poniedziałek, 24 marca 2014

Rozdział 29

     Zaczynałam wariować, a może już nawet odchodziłam od zmysłów. Niestety nie byłam lekarzem, żeby na podstawie mojego zachowania określić, jak ciężki był mój przypadek. Ani jakie leki pomagają w walce o zdrowy rozsądek. 
     Za to potrafiłabym dokładnie opisać moje objawy. Pierwszą rzeczą, która pozwalała mi zastanawiać się nad tym, było moje obsesyjne bieganie po pokoju. Poprawiałam lekko przechylone w bok poduszki, strzepywałam niewidzialne pyłki z narzuty łóżka i przesuwałam w bok walizki, aby nie zagracały przejścia.   
     Kolejną przyczyną było moje szaleńcze zastanawianie się nad tym, jak przebiegnie nasza rozmowa. Starałam się przetestować wszystkie możliwe scenariusze, ale to chyba nie było możliwe. Ostatnim symptomem była huśtawka nastrojów. W pewnym momencie płakałam i zadawałam sobie pytania na temat mojego miejsca na tym świecie, a także ludzkiej egzystencji i wyższych celi. Zaraz potem chciałam skakać z radości, bo wiedziałam, że kiedy Louis wróci wyjaśnimy sobie wszystko i, niczym w bajce, będziemy żyć długo i szczęśliwie. Zdążyłam to wszystko przeżyć w ciągu jakiś czterech godzin. Jeśli wszystkie objawy pasowały, to byłam w stanie udać się do szpitala psychiatrycznego choćby za chwilę. O ile znalazłabym jakiś w pobliżu...
     Nie mając pojęcia, jak inaczej się opanować, wyciągnęłam z torby malutki egzemplarz jakiegoś romansidła, które udało mi się kupić na lotnisku. Kupiłam ją z myślą, że przeczytam ją w samolocie, ale nie miałam żadnych kłopotów z zaśnięciem, więc musiałam to odłożyć na później. Teraz czytanie wydawało mi się najlepszym pomysłem na przetrwanie tego czasu oczekiwania.
     Zdołałam się powoli wkręcać w historię Lucy, niedocenionej sekretarki, szaleńczo zakochanej w szefie, która postanawia odejść z firmy; i jej pracodawcy, Jacka. Byłam na etapie, kiedy Jack przychodzi do swojej sekretarki i próbuje przekonać ją do powrotu do firmy, kiedy usłyszałam odgłos podjeżdżającego auta. Zatrzymało się na żwirowanym podjeździe, ale jeszcze przez chwilę silnik pracował na pełnych obrotach. Przez okno wpadł snop światła, który pochodził z przednich lamp samochodu. W pokoju, który wcześniej oświetlony był tylko lampą, gwałtownie zrobiło się jasno. Jednak światło po chwili zgasło i dało się słyszeć mocne trzaśnięcie drzwi.
     To był właśnie moment, kiedy opuściły mnie resztki odwagi, i stchórzyłam. Zgasiłam lampkę nocną, romansidło odłożyłam na stół i dziękując sobie, że wcześniej wcisnęłam się w szorty i koszulkę do spania, wślizgnęłam się pod pościel. Może to nie był świetny pomysł, ale nie miałam zamiaru przyznawać się do tego, że boję się przeprowadzić tę rozmowę.
     Prawda była taka, że teoretycznie nie miałam się czego obawiać. Najgorsze, co mogłoby się stać, byłoby wszczęcie kłótni i powiedzenie sobie paru niemiłych rzeczy. Jednak to nie dodawało mi ani trochę odwagi, bo miałam te głupie przeczucia, że to może się źle skończyć, albo nawet jeszcze gorzej.
     Słyszałam skrzypienie starej drewnianej podłogi, a potem zgrzyt zamka, kiedy starał się go otworzyć kluczem. Przez cały ten czas leżałam cicho, mocno zaciskając powieki. Miałam nadzieję, że Louis nie wpadnie na genialny pomysł upewniania się, czy naprawdę już zasnęłam, bo wtedy od razu byłabym spisana na straty.
     Pomimo tego, że byłam przykryta puchową kołdrą aż po szyję, poczułam, że do pokoju wleciał podmuch zimnego powietrza, gdy drzwi się otworzyły. Jednak Louis szybko je zamknął. Nie zapalił światła, więc pewnie zorientował się, że śpię. Westchnął ciężko i ruszył w moją stronę, a przynajmniej tak mi się wydawało po zbliżających się krokach, bo nadal miałam zamknięte oczy.
     W duchu krzyczałam, żeby ode mnie odszedł; żeby nie podchodził do mnie za blisko. Bałam się, że jeśli przyjrzy mi się z mniejszej odległości, zrozumie, że tylko udawałam śpiącą. Tylko że on nie chciał wcale sprawdzać, czy nie udaję. Podszedł tylko po to, aby złożyć na moim czole pocałunek.
     Następnie odsunął się powoli i jeszcze chwile kręcił się po pokoju. Potem zniknął w łazience, jak się domyślałam, zapewne po to, aby wziąć prysznic. Nie pozwoliłam sobie jednak na otwarcie oczu.
     Jakoś nie potrafiłam powstrzymać się przed delikatnym uchyleniem powiek, kiedy wyszedł z łazienki w samych niebieskich spodniach w białą kratkę, które były dolną częścią jego pidżamy. Po jego odsłoniętym torsie spływały jeszcze kropelki wody, co oczywiście przyciągnęło mój wzrok. On sam był zbyt zajęty wycieraniem swoich włosów puchowym ręcznikiem, żeby zauważyć to, co robiłam. Niestety ten niesamowity widok został mi odebrany za szybko, w chwili zgaszenia światła.
     Teraz musiałam się zdać na zmysł słuchu, żeby ustalić, co robi. Oszczędził sobie tym razem długich spacerów i od razu położył się koło mnie. Byłam zszokowana, kiedy przyciągnął mnie do siebie tak blisko, że moje plecy dotykały jego klatki piersiowej. Wplótł swoje zmarznięte nogi pomiędzy moje, a dłońmi objął mnie w tali. Moje serce dostosowało swoje bicie do jego. Pozycja była zaskakująco wygodna, ale ciągle myślałam tylko o tym, że gdy się obudzę, wszystko już nie będzie takie piękne.
     Wtedy za oknem zagrzmiało i lunął okropny deszcz, który uderzał o dach i okiennice z taką siłą, że straciłam jakiekolwiek nadzieje na sen. Leżałam cała spięta; nigdy nie byłam za wielką fanką burzy. Co prawda nigdy nie piszczałam ze strachu, ale też nie były to najmilsze przeżycia.
     Na zewnątrz rozległy się kolejne grzmoty i całą silną woli powstrzymywałam się nie tylko przed drżeniem, ale i przed wtuleniem się w ramiona Lou. Jednak kiedy trzasnęło, a pokój rozświetliło światło spowodowane błyskawicą, wystraszyłam się nie na żarty i mimowolnie zadrżałam.
      Chłopak leżący obok mnie przycisnął mnie do siebie jeszcze bliżej, co nie było dla mnie zaskoczeniem. Nigdy nie wątpiłam w to, że zawsze będzie starał się być dla mnie opoką.
     - Hej, wszystko jest w porządku. Nie musisz się obawiać, nie walnie w nasz pensjonat. Tu nam nic nie grozi.
     Pogoda z każdą sekundą stawała się coraz gorsza, a ja coraz bardziej przerażona. Nawet nie zdałam sobie sprawy, kiedy zaczęłam cicho łkać. Louis podniósł się do pozycji siedzącej i jednym ruchem przygarnął mnie do siebie w taki sposób, że znalazłam się pomiędzy jego udami, wsparta na jego boku i dokładnie objęta przez jego dłonie. W takiej pozycji mieliśmy doskonały widok na sytuację za oknem.
     Nie odzywaliśmy się. Powód jego milczenia był mi niestety nieznany. Sama milczałam przez wzgląd na to, że byłam zbyt zdezorientowana przez to, że on nie wydawał się być wcale zdziwiony tym, że nie śpię. Musiał wiedzieć, że tylko pozoruję sen. Tylko, czemu w takim razie nie powiedział tego wprost i pozwolił mi ciągnąć dalej to przedstawienie?
     - Uświadomiłem sobie, że za bardzo naciskam. Nie chcesz ze mną o tym rozmawiać, bo nie wiążesz ze mną żadnych planów na przyszłość. Zrozumiałem przesłanie - mam nacieszyć się tym czasem, który mamy teraz, prawda?
     Byłam niemal pewna, że swojego pytania nie wypowiedziałam na głos, co mogło oznaczać tylko tyle, że znał mnie on już praktycznie na wylot.
     Choćbym wiedziała, co powiedzieć to nie potrafiłabym wykrztusić z siebie nawet słowa. Dlatego, pomimo że było to ciągle przerażające, byłam wdzięczna za kolejną serię grzmotów, bo przez ten czas zdołałam sobie wszystko poukładać w głowie.
     - Kompletnie mnie nie zrozumiałeś. Zależy mi na tobie, nawet nie masz pojęcia jak bardzo. Boję się rozczarowania, tego, że mogłoby ci przestać na mnie zależeć, a ja zostałabym sama ze złamanym sercem. Wiem, że to samolubne, ale chcę sobie oszczędzić takiego bólu. Jednak chcę, aby to trwało jak najdłużej. Nasze wakacje, nasze wspólne chwile... Wiem, że to nie będzie trwać wiecznie.
     - Rozumiem. Nie obwiniam cię o to, ale chciałbym, żebyś postarała się przestać o tym myśleć, dobrze?
     Zdobywam się na lekkie skinięcie głową na znak zgody, choć wiem, że będzie to trudne. Zbyt długo zadręczałam się takimi myślami, żeby teraz najzwyczajniej wyrzucić je z głowy.
     - Świetnie. W takim razie, powiedz mi, czemu nie wspomniałaś o tym Julliardzie? Może i ja potrafiłbym ci w jakiś sposób pomóc.
      - To i tak nic pewnego. Mogą jeszcze odrzucić moją kandydaturę po przesłuchaniu. Jednak to i tak bez znaczenia, bo jeśliby mnie przyjęli, to i tak nie pojechałabym tam. Nie zostawiłabym mamy.
     - Ma przy sobie twoją siostrę, babcię, tatę i ojczyma. Poza tym teraz też jesteś od niej daleko.
     - To co innego. Nie pozwoliłaby mi zostawić was i zmarnować szansy zobaczenia sporego kawałka świata przez wzgląd na nią. Właśnie dlatego nie mogłabym powiedzieć jej o Julliardzie.
      - Zamierzasz w ogóle iść tam na przesłuchanie? Powiedziałaś o tym w wywiadzie, co jeśli twoja mama go obejrzała?
     - Ma teraz za dużo na głowie, żeby się mną przejmować. Jeśli już to pewnie Klara jej coś o tym wspomni, muszę tylko poprosić ją, żeby niektóre sprawy pominęła. I tak, zamierzam iść na przesłuchanie. Jeśli mnie przyjmą, to przełożę naukę na później. Pojadę tam, jak tylko wyzdrowieje.
     "Jeśli wyzdrowieje". Po raz kolejny to zdanie zawisło w powietrzu. Tym razem podczas rozmowy z nim, a nie z mamą. Byłam jednak wdzięczna, że nie zostało wypowiedziane na głos. Nie wiem, czy poradziłabym sobie z tym.
     - Czyli między nami wszystko w porządku? - zręcznie zmienił temat. Kolejny powód, dla którego byłam nim tak bardzo zauroczona. Doskonale wiedział, kiedy temat naszych rozmów stawał się niewygodny.
     Nie odpowiedziałam. Odpowiedź na to pytanie była dla mnie zbyt oczywista - teraz wszystko było w porządku, ale miałam wrażenie, że nie będzie to trwać za długo. To tak jakbym nie mogła być szczęśliwa przez dłuższy czas, bo coś na mnie spada.
     Podparłam się dłońmi o jego klatkę, żeby go pocałować. Chwilowo wszystko naprawdę było w porządku. Należało się tym cieszyć, bo nie wiedziałam jak długo ten spokój potrwa.

***
29 lipiec, Poniedziałek
     - Dzień dobry, śpiochu!
     To były pierwsze słowa, które usłyszałam po przebudzeniu. Moje nogi były gdzieś w plątaninie nóg i białej pościeli, podczas gdy moja lewa dłoń leżała bezwiednie na łóżku, a prawa na szyi chłopaka, którego to ruch mnie obudził.
     - Jest już tak późno?
     Zaśmiał się, kiedy podniosłam głowę, żeby na niego spojrzeć. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby głowa gwałtownie nie opadłaby z powrotem na jego tors. Choć udawałam naburmuszoną z tego powodu, to naprawdę byłam rozbawiona.
     - Jest już po dziewiątej, ale przecież nigdzie się dziś nie spieszymy. Zresztą nie budziłabym cię, tylko muszę pilnie skorzystać z łazienki.
     Teraz to ja się cichutko zaśmiałam i nie chcąc go już dłużej torturować, zsunęłam się z jego klatki piersiowej. On szybko podniósł się z łóżka i niemal biegnąc ruszył w kierunku łazienki. Był to dość zabawny widok, tak więc dużo trudu kosztowało mi nie skomentowanie tej sytuacji, jak i nie zaśmianie się.
     Nie miałabym nic przeciwko temu, aby każdego poranka budzić się właśnie w taki sposób. Każdego poranka budzić się przy jego boku. To by było coś niesamowitego. 
     Podczas kiedy on korzystał z toalety, ja postanowiłam wybrać sobie jakieś ubranie na dzisiejszy dzień. Podniosłam się z łóżka i przyklęknęłam przy walizce. Zdołałam przegrzebać ją całą, zanim udało mi się znaleźć jasne jeansy i beżową tunikę. Potem z bocznej kieszeni wyciągnęłam jeszcze świeżą bieliznę.
     Słysząc, że Louis wyszedł już z łazienki, odwróciłam się w jego stronę. Spodziewałam się, że będzie on już przebrany, ale on ciągle miał na sobie spodnie od pidżamy. Sam wydawał się być zaskoczony stosem ubrań, który trzymałam w rękach. 
     - Myślałem, że spędzimy resztę dnia w łóżku. - Starając się być poważny, przybrał smutny wyraz twarzy, który stał się dla mnie powodem do uśmiechu.
     - Przykro mi, ale jutro wylatujemy, a ja chciałam jeszcze zobaczyć choćby kawałek Irlandii. - Ja również starałam się zachować powagę, choć kiedy Lou zrobił kolejną zawiedzioną minę, nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.
      Podniosłam się z klęczek i ruszyłam do łazienki. Po drodze przelotnie go pocałowałam w policzek. 
     Wychodząc z łazienki już przebrana, zastałam go przy laptopie. Półleżąc na łóżku wpatrywał się w ekran laptopa. Uśmiechnęłam się pod nosem i schowałam w walizce pidżamę.
     - Co robisz? - spytałam naprawdę tym zainteresowana. Przysiadłam na łóżku za nim i wychyliłam się przez jego ramię, żeby spojrzeć na ekran.
     Jednak nie było to nic ciekawego. Po prostu otworzył on swoją pocztę mailową i przeglądał jej zawartość, co wydawało mi się strasznie nudne i nużące. 
      - Poróbmy coś. 
     Oderwał wzrok od laptopa i spojrzał na mnie pytająco, jakby nie miał zielonego pojęcia, o czym ja do niego mówię. 
     - Spakujmy nasze walizki do auta i jedźmy gdzieś. Możemy pojeździć po Dublinie albo po okolicy. Bylebyśmy się czymś zajęli.
     - Wiesz co? Mam świetny pomysł. Niall wspominał mi coś o wesołym miasteczku.

***

     - Nie mogę uwierzyć, że zabrałeś mnie do wesołego miasteczka! - powiedziałam, próbując przekrzyczeć gwar piszczących dzieciaków.
    Teren miasteczka był całkiem spory, choć nie mogłabym dokładnie powiedzieć, jaka była jego całkowita powierzchnia. Nie było tu za dużo nastolatków, czy osób w naszym wieku, ale może to z powodu tego, że stali oni w kolejkach do bardziej przerażających rzeczy niż kręcące się filiżanki, jak się później zorientowałam. Większość klientów była w wieku od pięciu do dziesięciu lat, którym musieli towarzyszyć rodzice lub starsze rodzeństwo, którzy byli zdecydowanie mniej podekscytowani. Rodzice byli za starzy na tego typu zabawy, a rodzeństwo wolałoby bawić się w swoim towarzystwie znajomych.
     Atrakcje były różnorodne, gdyż niektóre przeznaczone były głównie dla starszych tak jak np. kolejka górska, diabelny młyn, a inne dla młodszych jak karuzele. Byłam niezmiernie zadowolona, że namówiłam Lou, żeby najpierw coś zjeść. Dzięki temu przyjechaliśmy później, co dało mi szansę zobaczenia tych wszystkich niesamowitych atrakcji podświetlonych. Miało to jednak również i wady, bo nie mogliśmy spędzić w tym lunaparku za dużo czasu, bo za jakąś godzinę miał się pojawić na miejscu koncertu.
     - Jesteś strasznym niedowiarkiem. Poza tym, nie rozumiem, co w tym takiego dziwnego.
     Louis naciągnął na głowę swoją ciemną czapkę z daszkiem, kiedy jakaś dziewczyna rzuciła mu spojrzenie, jakby go skądś kojarzyła. Założył też ciemne okulary, ale po tym jak sceptyczne spojrzenie mu posłałam, zrezygnował z nich.
     - Wybacz, ale nie wyobrażam sobie ciebie podczas jazdy kolejką górską. Nie wyglądasz mi na takiego, co lubi tego typu atrakcje.
     - A na jakiego ci wyglądam? - spytał, podnosząc pytająco brew. 
     - Na kogoś, kto raczej nie lubi tego rodzaju rozrywek.
     - W takim razie będę musiał ci udowodnić, jak bardzo się mylisz, kochanie. - W jego oczach zalśniły te przerażające iskierki, które nie mogły zwiastować niczego dobrego.
     - Od czego zaczynamy?
     - Masz rację, wiesz? Sądzę, że kolejka górska nie jest dla mnie. Ale to z powodu tego, że nie przyniesie mi ona żadnej frajdy. Mam dużo lepszy pomysł. Co powiesz na diabelski młyn?
     Czy powinnam się przyznać, że zawsze byłam śmiertelnie przerażona na myśl, że miałabym przejechać się czymś takim? Nie chodziło o wysokość, choć z pewnością nie byłam jej wielką fanką. Chodziło raczej o to, co by się stało, gdyby koło się nagle zatrzymało, a ja zaczęłabym panikować. Sto razy bardziej wolałam przejechać się kolejką górską.
     - Czyżbyś ty była się przejechać na diabelskim młynie? - Louis zdawał się doskonale bawić. Zdałam sobie sprawę, że tylko mnie podpuszcza, bo wiedział, że nigdy na coś takiego się nie zgodzę, co jeszcze bardziej mnie irytowało.
     - Nie.
     Bez żadnych zbędnych słów pociągnęłam go za rękaw kurtki tak, że już chwilę potem staliśmy przed tym młyńskim kołem i przed gościem, którego poprosiłam o dwa bilety, za które zapłacił Lou.
     - Jesteś pewna? Możemy się jeszcze rozmyślić i stanąć w kolejce do czegoś innego. - On nie bał się przejażdżki, widać to było po nim. Bał się raczej o mnie. Chciałabym powiedzieć, że nie potrzebnie, ale wolałabym nie kłamać.
     - Jestem przerażona, ale chcę to zrobić - szepnęłam mu do ucha, bo nie chciałam nikomu pokazać mojego strachu, bo wiedziałam, że z pewnością by mnie wyśmiał. Jednak byłam pewna, że on nigdy by tego nie zrobił. Nie przeliczyłam się.
     - Wszystko będzie w porządku. Przez cały czas będę trzymał cię za rękę, więc nie będziesz miała się czego bać. Będę tuż obok ciebie.
     Czemu wydawało mi się, że nie mówił tylko o chwili teraźniejszej. Odniosłam raczej wrażenie, że mówi on o czasie bardziej rozległym, ale chyba nie byłam gotowa, żeby w jakikolwiek sposób na to odpowiedzieć, więc po prostu się uśmiechnęłam i mocniej ścisnęłam jego dłoń.

***
     - To było straszne! Nigdy więcej nie pójdę z tobą do lunaparku!
     Wsiadłam za jego przykładem do taksówki, która odwieźć miała nas pod sale koncertową, gdzie za ponad godzinę miał rozpocząć się występ chłopaków. On przesunął się trochę, żeby zrobić mi miejsce, ale i tak siedzieliśmy ściśnięci koło siebie. 
     - Przepraszam, naprawdę nie miałem pojęcia, że akurat kiedy my będziemy jechać, to ten diabelski młyn będzie miał awarię. Uwierz mi, że naprawdę tego nie planowałem. 
     - Wierzę ci, ale wiesz, że nie o to chodzi. Nigdy więcej nie dam ci się na coś takiego namówić. 
      Uśmiechnął się delikatnie, żeby choć odrobinę rozładować napięcie. Ja ciągle byłam przerażona tym, co się działo, kiedy ta maszyna się zatrzymała. Ta "mała" awaria trwała wystarczającą ilość czasu, żeby odebrać nam możliwość skorzystania z innych atrakcji. 
     Choć ciągle byłam wściekła na tę całą sytuację, to nie potrafiłam nie odwzajemnić jego uśmiechu. Była to głównie moja wina, bo niepotrzebnie chciałam coś sobie udowodnić. Muszę zapamiętać, że takie udowadnianie braku strachu w moim przypadku nie kończy się nigdy dobrze.
      Naszą małą wymianę uśmiechów przerwał dzwonek mojego telefonu. Początkowo zamierzałam go zignorować; nie miałam specjalnej ochoty na jakiekolwiek rozmowy, szczególnie z kimś poza Lou. Zostałam jednak obrzucona takim spojrzeniem przez kierowcę, że byłam niemal zmuszona by odebrać połączenie.
     - Halo? - Z przyzwyczajenia zaczęłam rozmowę po angielsku, choć byłam prawie pewna, że nie będę rozmawiać właśnie w tym języku. Jeśli to chłopcy niepokoiliby się o naszą nieobecność, zapewne zadzwoniliby do Tomlinsona. 
     - Córeczko!
     To jedno słowo potrafiło sprawić, że mój cały świat odwrócił się do góry nogami. Zdawanie sobie spawy, że mój ojciec wrócił do mojego życia, było czym innym niż zmierzenie się z tym w rzeczywistości przez rozmowę z nim.
     Nie byłam na to przygotowana, na rozmowę z nim. Nie przygotowałam sobie przemowy pt.: "Ojcze, jak dobrze cię słyszeć, ale wszystko zawaliłeś, także wypad z mojego życia". Musiałam przygotować się na czystą improwizację. Nie miałam innego wyjścia.
     - Mogę wiedzieć, czemu zawdzięczam tę przyjemność? 
     Louis spojrzał na mnie zaskoczony tym, że znowu przerzuciłam się na swój ojczysty język. Przyznał mi się do tego, że tego nienawidzi, bo nie rozumie w takich chwilach, o czym mówię, co go strasznie frustruje. Ale i tak nabijał się ze mnie, kiedy powiedziałam mu, żeby w takim razie zaczął się uczyć polskiego.
     - Wierzyłem, że Klara powiedziała ci, że wróciłem do Polski. Przynajmniej na najbliższe parę tygodni. 
     - Powiedziała. Ciągle jednak nie rozumiem, czemu do mnie dzwonisz.
     - Chciałem z tobą porozmawiać. O mamie.

 Przepraszam, że nie dodawał tu nic od jakiś 4 tygodni O.o Tym razem chęci i pomysł były, ale jakoś czasu brakowało. Nawet teraz nie mam za wiele czasu, bo jeszcze się nie nauczyłam, bo przez cały dzień kończyłam rozdział, żeby już go dodać. Za wszystkie błędy przepraszam, sprawdzę jutro. Chciałabym jeszcze podziękować tym, którzy skomentowali rozdział. Pojawiło się, aż 9 komentarzy, co naprawdę bardzo mnie ucieszyło. DZIĘKUJĘ :)

4 komentarze:

  1. Sorka że z anonima ale wiesz kto pisze <3 kocham Lou i w ogóle ten rozdział suuuper kochana mam nadzieję że next będzie prędzej XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny ;)
    Chociaż muszę ci przyznać że przez pierwsze linijki czytałam i nie mogłam przypomnieć sobie co działo się w poprzednim rozdziale...
    Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  3. Fantastyczny *_* szybko kolejny poprosimy!

    OdpowiedzUsuń