wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 15

15 lipiec, Poniedziałek
     Gorące promienie słońca ciągle ogrzewały mój i tak już nagrzany policzek, przeszkadzając mi tym samym w ponownym zaśnięciu. Zacisnęłam mocniej powieki, próbując tym samym ignorować przeszkadzające mi we śnie słońce. Niestety nie było to możliwe. Zdążyłam się już rozbudzić i zdać sobie sprawę z tego, że nie zasnę.
     Podniosłam się do pozycji siedzącej i przeciągnęłam się, delikatnie ziewając przy tej czynności. Nie musiałam nawet zerkać na zegarek, żeby wiedzieć, która jest godzina. Z pewnością było jeszcze wcześnie, ale prawie od zawsze byłam rannym ptaszkiem. Zdążyłam się przyzwyczaić. Odsunęłam cieplutką kołdrę na bok i zsunęłam moje stopy na podłogę. 
     Miałam wielką ochotę pobiegać, ale nie wiedziałam, gdzie w pobliżu znajdę jakąś ścieżkę do biegania czy park. Co prawda Londynu też nie znałam, a poszłam biegać, ale tam przynajmniej znałam język. 
     Moi rodzice od początku kładli nacisk na to, żebym doskonale posługiwała się językiem angielskim. Przez cały czas mieli nadzieję, że kiedyś wyjadę za granicę, aby doskonalić sztukę gry na pianinie. Musiałam jednak jakoś porozumiewać się z moimi potencjalnymi nauczycielkami. Dlatego w wieku siedmiu lat, kiedy nauczycielka powtarzała, że mam wielki talent, rodzice zaczęli planować moją przyszłość. Oczywiste było dla nich to, że kiedyś będę musiała wyjechać za granicę. Nie mogłam, przecież nauczyć się doskonale grać w Polsce.
     Zapisali mnie na prywatne zajęcia do jakiegoś chłopaka, który studiował filologię angielską i doskonale władał tym językiem. Nie brał dużo za lekcję, więc rodzice przyprowadzali mnie do niego dwa razy w tygodniu. Nie odpuszczali mi nawet w wakacje. Stąd przez prawie dziesięć lat zdążyłam doskonale opanować język, przy okazji zadurzając się w nauczycielu.
      Miałam tylko trzynaście lat i spędzałam z nim cztery godziny w tygodniu, co wynosi jakieś osiemnaście godzin w miesiącu, a w roku koło dwustu. Wróciłam po pewnej lekcji, na której Dominik (bo tak miał na imię mój nauczyciel) podarował mi wielką tabliczkę mlecznej czekolady, jako gwiazdkowy prezent, i oznajmiłam rodzicom, że mi się podoba. Nie potrafiłam użyć zwrotów takich jak: "miłość", "zakochanie", czy nawet "zadurzenie". Po prostu powiedziałam im, że mi się podoba, co tata przyjął ze spokojem (jeśli można tak nazwać wybuch niepohamowanego śmiechu), a mama dostała białej gorączki.
     Roześmiałam się na wspomnienie, jak zaczęła żywo gestykulować i tłumaczyć mi, że on mi się wcale nie podoba. Potem zaczęła praktycznie wrzeszczeć na tatę, że on jej nie pomaga mnie wychowywać. Dołączyła do nas moja wówczas dziewięcioletnia siostrzyczka, która zaczęła mamie opowiadać, że ona się zakochała. Na pytanie mamy, w kim odpowiedziała, że w koledze mamy z pracy, bo zawsze kiedy on przychodzi, przynosi jej jakiś prezent. Wtedy mama zaczęła tłumaczyć mojej siostrzyczce, że ona jest dla niego za młoda. Ja po prostu wykorzystałam okazję i ze śmiechem uciekłam do swojego pokoju.
     Wróciłam myślami do teraźniejszości. Westchnęłam głośno i w końcu podniosłam się z łóżka. Delikatnie wychyliłam głowę na balkon. Chciałam się upewnić, czy nikogo tam nie ma, ponieważ miałam na sobie za dużą koszulką z napisem "Chroń zieleń" i króciutkie szorty, które ledwo sięgały mi za pupę. Koszulkę kupiłam ponad rok temu, kiedy rodzice byli jeszcze razem. Był taki okres w moim życiu, kiedy stałam się takim szalonym ekologiem. Zmusiłam moich rodziców do segregacji śmieci. Starałam się brać krótkie prysznice, ale szybko mi minęło. Cały okres trwał niecały miesiąc, ale moja mama do tej pory segreguje śmieci. 
     Na myśl o mamie nagle posmutniałam. Porzuciłam pomysł wychodzenia na balkon i po prostu rzuciłam się na łóżko. Strasznie za nią tęskniłam, z każdym dniem coraz bardziej. Chciałam ją zobaczyć, ale jeszcze nie byłam gotowa na to, żeby udawać, jaką to jesteśmy wspaniałą rodzinką. I oczywiście choroba mojej matki nie miała nic wspólnego z tym, że nagle wszyscy się tak kochamy.

***
     Ubrana w śliczną błękitną sukienkę, która ledwo sięgała mi do kolan; i sandałki stanęłam przed drzwiami do pokoju Lou. Jedną ręką delikatnie mięłam materiał sukienki, natomiast drugą podniosłam do góry, aby zapukać do drzwi. Nie wiedziałam, czym się tak stresuję. Stałam w końcu przed drzwiami mojego chłopaka, nie musiałam się niczym stresować.
     Delikatnie zapukałam i niemal natychmiast drzwi się otworzyły. Przede mną stanął Lou. Uśmiechnął się słodko w moją stronę i gestem zaprosił mnie do środka. 
     Szybko pokręciłam głową. Już chciałam wyjaśnić mu powód mojej wczesnej wizyty (według zegarka przy moim łóżku było koło siódmej), ale on złapał mnie za rękę i wciągnął do swojego pokoju. Pokój prawie nie różnił się od mojego - był utrzymany w takich samych barwach, posiadał balkon i podobne meble, które były porozmieszczane w nieco innych miejscach niż u mnie.
     Jednak pomiędzy naszymi pokojami była mała, ale jakże znacząca różnica. Mój pokój utrzymany był we wręcz idealnym porządku, natomiast pokój Lou... Nie skłamałabym, jeśli powiedziałabym, że to jedno wielkie pobojowisko. Pomimo tego, że spędziliśmy w hotelu tylko jedną noc... Nie wiedziałam, jakim cudem Louis doprowadził do takiego bajzlu. 
     Łóżko było niepościelone, kołdra leżała na kanapie, a poduszka na podłodze. Na stoliczku walały się puszki po napojach i jakieś opakowanie po ciasteczkach, które zostawiły po sobie ślad na dywanie w postaci malutkich okruszków.
     Chłopak podszedł do kanapy i podniósł z niej kołdrę, którą następnie niedbałym ruchem rzucił na łóżko. Wygodnie rozsiadł się na kanapie. Po jakimś czasie zauważył, że nie ruszyłam się z miejsca, podniósł się, złapał mnie za rękę i pociągnął mnie za nią. W taki sposób właśnie wylądowałam na kanapie.
     Tomlinson posłał mi zaciekawione spojrzenie. Przełknęłam gulę, która nie wiadomo kiedy powstała w moim gardle. Czym się tak przejmowałam? Przecież tylko chciałam zapytać go, czy moglibyśmy zejść na śniadanie. 
     No cóż... Może to, dlatego że wiedziałam, jak wczoraj skończyło się nasze wspólne jedzenie. Piknik, który zorganizował mój chłopak, był naprawdę udany. Kiedy już najedliśmy się do syta, Louis wyjął paczkę m&m's. Rzucaliśmy je do siebie i próbowaliśmy nimi trafiać do swoich ust. Potem ja włożyłam sobie jednego do ust, a on próbował go wyjąć. Chyba nie muszę mówić, że skończyło się na długich pocałunkach.
     Mimowolnie poczułam, że się rumienię. Spuściłam głowę i spróbowałam ukryć moje zarumienione policzki pod włosami. Chłopak zareagował niemal automatycznie i podniósł mój podbródek do góry.
     - Mówiłem już, że kocham to, w jaki sposób się rumienisz - uśmiechnął się do mnie szeroko. Niewiarygodne było to, że z jego twarzy prawie nigdy nie schodził uśmiech - A więc, o co chodzi?
     - Właściwie to chciałam tylko spytać, czy moglibyśmy iść już na śniadanie? - z wielkim trudem zdołałam wypowiedzieć to pytanie. 
     - Tylko we dwoje? - pogrywał sobie ze mną, czułam to. 
     - Wszyscy - podkreśliłam. Tym razem obyło się bez szkarłatnej plamy na policzkach.
     - W takim razie daj mi piętnaście minut. Wezmę prysznic i się przebiorę.
     Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego wygląd. Miał na sobie biały podkoszulek i błękitne spodnie od piżamy. Nawet w takim stroju wyglądał niesamowicie.
     Nagle Louis podniósł się z kanapy i bez skrępowania zdjął podkoszulek. Moim oczom ukazała się jego nagi tors. Jego klatka piersiowa była delikatnie umięśniona, ale nie posiadał tzw. "sześciopaku".
     Niemal natychmiast zasłoniłam swoje oczy moimi dłoniami. Na moich policzka ponownie pojawiły się rumieńce. Byłam po prostu zawstydzona. Zrobiło mi się strasznie głupio, bo nigdy nie należałam do osób wstydliwych, a poza tym on tylko zdjął koszulkę. Więc jak to się działo, że przy nim zawsze się zawstydzałam?
     - Uwielbiam, jak się rumienisz - chłopak złożył na moim policzku krótki pocałunek, ale za nim ja zdążyłam zareagować, zniknął za drzwiami łazienki.

***

     Po pysznym śniadaniu każdy chciał odrobinę odpocząć. Chłopaki wieczorem mieli dawać drugi koncert na Verona Arena, a nie wszyscy zdążyli odespać wczorajszy. Dlatego też postanowiliśmy, że dzisiejszego dnia każdy robi to, na co ma ochotę. Oczywiście nie dotyczyło to pewnego osobnika, znanego wszystkim, jako Louis. Jego plany na dzisiejszy dzień zależały ode mnie.
     Zdążyłam już ochłonąć po tym całym rumienieniu się i postanowiłam zrewanżować mu się za to. A jaki jest najlepszy pomysł na zemstę na swoim chłopaku, jeśli nie zakupy? Dlatego postanowiłam, że zabiorę go na mały obchód po włoskich sklepach.
     A jako, że ja nie jestem rozrzutna, to na koniec naszych zakupów, czyli po jakiś trzech godzinach, nic nie kupię. To istna tortura, o której powiedziała mi moja koleżanka ze szkoły. Może nie tyle, co powiedział, ile ja podsłuchałam.
     W każdym razie punktualnie o godzinie jedenastej wyciągnęłam go z pokoju. Byłam i tak bardzo wyrozumiała, bo dałam mu jakieś dwie godziny na odpoczynek przed zakupowym szaleństwem. Co okazało się wielkim błędem, bo Louis strasznie się rozleniwił i wcale nie chciało mu się nigdzie iść.
     Oczywiście zignorowałam wszystkie jego protesty i wyciągnęłam go na tłoczną ulicę. Podczas wczorajszej drogi powrotnej do hotelu zauważyłam parę sklepów z damską odzieżą, więc mniej więcej orientowałam się, w którą stronę powinniśmy iść.
     Pierwszy sklep znaleźliśmy już po jakimś dziesięciu minutach marszu. Był to niewielki sklep z eleganckimi ubraniami. Były sukienki, które wydawały się być strasznie surowe, ponieważ utrzymane były w czerni i bieli. To samo dotyczyło butów. W sumie tylko z biżuterią w tym sklepie można było zaszaleć.
     Wolno przechodziłam pomiędzy wieszakami, co jakiś czas dotykając materiału, z którego były uszyte suknie. Wyciągałam je również, żeby przyjrzeć się im dokładnie.
     Obeszłam już prawie cały sklep, kiedy doszłam do wniosku, że powinnam coś przymierzyć. Rozejrzałam się po całym sklepie. Moją uwagę przyciągnęła czarna sukienka w białe groszki. Nie widziałam jej za dobrze, ponieważ wciśnięta była pomiędzy czarne suknie.
     Podeszłam do wieszaka, na którym znajdowało się to cudo. Podniosłam ją na wysokość oczu i oniemiałam, bo sukienka była naprawdę śliczna. I jak tu nic nie kupować, kiedy masz przed sobą coś tak pięknego?
     Żyłam nadzieją, że będę w niej wyglądała tak paskudnie, że odechce mi się jej kupowania. Jednak kiedy wyszłam z przebieralni i spojrzałam w lustro, nie mogłam powstrzymać cisnącego się na moje usta uśmiechu. Wyglądałam naprawdę nieźle.
     Odwróciłam się w stronę Lou, który zajął miejsce na kanapie przed jedną z przymierzalni. W ręku trzymał jakąś gazetę i przeglądał ją. Wydawał się być wcale niezainteresowany tym, co się w niej znajdowało. Tak jakby po prostu próbował zabić czas.
     Kiedy podniósł swój wzrok na mnie i moją kreację, wiedziałam, że nie tylko mi spodobało się to, jak w niej wyglądam.
     Przegryzłam swoją wargę, czekając na to, żeby chłopak do mnie podszedł. Gdy już to zrobił i stanął przede mną, pocałował mnie w usta. Delikatnie pociągnął za moją dolną wargę, po czym odsunął się ode mnie.
     - Kupujemy ją - zwrócił się w stronę, jak mi się wydawało, właścicielki sklepu, która stała za kasą i obserwowała nasze poczynania.

***
     Choć nalegałam, żeby kupić sobie tę sukienkę sama, Louis i tak za nią zapłacił. Czułam się naprawdę jak idiotka, kiedy wyjął swoją kartę i wręczył ją kobiecie za kasą. Oczywiście sprawdziłam cenę sukienki i nie była ona jakoś strasznie droga, ale i tak nie zmieniało to mojego położenia.
     Kiedy podzieliłam się moimi odczuciami z chłopakiem, on wybuchł śmiechem. Powiedział, żebym się do tego przyzwyczajała. Ale jak miałam się przyzwyczajać do czegoś, czego po prostu nie rozumiałam? Dla mnie to nie było takie oczywiste, że chłopak kupuje swojej dziewczynie nie takie znowu tanie sukienki. Rozumiem pojęcie "prezent", ale prezenty raczej tyle nie kosztują, a już tym bardziej nie dostaje się ich tak często. 
     Odsunęłam od siebie takie myśli. Takie rozmyślania prawie nigdy nie kończyły się dobrze. Wtuliłam się w bok Lou i po prostu pozwoliłam, żeby mnie prowadził.
     Po zakupie sukienki zdałam sobie sprawę, że nie będę już potrafiła torturować zakupami chłopaka, który zapłacił mi za sukienkę. Dlatego też pozwoliłam na to, żeby Louis wybrał miejsce, w które się udamy. A że chłopak miał ochotę na jakieś pyszne ciasto, więc kierowaliśmy się w stronę jakiejś kawiarenki.
     Kiedy zorientowałam się, że to ta sama kawiarnia, w której wczoraj zamówiłam to okropne ciasto z rodzynkami, było już za późno. Przy stoliku, który zajęliśmy, pojawiła się Anna. Dziewczyna bardzo ucieszyła się, że mnie widzi. Wnioskuję to po tym, że praktycznie podniosła mnie z krzesła i zaczęła ściskać.
     Kiedy już posadziła mnie na krześle, znowu dostała słowotoku. Tym razem zaczęła pytać mnie, czy spotykam się z tym chłopakiem, który siedzi koło mnie. Bo ona widziała nas przed chwilą razem, jak tu wchodziliśmy. Jak to my fajnie razem wyglądamy i pasujemy do siebie.
     Miny Lou chyba nigdy nie zapomnę. Był w jakimś szoku, że rozmawiam z jakąś dziewczyną, której on nie zna. W dodatku nie rozumiał pewnie ani słowa z tego, co mówiłam do Anny.
     Po dwudziestu minutach odpowiadania Annie na jej wszystkie pytania mogliśmy wreszcie zamówić coś sobie. Kiedy Anna przyjęła nasze zamówieni, odsunęła się od naszego stolika i poszła obsłużyć dwie kobiety, które zajmowały miejsce w środku lokalu.
     - Skąd ją znasz? - spytał z zaciekawieniem, delikatnie przechylając głowę na lewo.
     - Wczoraj ją poznałam. A poza tym ona jest Polką.
     - Naprawdę? - na jego twarzy pojawił się wyraz niedowierzania - To by wyjaśniało, dlaczego nie zrozumiałem ani słowa z waszej rozmowy.
     Roześmiałam się. Pewnie musiał się poczuć odrobinę wykluczony, ale to nie była moja wina, że nie znał mojego pięknego, ojczystego języka.
     - Może to i lepiej...
     W tej chwili pojawiła się Anna, która przyniosła nam nasze zamówienia. Tym razem nie popełniłam tego błędu, żeby zamówić coś, czego nie znałam. Dlatego zamówiłam wielki deser lodowy. Czy wspominałam już, że kocham lody?
     Dziewczyna postawiła przed Lou talerz z ciastem czekoladowym, a przede mną pucharek pełen lodów. Następnie zostawiła nas samych, a ja przyjrzałam się mojemu deserkowi. W pucharku było po dwie gałki lodów waniliowych, czekoladowych i truskawkowych. Do tego kawałki owoców i morze bitej śmietany polanej polewą czekoladową, a bita śmietana posypana była... rodzynkami? Albo to gościu, który przyrządzał mi ten deser sobie ze mnie kpi, albo rodzynki się po prostu na mnie uwzięły.

***
     Złapałam Lou za rękę, a on mocno ją ścisnął. Zaczynało się robić późno, jeśli zważyć na fakt, że chłopaki dają koncert o siódmej. Dlatego musieliśmy już wracać do hotelu, bo jeśli byśmy się spóźnili nie byłoby z nami za dobrze.
     Louis uśmiechnął się do mnie i założył na nos okulary. Wywnioskowałam, że to słońce mu przeszkadza, ale powód był zupełnie inny.
     Naprzeciwko nas szły cztery dziewczyny. Miały może po piętnaście lat, ale nie o to chodzi. Jedna z nich, wysoka blondynka miała na sobie szarą koszulkę z czarnym napisem "THIS GIRL IS A DIRECTIONER". Druga z nich, niska szatynka miała czarną czapkę z białym napisem "Directioner". Reszta dziewczyn posiadała podobne gadżety.
     Obydwoje wiedzieliśmy, co to oznacza. Fanki, które z pewnością pojawią się na koncercie, spacerowały po Weronie mając nadzieję, że spotkają swoich idoli. Miały szczęście, bo jeden z nich stał praktycznie przed nimi. One jednak go nie zauważyły, ponieważ za bardzo zaangażowały się w rozmowę.
     Jednak w pewnym momencie jedna z nich pokręciła głową, jakby nie dowierzała słowom przyjaciółki. Od razu zauważyła Lou. Widziałam to po jej twarzy, która w sekundzie zrobiła się rozweselona, jakby dziewczyna zjadła za dużo czekolady.
     Mój chłopak również to zauważył i z nieznajomych mi przyczyn puścił moją dłoń. Posłał dziewczynie, która już zdążyła poinformować swoje przyjaciółeczki o fakcie, że ich idol stoi tuż przed nimi; firmowy uśmiech. Podszedł do nich i zaczął z nimi rozmawiać.
     Nie potrafię opisać, jak się wtedy poczułam. Czułam złość, ale i ból... Niewyobrażalny ból. Sądziłam, że ja i on nie musimy już ukrywać tego, że się spotykamy. Nie spotykał się już z Eleanor i był wolny. Dlaczego więc puścił moją rękę i sam podszedł do fanek?
     W jakiś sposób czułam się też upokorzona.

***

     Podniosłam się z łóżka. Miałam już dość bezczynnego leżenia i czekania na sen, który jak mi się wydawało, miał wcale nie nadejść. W pokoju było strasznie duszno i gorąco, co z pewnością nie pomagało mi usnąć.
     Spojrzałam na balkon, który wydawał się być dobrą odskocznią od dręczących mnie myśli. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi balkonowe. Wyszłam na zewnątrz i spojrzałam na niebo, na którym nie było ani jednej gwiazdy. Tylko księżyc. Spojrzałam w dół i zauważyłam chłopaka, który leżał na trawie i wpatrywał się w niebo. Te ciemne loki wydawały się znajome... Harry.
     Zimny podmuch wiatru przypomniał mi o tym, co mam na sobie. Wróciłam do pokoju i złapałam jedyny sweterek, który tutaj przywiozłam. Był on strasznie cieniutki, ale nie miałam nic lepszego. Próbując go szybko założyć, wyszłam z pokoju.
     Nie wiem, jakim cudem w takich ciemnościach zdołałam dotrzeć do drzwi, które prowadziły na boisko, na które wychodził mój balkon.
     Po siedmiominutowym marszu dotarłam do Harry'ego. Chłopak wcale mnie nie zauważył, ponieważ jego oczy były zamknięte. Wyglądał na naprawdę spiętego. Może to był właśnie sposób, w jaki odreagowywał po koncercie.
     - Mogę się koło ciebie położyć? - spytałam cichutko. Miałam nadzieję, że jednak usłyszał moje pytanie.
     Delikatnie, prawie niezauważalnie przytaknął głową. Nie otworzył jeszcze jednak oczu.
     Najpierw usiadłam na trawie, jednak już po chwili leżałam na niej. Poprawiłam koszulkę, która podsunęła się i odsłoniła mój brzuch. Zaczęłam wpatrywać się w księżyc. Nie znałam się za bardzo na astronomii, ale wydawało mi się, że jest już w pełni. To by wyjaśniało, dlaczego nie mogłam usnąć.
     Usłyszałam chrząknięcie i automatycznie odwróciłam moją głowę w stronę Harry'ego. Dyskretnie obserwowałam to, w jaki sposób poprawił swoje włosy i otworzył oczy. Wyglądał na zdenerwowanego tym, co ma mi do powiedzenia. Nie poganiałam go jednak. Czekałam.
     Jeszcze przez jakiś czas panowało milczenie, ale w końcu chłopak się odezwał:
     - To z Lou... To tak na poważnie?
     - Nie rozumiem, o co ci chodzi - powiedziałam skołowana. 
     - Chodzi mi o to, że... Traktujesz go na poważnie, czy też chcesz go zranić?
     Dotknęły mnie jego słowa. Jak mógł sobie pomyśleć, że chciałabym zranić Tomlinsona? Myślałam, że wszyscy wiedzą, że moje intencje są czyste.
     - Nie obraź się, ale ja się o niego martwię. Nie chcę znów patrzeć na to, jak on cierpi.
     - Wydaje mi się, że to on nie bierze tego na poważnie! - niepotrzebnie uniosłam głos.
     Uspokoiłam się w ciągu jednej sekundy. Złość minęła tak szybko, jak przyszła.
     - Louis chciał mi dać kasę wczoraj, żebym... Jak on to określił? Żebym mogła sobie coś kupić. Dzisiaj spotkaliśmy wasze fanki. Puścił moją dłoń i sam do nich podszedł. Po prostu... - mój wywód przerwał śmiech Harry'ego. Czy on się śmieje ze mnie?!
     - To jego mechanizm obronny. On chce cię chronić... Ale próbuje zachowywać się normalnie. Nawet nie wiesz, jak bardzo on się o ciebie boi. Nie potrafi sobie potrafić ze strachem, że mogłoby ci się coś stać. Nawet nie wiesz o tym, że on codziennie rano, kiedy wie, że będziesz biegać, budzi się wcześniej. Obserwuje przez okno, jak wybiegasz do parku i czeka na twój powrót - lokaty zachichotał.
     Zatkało mnie i nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć. A nawet, jeśli bym wiedziała... Nie potrafiłbym wydobyć tego z siebie. To wszystko zrobiło na mnie wrażenie. 
     Pewnego wieczora, kiedy miałam jakieś sześć lat, tata przyszedł do mojego pokoju przeczytać mi bajkę na dobranoc. Była to bajka o księżniczce, którą zaatakowali i porwali źli ludzie; i o jej bohaterze. Chłopaku, który uratował ją. Spytałam taty, kiedy ja znajdę mojego bohatera. A on odpowiedział, że w odpowiednim czasie. Powiedział, że będzie się on o mnie troszczył, a ja nie będę się już musiała dłużej bać.
     Wygląda na to, że znalazłam już swojego bohatera.
 Znowu muszę przeprosić za to, że rozdział pojawia się tak późno. Kompletnie nie wiedziałam, co mogłabym w tym rozdziale napisać, a kiedy w końcu przysiadłam i zaczęłam pisać... To się rozpisałam. :) Do tego rozdział kończyłam w samochodzie z wujkiem, którego samochód przekraczał w pewnych momentach 200 km/h, a przed nami jedzie gościu na motorze, który popisuje się jazdą na tylnym kole. Dlatego mam nadzieję, że wybaczycie mi te wszystkie błędy. Liczę na szczerą opinię. A tak wgl. Jak wam się podoba teledysk do Best Song Ever?
P.S. Następny rozdział dopiero za dwa tygodnie, ponieważ znów wyjeżdżam :)

niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział 14

14 lipiec, Niedziela
     - Pospieszcie się, bo spóźnimy się na samolot! - ponaglił nas wszystkich Liam. 
     Przyspieszyłam taszczenie mojej walizki ze schodów (co wbrew pozorom nie było takie łatwe, bo walizka była cięższa, niż się spodziewałam). Odetchnęłam więc z ulgą, kiedy znalazłam się na parterze. 
     Wyszłam z domu i podałam mój bagaż Lou, który szybko spakował  go do swojego auta. Ja, Harry i właściciel pojazdu mieliśmy nim dojechać na lotnisko. Reszta natomiast miała dojechać na nie samochodem Nialla.
     - Gdzie Harry? - spytałam mojego chłopaka, który teraz próbować upchnąć swoją torbę do bagażnika. 
     - Chyba jeszcze w domu - chłopak nawet na mnie nie zerknął. Za bardzo skupiony był na wepchnięciu torby.
     Rozejrzałam się wokół siebie i zauważyłam Liama, który stał obok auta, które należało do Nialla. W sumie nie wiedziałam, czy należało. Możliwe było to, że je wypożyczył, albo stanowił żywą reklamę samochodu. Zresztą, co mnie to interesowało.
     Payne wsiadł do środka i zajął miejsce pasażera. Po niecałej minucie Horan odpalił silnik i wyjechał z parkingu. Nim całkowicie zniknęli mi z oczu i znaleźli się poza zasięgiem mojego wzroku, zauważyłam Zayna, który siedział z tyłu i zamaszyście machał ręką w naszą stronę.
     - To może... Ja pójdę go poszukać - nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, czy reakcję z powrotem weszłam do domu.
     Nie miałam złudnych nadziei, że znajdę go gdziekolwiek na parterze. Oczywiste było dla mnie to, że będzie u siebie w pokoju. Brałam jeszcze pod uwagę łazienką chłopaków na piętrze, ale ostatecznie postanowiłam sprawdzić jego pokój, gdzie niestety go nie znalazłam. Jedynym śladem po jego obecności była walizka stojąca na środku pokoju.
     Wróciłam więc na korytarz, po którym szybko się rozejrzałam. Nie spodziewałam się zobaczyć na nim Harry'ego, ale... Po prostu... Dobra! Oczekiwałam, że w jakiś magiczny sposób stanie tu przede mną ubrany i gotowy do podróży z walizką w ręku. Jednak jego gdzieś wcięło.
     Byłam już całkowicie zrezygnowana, kiedy przypomniałam sobie o pomyśle z łazienką. Ruszyłam więc w stronę drzwi na końcu korytarza. Zapukałam do drzwi łazienki, nie usłyszałam jednak żadnej odpowiedzi. Złapałam za klamkę. Wiedziałam, że mogę go zastać nago pod prysznicem, czy też w samych bokserkach, ale byłam tak podekscytowana myślą o Włoszech, że nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, co by się stało, gdybym przez Harry'ego nie zdążyła na samolot. Nie zobaczyłabym wtedy ślicznej Werony.
     Pociągnęłam za klamkę i wtargnęłam do łazienki. Muszę przyznać, że odetchnęłam z ulgą, kiedy okazało się, że Styles jest w ubraniu. Niezmiernie jednak podirytował mnie fakt, iż nie był jeszcze gotowy do wyjazdu. Już miałam na niego nawrzeszczeć, kiedy zwróciłam uwagę na jego szczoteczkę. Ona była różowa. Który normalny chłopak myje zęby różową szczoteczką? Z drugiej strony już na początku mojego przyjazdu tutaj doszłam do wniosku, że nie można ich zaliczać do w pełni zdrowych psychicznie osób. Poza tym - niektórych tematów po prostu  nie powinno się poruszać.
      Postanowiłam, że również dyskusję na temat koloru jego szczoteczki zaliczę do tematów zakazanych. Tak będzie najlepiej dla wszystkich.
     - Mógłbyś się pospieszyć? Reszta już jest w drodze na lotnisko, podczas gdy my jeszcze nawet nie ruszyliśmy.
     Lokaty przepłukał buzię wodą, opłukał szczoteczkę, którą następnie spakował do czegoś, co chyba miało służyć za kosmetyczkę. Wrzucił do niej jeszcze jakieś perfumy, pastę i dezodorant, po czym wyszedł z łazienki. Podążając za nim, wylądowałam na korytarzu przed jego pokojem. Chłopak schował kosmetyczkę do walizki, następnie podniósł ją i wyszedł z pokoju. Ruszyłam za nim.
     Nim się spostrzegłam, siedziałam już w samochodzie cała naburmuszona. Chyba nie muszę wyjaśniać powodu mojego złego humoru. Nie, nie było to ten czas w miesiącu. Tym razem chodziło mi o to, że pan Styles zajął miejsce pasażera, chociaż dla mnie oczywiste było to, że to ja, jako dziewczyna kierowcy powinnam je zajmować. Harry jednak się uparł, że to on chce siedzieć z przodu, żeby w razie czego mógł pokierować Lou.
     Przyznaję, że ten argument do mnie dotarł, ale i tak byłam zła, bo mój chłopak nie stanął w mojej obronie. Spokojnie sobie czekał, aż wsiądziemy do auta i zajmiemy miejsca. Nie miało dla niego znaczenia to, gdzie usiądziemy. Więc choć byłam wściekła, zła i naburmuszona to usiadłam z tyłu.

***
     Nie mogę określić, ile dokładnie trwał lot z Londynu do Werony, bo usnęłam już po jakiś dwudziestu  minutach lotu. Jeśli jednak miałabym zgadywać, obstawiałabym, że coś koło trzech-czterech godzin. Wnioskowałam to po tym, że się wyspałam.
     Obudziłam się dopiero, kiedy Liam zaczął mną delikatnie potrząsać i mówić, że zaraz będziemy na miejscu. Gdy się już rozbudziłam, zaczęłam się zastanawiać, czemu to właśnie Liam mnie obudził, a nie Louis. Spojrzałam na miejsce, które powinien zajmować. Było puste. Rozejrzałam się i dopiero wtedy go znalazłam. Siedział sobie koło Nialla i rozmawiał z nim o czymś szeptem.
     Nagle spojrzał na mnie i zobaczywszy, że już nie śpię, uciszył blondynka. Podszedł i zajął miejsce koło mnie, które przez całą podróż było wolne. Przytulił mnie do siebie i spytał cichutko:
     - Już nie śpisz? - pocałował mnie delikatnie w czoło. Nadal miałam mu odrobinę za złe to, że nie walczył o to, żebym usiadła przy nim. Był jednak za słodki, żebym mogła się na niego długo gniewać.
     Delikatnie zaprzeczyłam ruchem głowy. Wtuliłam się w niego i spokojnie czekałam, aż wylądujemy.
     Nie musiałam długo czekać, bo już po dziesięciu minutach wylądowaliśmy. Wyszliśmy z samolotu, odebraliśmy swoje bagaże, a potem wsiedliśmy do jakiegoś mini busa, który odwiózł nas do hotelu.
     Chyba nawet nie muszę mówić, jak wielkie wrażenie zrobił na mnie hotel. Był pięciogwiazdkowy, ale nie wyglądał przy tym, jak te wszystkie surowe budynki. Była to wyremontowana stara kamienica z dużą ilością balkonów i okien. Miało się wrażenie, że właściwie każdy pokój ma balkon.
     W środku też się nie rozczarowałam. Było elegancko i ładnie, ale cały hotel był utrzymany w kolorach tak przyjemnych i ciepłych, że zaczynałam żałować, że spędzę tu zaledwie dwa dni.
     Po szybkim zameldowaniu i otrzymaniu kluczy do swoich pokoi, wszyscy postanowiliśmy się rozpakować, a potem przed koncertem jeszcze pozwiedzać. Właściwie to ja uparłam się na to zwiedzanie, a oni po prostu nie potrafili mi odmówić.
     Mój pokój okazał się być zdecydowanie duży. Po prawej stronie pokoju znajdowało się łóżko z baldachimem, przy którym stała mała półeczka nocna i biurko z krzesełkiem. Naprzeciwko łóżka była łazienka, która cała utrzymana była w odcieniach różu. Oczywiście, nie mogła być, tak jak pokój, czyli beżowa. Oprócz tego w pokoju znajdowała się szafa i plazma. Przed plazmą stała kanapa i mały stoliczek. Oprócz tego miałam jeszcze balkonik, który nie był już tak duży, ale jak dla mnie był doskonały.

***
     Po rozpakowaniu, które trwało dość długo zważywszy na fakt, że nie mieliśmy dużo rzeczy; wyszliśmy z hotelu. Uparłam się, żebyśmy najpierw poszli zobaczyć domniemany balkon Julii, ale oni zaprotestowali. Stwierdzili, że nigdzie się nie ruszą dopóki czegoś nie zjedzą. Dlatego też najpierw skierowaliśmy się w stronę jakiejś malutkiej restauracyjki. 
     Ustaliliśmy, że zjemy na zewnątrz, ponieważ pogoda była taka wspaniała, że szkoda było z niej nie skorzystać. Każdy zamówił coś dla siebie. Na przykład: ja zamówiłam cztery grzanki, dżem i sok jabłkowy.
     Były to nasze pierwsze posiłki tego dnia (jeśli nie liczyć przekąsek, którymi napchaliśmy się w samolocie), chociaż dochodziła już godzina czternasta (o czym informował nas wielki zegar naścienny).
     Kiedy skończyłam jeść śniadanie, jedzenie na talerzach chłopaków wyglądało na nietknięte. Po co oni zamawiali tyle jedzenia? Zaczęłam ich pospieszać. Było już dwadzieścia po drugiej. Zważywszy na to, że chłopaki mają koncert o wpół do ósmej, a muszą się jeszcze przygotować... W takim tempie nie zdążymy zobaczyć nic. Chociaż mi w zupełności wystarczyłoby tylko zobaczenie balkonu Julii. 
     To nie moja wina, że jestem niepoprawną romantyczką, a "Romeo i Julia" oglądałam z jakieś dwieście razy. Tak jak "Titanica", ale to już zupełnie inna sprawa.
     Chociaż obydwoje byli bardzo młodzi, przez co słowo "miłość" nie jest za bardzo wiarygodne w ich przypadku; to film ogląda się wspaniale. Oglądałam chyba wszystkie wersje - nowsze i starsze. Kiedyś tata zabrał mnie nawet na tą sztukę do teatru. Miałam wtedy z czternaście lat i wystroiłam się w moją najlepszą sukienkę. Uważałam, że jeśli mam tyle lat, co główna bohaterka to, że może i ja spotkam swojego Romeo. Tylko, że nasza miłość nie skończyłaby się tak tragicznie.
     Po piętnastu minutach skończyli jeść i zapłacili (w umowie mieliśmy podpisane, że nie płacę za jedzenie na mieście. Chyba, że sama sobie chcę coś kupić). Zeskoczyłam z wysokiego, barkowego krzesła i złapałam Lou za rękę. Miałam nadzieję, że reszta pójdzie za mną, ale oni stanęli jak kołki. Nawet Louis puścił moją dłoń i stanął przy chłopakach z nieco skrępowaną miną.
     Wtedy już wiedziałam, że coś się święci. Przeniosłam ciężar ciała na prawą nogę i skrzyżowałam ręce. Czekałam.
     Niall bąknął coś pod nosem, co dla mnie oznaczało tyle, że to nie on powie mi, o co chodzi. Tomlinson spuścił głowę i zaczął uporczywie wpatrywać się w swoje vansy. Zayn wpatrywał się w jakiś punkt przed sobą i wydawał się być nim całkowicie pochłonięty. Harry pospiesznie wyjął komórkę i zaczął szybko stukać w dotykowy ekran telefonu. Liam rozejrzał się po twarzach chłopaków i wtedy dotarło do niego... Wypadło na niego i to on musiał mi to wszystko wytłumaczyć.
     Posłałam mu ponaglające spojrzenie. Wystarczająco dużo czasu już zmarnowaliśmy. 
     - Bo wiesz, my rozumiemy, że bardzo chciałabyś zwiedzić Weronę i zobaczyć ten balkon... - Liam się zaciął. Wydawał się być szczerze smutny - Przepraszamy, ale nie możemy cię tam zabrać. Za godzinę mamy mieć próbę dźwiękową przed koncertem, potem będziemy musieli się przygotować... Strasznie nam przykro!
     Całą swoją siłą woli starałam się powstrzymać napływające do moich oczu łzy. Samej nie będzie tak fajnie. Z nimi wszystko robi się sto razy ciekawsze, ale bez nich... W jakiś sposób uzależniłam się od ich towarzystwa. Poza tym, kiedy miałabym zobaczyć to wszystko? Naprawdę chciałam posłuchać, jak śpiewają.
     - Okej... Rozumiem - powiedziałam, ale nie udało mi się ukryć zawiedzenia.
     - Naprawdę nam przykro - poparł Niall.
     - Nie obrazicie się, jeśli nie pójdę na wasz koncert, żebym mogła...
     - Zrozumiemy to - dodał Liam.
  
***
     Verona Arena, czyli miejsce gdzie swój występ miał dać zespół One Direction; okazała się być całkiem dużo. Zorientowałam się już, że może pomieścić aż dwadzieścia dwa tysiące widzów. Jest to trzeci, co do wielkości amfiteatr rzymski. Tego wszystkiego i jeszcze wiele, wiele więcej dowiedziałam się od jakiegoś gościa, który nadzorował, żeby nagłośnienie było idealne.
     Chłopaki już byli na scenie i śpiewali kolejną skoczną piosenkę. 
    Powiedziałam, że kiedy oni skończą próbę i pojadą do hotelu przygotować się na koncert, ja udam się na zwiedzanie. Z tego, co się dowiedziałam od gościa, który zajmuje się nagłośnieniem, balkon znajduje się jakieś pięć minut drogi od areny. Dostałam od niego dokładne wskazówki, jak tam trafić, więc były małe szanse na to, że się zgubię. Chociaż ze mną to wszystko jest możliwe.
     Louis chyba miał wyrzuty sumienia, że nie pójdzie tam ze mną. Jeszcze przed wejściem na scenę wepchnął mi do ręki jakiś banknot o wysokim nominale. Nie musiałam sprawdzać, żeby się upewniać. Od razu zaprotestowałam mówiąc, że ja nie chcę od niego żadnych pieniędzy.
     - Proszę, weź to. Nie chcę, żebyś miała mi za złe to, że nie idę tam z tobą. Nie będę się przynajmniej martwił, czy nie jesteś głodna. Jeśli nie będziesz głodna, to przynajmniej kupisz sobie coś.
     - Louis, ty nie rozumiesz? Nie jestem z tobą ze względu na twoje pieniądze, dlatego też ich po prostu nie chcę! Uwierz mi, że stać mnie na jakieś jedzenie! - krzyknęłam i odbiegłam od niego na jakąś odległość.
     Nie rozumiałam, jak mógł pomyśleć, że pieniądze sprawią, że nie będę zawiedziona tym, że nie pójdzie tam ze mną. Nie wiedziałam, czy na tym właśnie polegał jego poprzedni związek z Eleanor, ale nie zamierzałam mu pozwolić, żeby nasz też tak wyglądał.

***
     Po jakiejś godzinie znalazłam się wreszcie na ulicy, na której powinnam znaleźć to, co tak bardzo pragnęłam zobaczyć.
     Po drodze wstąpiłam jeszcze do kawiarenki, gdzie zamówiłam sobie mrożoną kawę i ciasto, które wyglądało przepysznie. O ile kawę wypiłam całą, to ciasta praktycznie nie tknęłam. Na zdjęciu w menu nie było widać, że jest z rodzynkami, których szczerze nienawidzę.
     Wykłóciłam się jeszcze o to z kelnerką, co musiało dziwnie wyglądać, bo ona nie za dużo rozumiała po angielsku, a ja nie rozumiałam po włosku nic poza: "per favore" i "arrivederci". To drugie słowo znałam z jakiegoś głupiego filmu, gdzie koleś odjeżdżając na motorze, krzyknął: "Arrivederci Roma!"
     Nadziałam na mój malutki widelec rodzynkę i zaczęłam nią wymachiwać przed nosem dziewczynie. Nie powiem, że ona się wcale nie zdenerwowała. Zaczęła panikować i pokazywać coś, że jestem nienormalna.
     Zdenerwowana nie wytrzymałam i przeklęłam (co mi się rzadko zdarza). Do tego zrobiłam to po polsku.
     - O, Polka! - wykrzyknęła niezwykle uradowana i zaczęła mnie ściskać. Potem dostała słowotoku. Zaczęła mówić, jak to świetnie rozmawiać znowu w swoim ojczystym języku, bo ona też jest Polką. Tylko przyjechała tu, jak tylko skończyła studia, bo jej ówczesny narzeczony zdradził ją i ona bardzo cierpiała. Wszystko jej o nim przypominało, ale matka jej powiedziała, że jej wujek na kawiarenkę w Weronie i może do niego wyjechać. Więc ona wyjechała. I tak słuchałam historii jej życia przez dwadzieścia minut.
     W końcu przerwałam jej, zapłaciłam i powiedziałam, że strasznie mi się spieszy. Ona mi jeszcze podała karteczkę, na której zapisane było: "Anna" i cały rząd cyferek. Prosiła, żebym do niej zadzwoniła, jak tylko znajdę trochę czasu i będę potrzebowała kogoś, kto oprowadzi mnie po mieście. 
     Balkon okazał się być zwykłym balkonem, który znajdował się w budynku, który porośnięty był bluszczem. Na placyku przed balkonem była piękna rzeźba Julii. 
     Właśnie zastanawiałam się nad tym, czy był jakiś sposób, żeby Romeo mógł dostać się na balkon do pokoju Julii. W końcu mógłby wdrapać się po tym bluszczu. Z drugiej strony - mogłoby to się okazać niebezpieczne. Z tego, co pamiętałam z lekcji historii, lekarze w tamtych czasach nie byli za dobrzy. 
     Dopiero po jakiś pięciu minutach zwróciłam uwagę, że pod balkonem, na ścianach, znajdują się jakieś kartki. Jedne były poprzyklejane taśmą, inne był powkładane w miejsca, gdzie ściany się skruszyły i w murach powstały dziury. 
     Po przeczytaniu paru kartek zrozumiałam. Były to listy miłosne. Kobiety pisały w nich z prośbami do Julii o pomoc. Jedne były nieszczęśliwie zakochane, jeszcze inne były w toksycznych związkach. Wydawało mi się to odrobinę irracjonalne, w końcu ona nie mogła im odpowiadać. Ale może w pewien sposób pomagało to tym kobietom. 
     W każdym razie nie żałowałam, że tu przyszłam.

***
     Byłam tak strasznie zmęczona. Okazało się, że jednak to nie był najlepszy pomysł, żebym wracała na piechotę. Przeszłam kilkanaście kilometrów, zabłądziłam z dziesięć razy i nadłożyłam drogi. Czułam, że moje nogi zaraz mi odpadną. Do tego byłam jeszcze strasznie głodna, bo w zasadzie nie jadłam nic od śniadania, a było już po dziesiątej.
     Dotarłam do mojego pokoju. Od razu rzuciłam się na łóżko z baldachimem, które okazało się być bardzo wygodne. Marzyła już tylko o gorącej kąpieli, kolacji i śnie. Niestety byłam zbyt leniwa, żeby iść się wykąpać. Zdawałam sobie również sprawę z tego, ile kosztuje room service. Pozostawało mi tylko leżeć i czekać, aż sen mnie zmorzy.
     Zadrżałam pod wpływem zimnego wiatru, który musnął moją skórę. Rozejrzałam się w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, skąd bierze się ten wiatr. Drzwi prowadzące na balkon były otwarte. Nie przypominałam sobie, żebym pozostawiała je uchylone.
     Niechętnie podniosłam się z ciepłego łóżeczka, żeby zamknąć drzwi. Stałam już przy drzwiach, kiedy spojrzałam na niebo. Dawno już nie widziałam go tak bezchmurnego i gwieździstego. Wyszłam na balkon chcą bliżej przyjrzeć się gwiazdom. W końcu jako niepoprawna romantyczka miałam takie prawo.
     Spuściłam wzrok. Moją uwagę przyciągnęła osoba, która stała pod moim balkonem. Było tak ciemno, że nie widziałam jej twarzy. Zauważyłam jednak, że trzyma w rękach gitarę i przygotowuje się do grania. 
     Wystraszyłam się nie na żarty. Nie wiedziałam w końcu, kto to jest. Przecież mógł to był jakiś gwałciciel, czy ktoś kto będzie chciał mnie okraść. Najpierw jednak musiałby się tu jakoś dostać. Spojrzałam na roślinę, która rosła przy murach budynku. Bluszcz. Trochę przypominało mi to wszystko scenę z "Romeo i Julii". Tyle, że to był horror. 
     Zaczęłam zastanawiać się, czy jeśli gościu zacznie wspinać się po bluszczu, to da radę dostać się na mój balkon. Było to całkiem możliwe, jeśli wykluczyć możliwość tego, że może sobie coś połamać.
     Mój strach pogłębił się, kiedy owa osoba krzyknęła:
     - Ej, Julio! To dla ciebie! - zdecydowanie był to męski głos. Wydawał mi się nawet znajomy, ale nie potrafiłam określić do kogo należał. 
     Facet zaczął grać na gitarze i śpiewać. Była to piękna piosenka o miłości, co nie zmieniało faktu, że bałam się typa i tyle. Zastanawiałam się właśnie, czy nie zacząć piszczeć i wzywać pomocy, kiedy do mojego pokoju ktoś wszedł. Pomimo tego, że było ciemno, rozpoznałam Stylesa. Z pewnością to przez te loki.
     - Jak dobrze, że przyszedłeś! Jakiś debil śpiewa dla mnie piosenkę o miłości. To znaczy dla Julii, ale wnioskuję, że to chodziło o mnie. 
     Harry wydawał się nic nie rozumieć z mojej pokręconej wypowiedzi. Pociągnęłam go za rękaw koszuli, żeby wyszedł ze mną na balkon. Ten gościu na dole nadal śpiewał coś o miłości.
     Natomiast chłopak obok mnie zmrużył oczy, jakby się chciał upewnić, czy wzrok mu nie szwankuje. Przetarł je, jakby musiał się stuprocentowo upewnić. Odezwał się dopiero po chwili:
     - A to nie jest przypadkiem Louis?
     Jakby się tak bliżej przyjrzeć do gościu faktycznie przypominał mojego chłopaka. Podobny głos, podobne ubranie, podobne rysy twarzy. Poprawka - ten gościu jest moim chłopakiem.
     Chłopak przestał grać i śpiewać. Odłożył gitarę na bok. Teraz już byłam pewna, że to mój chłopak.
     - Wielkie dzięki Harry! Popsułeś niespodziankę! - krzyknął w naszą stronę.
     Lokaty wzruszył ramionami i wyszedł z mojego pokoju. Zachichotałam.
     To, co zrobił było naprawdę słodkie. Chociaż lepiej by było, gdyby mnie uprzedził - może wtedy bym się tak strasznie nie bała. Ale nie miałabym niespodzianki. Bo chociaż szczerze ich nie cierpię, to są słodkie.
     - Ej, Romeo! Może zabierz mnie lepiej na jakąś kolację, bo umieram z głodu!

 O jejku! Przepraszam, że tak późno i za wszystkie błędy. Jednak jakoś tak wyszło, że nie mogłam się zabrać za ten rozdział. Na początku chciałabym podziękować za wszystkie wejścia, za komentarze i za 7 obserwatorów! To dla mnie strasznie dużo znaczy i bardzo mnie motywuje do dalszego pisania. Kolejny rozdział powinnam dodać w sobotę. Liczę na szczere komentarze i do następnego!
P.S. Czy tylko ja jestem tak strasznie podekscytowana Best Song Ever?