…
     - Co masz na myśli? – przerwałam mu.
    - Ona bardzo chciałaby się z tobą zobaczyć. Podejrzewa, że nie zostało jej dużo czasu. Zawsze była pesymistycznie nastawiona do swojej choroby.
     Nie potrafiąc dłużej słuchać, rozłączyłam się. Może i było to dziecinne zachowanie. Ale nie chciałam się mierzyć z rzeczywistością, co z pewnością musiałabym robić, wracając do Polski. O wiele lepiej było mi tutaj. W mojej bańce mydlanej, dzięki której nie musiałam nawet myśleć o tym, że coś może pójść nie tak. Ale teraz nie miałam innego wyjścia, musiałam się z nią zobaczyć, bo tak jak ona nie byłam pewna tego, ile wspólnego czasu nam zostało. Nie chodziło o to, że nie chciałam się z nią spotkać. Chciałam i to bardzo mocno. Tak mocno, że właśnie o spotkaniu z nią myślałam przed zaśnięciem. Tylko że w moich wyobrażeniach ona zawsze była w pełni sił, całkowicie zdrowa. W moich wyobrażeniach pokonała chorobę. Szkoda tylko, że nie miały one za wiele wspólnego z życiem realnym.

 Dodaje nie sprawdzony, ale dodaję. Jak znajdę trochę czasu to może wstawię jeszcze jakieś zdjęcie i z pewnością sprawdzę. Mam nadzieję, że pojawi się trochę komentarzy :)