sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 16

16 lipiec, Wtorek
     - Mógłbyś potrzymać przez chwilę moją walizkę? - zwróciłam się do Nialla. Chłopak wziął ją ode mnie, a ja wyjęłam z kieszeni moich spodni komórkę, która dzwoniła już trzeci raz. Naprawdę dzwonek, który wybrała mi siostra, zaczynał grać mi na nerwach. Na ekranie komórki zamigotał numer mojej mamy. Pospiesznie odebrałam.
     - Kochanie? - usłyszałam słaby głos mamy. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz się tak do mnie zwracała. A jednak to naprawdę była ona. W moich oczach momentalnie pojawiły się łzy. Tak bardzo cieszyłam się, że to ona.
     - Mamo - powiedziałam, kiedy pierwsza łza spłynęła po moim policzku. Nie chciałam płakać. Właściwie z całych sił próbowałam to powstrzymać. Nie mogłam sobie pozwolić na pokazanie tego, jak bardzo jestem bezradna i bezsilna wobec jej choroby.
     - Tak bardzo za tobą tęsknię... Jeśli teraz tęsknię tak mocno, a nie widziałam cię zaledwie dwa tygodnie, to nie wyobrażam sobie, jak będę się czuć, kiedy się wyprowadzisz z domu - zażartowała - O ile oczywiście... 
     Niewypowiedziane słowo zawisło pomiędzy nami. "O ile oczywiście przeżyję". Nie wiedziałam, że mama bierze pod uwagę opcje, że może umrzeć. To zdarzało się ludziom chorym na białaczkę, ale nie zdarzy się i mamie. Nie pozwolę na to!
     - Nawet tak nie myśl! Nie pozwolę na to, rozumiesz? Nie pozwolę ci umrzeć! - gorące łzy moczyły moje policzki, a mój oddech stał się spazmatyczny. Był gwałtowny i niespokojny, bo za wszelką cenę chciałam wymazać z moich myśli wizję świata bez mamy. Zaczęłam nerwowo kiwać głową.
     Widziałam wzrok, z jakim patrzył na mnie Niall. Był on niezwykle troskliwy, ale chłopak nie potrafił ukryć w swoich oczach strachu. Bał się o mnie, czy mnie? Chyba jedyną dobrą stroną tej sytuacji było to, że nie było tu reszty chłopaków.
     Nigdy podczas takich kłótni nie wyglądałam dobrze. Podnosiłam głos i zaczynałam krzyczeć. Ale po raz pierwszy kłótnia nie wydawała mi się bezsensowna. Podczas tej walczyłam o kogoś. Walczyłam o mamę.
     - Weź głęboki oddech, kochanie - poprosiła mama. Tak też zrobiłam. Świeże powietrze momentalnie otrzeźwiło mi umysł - Już lepiej?
     - Tak - powiedziałam i pociągnęłam nosem. Próbowałam się całkowicie uspokoić - Mamo?
     - Hmm? 
     - Wszystko będzie dobrze. Wydobrzejesz, obiecuję ci to - powiedziałam.
     - Kochanie - była naprawdę wzruszona. Dawno nie rozmawiałam z nią w taki sposób - Widzę, że ten wyjazd bardzo cię zmienił. A może zrobił to któryś członek tego zespołu, co?
     Zaśmiałam się gorzko. Nawet w takiej sytuacji nie opuszczało jej to kiepskie poczucie humoru. 
     - Być może - powiedziałam wymijająco - Obiecuję ci, że niedługo przyjadę do ciebie. Kocham cię, mamo...
     Z jej ust wydostało się głębokie westchnienie. Może była wzruszona moją wylewnością, a może tak długo czekała, żeby to ponownie usłyszeć. Tego nie wiedziałam.
     - Ja też cię kocham, słoneczko!
  
***
     Rzuciłam się na cieplutkie łóżeczko. Miałam dosyć tego dnia i chciałam, żeby się skończył. Nie pragnęłam niczego innego. No może poza tabliczką czekolady i wielkim pudełkiem lodów. To zdecydowanie poprawiłoby mi humor.
     Jednak nie zapowiadało się na to, żeby ten dzień się kończył. Dochodziła dopiero pierwsza godzina po południu. Prędzej już dostanę to swoje upragnione opakowanie lodów, czy tabliczkę czekolady.
     Chyba powinnam się po prostu zdrzemnąć. Wstałam bardzo wcześnie, a w samolocie nie mogłam usnąć po incydencie z Lou. Do tego jeszcze rozmowa z moją matką, chociaż ona w porównaniu do tej z Lou, była bardzo przyjemna.
  
     Minęła już godzina od momentu odlotu. Godzina, którą spędziłam na bezczynnym wpatrywaniu się w mojego chłopaka. On jednak był chyba za bardzo zajęty wpatrywaniem się w to malutkie, irytujące okienko, żeby w ogóle zauważać moją obecność.
     Zaczynało mnie to naprawdę irytować. Zrozumiałabym, jeśli potrzebowałby piętnastu minut na przemyślenia. Przeżyłabym nawet te pół godziny. Ale całe sześćdziesiąt minut wydawało mi się lekką przesadą. Pomijając to, że byłam naprawdę znudzona, to miałam dość tego, że Louis nie zwraca na mnie uwagi.
     Parę razy próbowałam go jakoś zagadnąć. Kończyło się na tym, że odpowiadał zdawkowo, o ile w ogóle to robił. Ja robiłam naburmuszoną milę, a on całkowicie to ignorował, bo zaraz wracał do swojego kochanego okienka. I do przemyśleń. Dałabym naprawdę wiele za to, aby poznać mojego myśli.
     Zdenerwowana podniosłam się z mojego siedzenia i ruszyłam w stronę wolnego miejsca koło Nialla. Uznałam, że nie będzie mieć nic przeciwko, jeśli koło niego usiądę. Zwłaszcza, że on też wyglądał, jakby się nudził. 
     - Hej - przywitałam się z nim. Wtedy dopiero zauważyłam to, że ma w uszach słuchawki, a jego oczy są zamknięte. I nici z mojego planu zajęcia się czymś ciekawym.
     Schowałam twarz w dłonie i spróbowałam wymyślić, jakieś sensowne zajęcie.
     - Nina? - usłyszałam cichy i zachrypnięty głos Liama. On też siedział sam.
     Bez dłuższego zastanowienia wstałam i zajęłam miejsce koło niego. Moim wielkim planem była próba podpytania go, o co może chodzić Lou. Tylko jak by tu delikatnie zacząć temat?
     - Wiesz może, o co chodzi? - wypaliłam i skinęłam w stronę mojego chłopaka. W końcu jestem jego dziewczyną, więc mam prawo wiedzieć.
     - Nie wiem, czy to ja powinienem ci, o tym mówić - chłopak był dość zmieszany. Nerwowo kręcił się na swoim siedzeniu.
     - Może ma jakieś kłopoty - Payne pokręcił przecząco głową, a ja dodałam - Poza tym jestem jego dziewczyną, a on jest zbyt zamyślony, żeby mi cokolwiek powiedzieć.
     Wydawało mi się, że ten argument w pewnym stopniu przekonał go do powiedzenia mi czegoś, bo wreszcie przestał się kręcić. Zdawało mi się, że zachęca mnie tym samym do tego, abym dalej go przekonywała.
     - Chciałabym mu jakoś pomoc, ale jeśli nie wiem, o co chodzi, to jest to niemożliwe. Musisz mi trochę pomóc.
     Teraz byłam pewna, że go przekonałam, bo Liam westchnął i potarł dłonią czoło. Wyglądał tak, jakby jeszcze raz zastanawiał się, czy to jest dobry pomysł. Pewnie nie był pewny, jak zareaguje na to, co miał mi powiedzieć.
     - Wiesz, który dzisiaj mamy?
     Nie zrozumiałam, dlaczego tak bardzo odbiegł od tematu. Mieliśmy, przecież rozmawiać o czym innym. Właściwie to on miał mówić, a ja miałam słuchać i próbować sobie wszystko poukładać.
     - Szesnasty lipca? 
     - Dzisiaj są urodziny Eleanor...
     Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale zamilkłam. Nie wiedziałam do końca, co powinnam o tym myśleć. Czyli to o niej tak rozmyślał, tak? Wiem, że spędzili ze sobą dużo czasu, ale nie potrafiłam zrozumieć, jak mógł myśleć o niej, kiedy ja siedziałam koło niego. To było bolesne, że siedząc ze mną, myślał o swojej byłej. Nie mogłam mu jednak zabronić tego robić. Bolało mnie to tak bardzo, ale nie mogłam tego zrobić. 
     - Nina? - tym razem to był Louis. Spojrzał w moją stronę, posyłając mi delikatny uśmiech i gestem pokazał mi, żebym zajęła swoje miejsce. Tak też więc zrobiłam.
     - To o niej myślałeś? - spytałam, kiedy tylko usiadłam. Nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Jeśli bym to zrobiła... Nie potrafiłabym być dłużej na niego zła.
     - Dziś są jej urodziny, wiesz? Co roku spędzaliśmy je razem, a teraz... Dużo się pozmieniało. Zastanawiam się, czy w ogóle mogę do niej zadzwonić. Nasza ostatnia rozmowa nie skończyła się zbyt dobrze. Zresztą, czy rozstania mogą się kończyć dobrze? Para mówi, że zostaną przyjaciółki, ale chyba żadna nie potrafi tego zrobić tak naprawdę. Jeśli już zostaną tymi przyjaciółmi, to najczęściej okazuje się, że ich uczucia nie wygasły...
     - Co chcesz przez to powiedzieć? Że ty coś do niej jeszcze czujesz?! - podniosłam głos. Nie chciałam tego robić przy chłopakach. Ale jeśli to była prawda...
     - Nie to miałem na myśli. Chodzi mi o to, że to stało się tak szybko... Nie przestałem się jeszcze o nią martwić, czy troszczyć. Nie przestałem jeszcze o niej myśleć. Ale nie... - nie wiem kiedy, z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Moje pociągnięcie nosem sprawiło, że przerwał.
     - Nie kłopocz się z dalszymi wyjaśnieniami! Zrozumiałam już, że ciągle coś do niej czujesz! - nim zdążył coś powiedzieć, wstałam i zajęłam miejsce koło Nialla, który już się obudził.
     - Pożyczysz mi słuchawki?
     Krótkie kiwnięcie głową i już w moich uszach dudniła głośna muzyka. Wiedziałam, że Tomlinson otwierał, co jakiś czasu usta i mówił coś do mnie. Na szczęście nie musiałam tego słuchać. Głośna muzyka skutecznie zagłuszała jego słowa.

     Podniosłam się z łóżka, kiedy usłyszałam, że ktoś mnie woła. Szybko przetarłam łzy, które spływały mi po policzkach i zbiegłam na dół. To był już dzisiaj trzeci raz, kiedy płakałam. Miałam dosyć tego, że jestem tak strasznie słaba. Nie potrafiłam sobie poradzić z chorobą matki. Nie potrafiłam sobie poradzić z uczuciami Lou. Po prostu nie potrafiłam.
     - Ktoś mnie wołał?
     Rozejrzałam się po kuchni, w której stali Harry, Niall i Louis. Modliłam się, żeby to tylko nie ostatni z nich mnie wtedy wołał. Nie miałam, bowiem zamiaru odezwania się do niego. Przynajmniej nie teraz.
     - Ja cię wołałem - Harry oderwał się na chwilę od zapisywania czegoś na karteczce papieru - Chcesz jechać ze mną i Lou na zakupy?
     - Nie! - krzyknął Louis, czym zwrócił na siebie nasze spojrzenia. To nie było za miłe.
     - Powiedz mu, że nie będzie decydował o tym, czy chcę coś zrobić, czy nie chcę - zwróciłam się w stronę Harry'ego, nie spuszczając swojego wzroku z Lou. To był cios poniżej pasa, ale on sam mnie do tego zmusił.
     - To chcesz jechać? - powtórzył pytanie. Całkowicie zignorował to, co powiedziałam.
     - Chcę - odparłam. Tak naprawdę najchętniej zostałabym w domu i zakopała się w cieplutkim pokoju. Zgodziłam się tylko dlatego, że chciałam zrobić komuś na przekór.

***

     Ja i Harry mieliśmy kupić coś na obiad. Louis pojechał po zakupy na kolacje sam. Nie wiem, czy takim zachowaniem chciał mnie upokorzyć, ukarać, czy ośmieszyć. W każdym razie z pewnością mu się udało.
     Zakupy okazały się prawdziwą udręką. Harry prosił mnie, żebym coś znalazła, a ja nie znałam sklepu, więc szukanie zajmowało mi sporą ilość czasu. Kiedy już w końcu znalazłam, okazywało się, że mamy już to w koszyku, ponieważ to stało koło czegoś, czego szukał on. Myśląc, że zajęłam się czymś ciekawszym, wkładał to do koszyka.
     Kiedy w końcu znaleźliśmy się przy kasie, zegarek w moim telefonie wskazywał godzinę trzecią. Znaczyło to, że nasze zakupy zajęły dobre czterdzieści pięć minut. Harry zapłacił za zakupy i wyszliśmy za zewnątrz. Zapakowaliśmy zakupy do bagażnika i wsiedliśmy do środka.
     - Nie lubię tego, że to wy za wszystko płacicie. Czuję się przez to jak... - zastanowiłam się, jak po angielsku jest "darmozjad", ale za nic nie mogłam sobie tego przypomnieć. Dokończyłam więc kulawo - Źle się z tym czuję.
     - A my byśmy się źle czuli, jeśli byś za siebie płaciła - powiedział ze śmiechem - Poza tym jesteś naszym gościem, więc wybacz, ale nie masz za dużo do powiedzenia.
     Nie odpowiedziałam. Zamiast tego uśmiechnęłam się w jego stronę i włączyłam radio. Leciała piosenka, którą z pewnością skądś kojarzyłam, Nie mogłam sobie tylko przypomnieć skąd.
     - Zaraz, czy to niej jest wasz piosenka? - spytałam, próbując przekrzyczeć muzykę.
     W odpowiedzi Styles zaczął śpiewać. Doskonale znał słowa, więc uznałam, że mam rację.
     Dwadzieścia minut później byliśmy już w kuchni i rozpakowaliśmy zakupy. Harry obiecał mi, że będę mogła mu pomóc w przygotowaniu obiadu, jeśli tylko pomogę mu to wszystko rozpakować. Wracanie do pokoju nie mogło się w moim przypadku skończyć dobrze, bo z pewnością skończyłoby się na tym, że wylewałabym kolejne łzy w poduszkę. Dlatego się zgodziłam.
     Poza tym będę mogła nauczyć się nauczyć czegoś nowego. A kurczak z ricottą cannelloni należał do tych potraw, których już sama nazwa sprawiała, że człowiek robił się głodny.
     Po półtora godzinnym gotowaniu byłam z siebie dumna. Wyszło nam naprawdę coś niesamowitego. Co prawda nie mogłam być taka pewna, bo jeszcze nie spróbowałam, ale już sam wygląd potrawy mówił sam za siebie. Musiała być przepyszna.
     Jak najszybciej nakryłam do stołu, bo wprost nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu spróbuję tego, co wspólnie z Harrym przyrządziłam.
     Musiałam jednak jeszcze poczekać kolejne dziesięć minut, które wydawały się dla mnie trwać wieczność, bo chłopaki nie mogli się zebrać.
     Kiedy w końcu zsiedliśmy do stołu wręcz rzuciłam się na jedzenie. Nie tylko ja byłam głodna, bo pozostali też to zrobili.
     Po skończonym posiłku spytałam, czy mamy jakieś plany na wieczór.
     - Właściwie to wychodzimy do klubu - odpowiedział Liam, który składał nasze talerze.
     - Świetnie! O której mam być gotowa?
     Louis głośno odchrząknął, a ja spojrzałam na niego spod byka. Nie mogłam pozwolić, żeby zniszczył mi resztę dnia.
     - Bo to ma być męskie wyjście - powiedział z załopotaniem Niall.
     - O! - tylko na tyle mnie było stać - W takim razie życzę dobrej zabawy!
     Mówiąc to patrzyłam na Lou. On odwzajemnił moje spojrzenie i uśmiechnął się szelmowsko. Następnie przybrał pokerową twarz i oznajmił:
     - Ja chyba sobie odpuszczę to wyjście. Nie czuję się najlepiej.
     - Ale wszystko w porządku? - spytał zaniepokojony Zayn.
     - Tak, jak najbardziej. Położę się po prostu wcześniej spać.
     Czyli dzisiejszego wieczoru będziemy tylko my. Biorąc pod uwagę, że ja byłam na niego wściekła, mogło się to skończyć naprawdę źle... Zapowiada się ciekawy wieczór.

***
     Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos tłuczonego szkła. Co kilka minut rozlegały się podobne dźwięki. Zazwyczaj odbywały się one w akompaniamencie wiązanki przekleństw. 
     Parę razy miałam już zamiar podnieść się z łóżka i sprawdzić, co się dzieje tam na dole, ale za każdym razem szybko rezygnowałam z takich pomysłów. Nie chciałam wykazywać zainteresowania tym, co robi Tomlinson. Czekałam, aż to on przyjdzie mnie przeprosić. Czekałam już godzinę, ale on nie pofatygował się do mnie. Dlatego też leżałam sobie na łóżeczku i czytałam jedną z nowszych książek Nicholasa Sparksa. 
     Wprost kochałam tego autora. Przeczytałam większość jego książek, bo jego styl pisania był dość przejrzysty i ciekawy. Chyba jedynym minusem było to, że w prawie każdej książce ktoś był bardzo poważnie chory... 
     Wróciłam do książki. Teraz to główna bohaterka dowiedziała się, że przyjaciel jej chłopaka podpalił kościół, a wszyscy myśleli, że to jej ojciec to zrobił. Ona się wściekła i zrywała z chłopakiem, bo tamten to wszystko wiedział i jej nie powiedział. Ach, te problemy.
     Tak się wczytałam, że nie usłyszałam pukania do drzwi. Przestraszyłam się, więc kiedy drzwi się otworzyły, a w moim pokoju pojawił się Louis. Nie podszedł jednak do mnie. Stanął przy drzwiach, które zostawił uchylone. 
     - Mogłabyś zejść na dół za jakieś dziesięć minut? Przygotowałem dla nas coś do jedzenia - powiedział niepewnie. Pewnie nie wiedział, jak mogę zareagować na jego propozycję.
     Kiwnęłam tylko krótko głową, a on wyszedł z pokoju. Szybko uwolniłam się z objęć kołdry. Może trochę za szybko, bo spadłam z łóżka i wylądowałam tyłkiem na zimnej podłodze. Po domu rozległ się głośny huk.
     Do pokoju wparował wystraszony Louis, który wyglądał, jakby właśnie przebiegł dziesięć kilometrów. Pewnie bardzo się spieszył, żeby sprawdzić, czy żyję. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia.
     - Wszystko w porządku? - spytał, próbując złapać oddech. 
     Nie mogłam jednak pozwolić, żeby domyślił się, że spadłam z łóżka. Moja duma mi na to nie pozwoliła. Podniosłam się pospiesznie z podłogi, wytrzepując spodnie od piżamy. Zdecydowanie muszę założyć coś innego.
     - Muszę się przebrać - powiedziałam przez zęby. Louis z trudem powstrzymywał śmiech, a ja nie lubię, kiedy ktoś się ze mnie śmieje.

***
     Wyszłam z pokoju ubrana w czarne spodnie i białą bluzeczkę, która wokół linii dekoltu miała czarne perełki. Nie chciałam się ubierać jakoś specjalnie ślicznie. Robiłabym sobie tylko złudną nadzieję, że to będzie jakaś romantyczna kolacja, czy coś. Nie wiem, czy zniosłabym rozczarowanie. 
     Schodząc po schodach zauważyłam, że dziś wieczorem jest jakoś ciemniej niż zwykle. Pewnie chłopcy zapomnieli wymienić żarówki. Wcale bym się tym nie zdziwiła.
     Będąc w salonie cała sytuacja się wyjaśniła. Na parterze zamiast światła świeciły się malutkie świeczki. Nie wiem, czy zdołałabym je wszystkie policzyć, bo stały dosłownie wszędzie. Parę na schodach (jak mogłam ich nie zauważyć?), paręnaście na stoliku, jeszcze inne na komodach i szafkach. Już z tej odległości widziałam, że jadalnia i kuchnia wyglądają podobnie. Zaczynałam żałować, że jednak nie założyłam jakiejś sukienki.
     Nagle przy moim boku pojawił się mój chłopak. Delikatnie złapał mnie za rękę, jakby bał się, że mogę mu ją wyrwać. Ja jednak nie zamierzałam tego robić. Ciągle byłam na niego zła, ale to co przygotował sprawiło, że przynajmniej na chwilę, o tym zapomniałam.
     - Jak... - wyjąkałam z trudem. Nie mogłam uwierzyć, że coś takiego wykombinował. Nie należał do romantycznych osób, jak zdążyłam się zorientować. Całą tę szopkę z balkonem i gitarą pomógł mu wymyślić Niall. Zastanawiałam się, kto pomógł mu wymyślić to.
     Nachylił się w moją stronę i wyszeptał mi do ucha te słowa:
     - Pytania dopiero po kolacji - ruszył w stronę jadalni, ciągnąc mnie za sobą.
     Na stole stały dwa świeczniki, w których znajdowały się waniliowe świeczki zapachowe. Były płatki róż, a nawet wazonik z czerwonymi różami. Na talerzach znajdowały się dwie duże porcje spaghetti.
     Chłopak odsunął mi krzesło, a kiedy na nim usiadłam, delikatnie je przysunął bliżej stołu. Następnie on zajął miejsce koło mnie i zaczęliśmy jeść. Jedzenie okazało się naprawdę pyszne. 
     Kiedy już najedliśmy się do syta, chłopak pozbierał talerze i wyniósł je do kuchni. Wrócił po jakiś pięciu minutach, niosąc w ręku jakieś tajemnicze pudełeczko. Postawił je przede mną i poprosił, żebym je otworzyła. Niechętnie to zrobiłam.
     W środku znajdował się śliczny srebrny pierścionek ze znakiem nieskończoności. Nie rozumiałam, co miał on oznaczać w stosunku do nas, ale nie zapytałam o to Lou.  
     - Mam nadzieję, że ci się podoba, bo wybierałem go bardzo długo.
     - Nie mogę go przyjąć - powiedziałam. Był naprawdę śliczny, co oznaczało też, że musiał być drogi.
     - Spokojnie, to nie jest pierścionek zaręczynowy. Obiecuję ci, że zaręczyny będą wyglądały zupełnie inaczej - zażartował. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech - Proszę, zrób to dla mnie.
     Podniosłam na niego mój wzrok, który do tej pory skupiony był na pierścionku. Popełniłam ten błąd i spojrzałam mu w oczy. Z miejsca byłam na przegranej pozycji, bo nie potrafiłam długo opierać się temu spojrzeniu. Dlatego kilka nanosekund później pierścionek już znajdował się na serdecznym palcu lewej ręki. Muszę przyznać, że wyglądał na mojej dłoni dosyć ładnie.
     ***
     Zajęliśmy miejsca na kanapie. Odgarnęłam włosy na lewy bok, abym mogła widzieć twarz Lou, kiedy będzie odpowiadał na moje pytania. On odwrócił się w moją stronę.
     - Kto to wszystko wymyślił? - spytałam patrząc na niego spod przymrużonych powiek.
     - Nie wierzysz, że sam mógłbym wymyślić coś takiego? Jestem urażony - mówił, ale pod wpływem mojego spojrzenia spoważniał - Zaleta posiadania sióstr. Wystarczyło, że zadzwoniłem do Lottie, a ona wszystko zaplanowała. Musiałem tylko postępować zgodnie z jej wskazówkami. Dlatego też nie chciałem, żebyś jechała na zakupy. Musiałem kupić świeczki i pierścionek, no i jeszcze produkty na kolacje. Umówiłem się też z chłopakami, że gdzieś wyjdą.
     - Podziękuj jej. Wszystko było idealne - przyznałam.
     - Nie zapominajmy o tym, że ja to przygotowałem - powiedział i uśmiechnął się słodko - Mnie możesz podziękować już teraz.
     - Może później. Zostało nam jeszcze coś do obgadania - liczyłam na to, że sam się domyśli na temat tego, że mam na myśli Eleanor.
     Kiedy głośno przełknął ślinę, wiedziałam już, że się zorientował.
     - Miałem, co innego na myśli. Chodziło mi o to, że wciąż jest dla mnie ważna, ale ty jesteś ważniejsza. Nie czuję już do niej tego, co czuję do ciebie... Co nie zmienia faktu, że bardzo chciałem dzisiaj zadzwonić i złożyć jej życzenia. Nie wiedziałem tylko, czy mógłbym to zrobić przez wzgląd na to, co się wydarzyło. Potem jeszcze ty byłaś na mnie zła za to, że...
     - Zadzwoń do niej teraz - przerwałam mu. Już zaczynałam to sobie wszystko układać. 
     - Zaraz wracam - Louis wybiegł do kuchni, gdzie złapał swoją komórkę.
     Czyli nie chciał schodzić się z Eleanor. Nie przez to tak długo o niej rozmyślał. Chciał jej tylko złożyć życzenia, bo wciąż była kimś ważnym w jego życiu. Nie potrafił ot tak o niej zapomnieć, bo spędzili razem sporo czasu. Tego się nie da wymazać. 
     Zrobiłam się strasznie senna. Moje powieki same się zamykały, a ja nie potrafiłam długo powstrzymywać się przed zaśnięciem.

 Rozdział ponownie pojawia się po mojej długiej nieobecności, za co bardzo przepraszam. Przepraszam również za błędy, bo z pewnością jest ich sporo. Dziękuje za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Zachęcam również, żeby ten także skomentować, bo to nieźle motywuje do dalszego pisania. Na koniec chciałabym podziękować za nominację do The Versatile Blogger Aniołkowi (trochę późno, ale cóż ;), Mary Anne oraz Alex. Te nominacje naprawdę dużo dla mnie znaczą, bo oznaczają, że ktoś docenia moją pracę. Wolę jednak zajmować się dalszym pisaniem ;) Mam nadzieję, że to zrozumiecie.

2 komentarze:

  1. Jejju, już myślałam, że pojawi się jakaś morderga w domu. Sami w domu? On i ona - mieszanka wybuchowa :D Potem myslałam, nad sceną +18. Po tych świeczkach i kolacji. Haha, a jak się skończyło? Nasza bohaterka poszła spać :D Ale i tak jestem zadowolona z tego rozdziału i dumna z ciebie, że stwarzasz takie cuda :P
    Widziałam tylko jeden błąd, ale wcale nie przeszkadzał. Liczy się, że nowy rozdział jest!
    PS. Ja to rozumiem i popieram :D Obyś pisała jeszcze więcej, i więcej, i więcej :**

    Pozdrawiam ! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wow .. Swietna jestes ! Tak mnie wciągnoł ten blog .. <3 Mam tylko 1 prośbę .. mozesz pisać rozdziały co tydzień ? BARDZO PROSZĘ ! <3

    OdpowiedzUsuń