15 lipiec, Poniedziałek
Gorące promienie słońca ciągle ogrzewały mój i tak już nagrzany policzek, przeszkadzając mi tym samym w ponownym zaśnięciu. Zacisnęłam mocniej powieki, próbując tym samym ignorować przeszkadzające mi we śnie słońce. Niestety nie było to możliwe. Zdążyłam się już rozbudzić i zdać sobie sprawę z tego, że nie zasnę.
Podniosłam się do pozycji siedzącej i przeciągnęłam się, delikatnie ziewając przy tej czynności. Nie musiałam nawet zerkać na zegarek, żeby wiedzieć, która jest godzina. Z pewnością było jeszcze wcześnie, ale prawie od zawsze byłam rannym ptaszkiem. Zdążyłam się przyzwyczaić. Odsunęłam cieplutką kołdrę na bok i zsunęłam moje stopy na podłogę.
Miałam wielką ochotę pobiegać, ale nie wiedziałam, gdzie w pobliżu znajdę jakąś ścieżkę do biegania czy park. Co prawda Londynu też nie znałam, a poszłam biegać, ale tam przynajmniej znałam język.
Moi rodzice od początku kładli nacisk na to, żebym doskonale posługiwała się językiem angielskim. Przez cały czas mieli nadzieję, że kiedyś wyjadę za granicę, aby doskonalić sztukę gry na pianinie. Musiałam jednak jakoś porozumiewać się z moimi potencjalnymi nauczycielkami. Dlatego w wieku siedmiu lat, kiedy nauczycielka powtarzała, że mam wielki talent, rodzice zaczęli planować moją przyszłość. Oczywiste było dla nich to, że kiedyś będę musiała wyjechać za granicę. Nie mogłam, przecież nauczyć się doskonale grać w Polsce.
Zapisali mnie na prywatne zajęcia do jakiegoś chłopaka, który studiował filologię angielską i doskonale władał tym językiem. Nie brał dużo za lekcję, więc rodzice przyprowadzali mnie do niego dwa razy w tygodniu. Nie odpuszczali mi nawet w wakacje. Stąd przez prawie dziesięć lat zdążyłam doskonale opanować język, przy okazji zadurzając się w nauczycielu.
Miałam tylko trzynaście lat i spędzałam z nim cztery godziny w tygodniu, co wynosi jakieś osiemnaście godzin w miesiącu, a w roku koło dwustu. Wróciłam po pewnej lekcji, na której Dominik (bo tak miał na imię mój nauczyciel) podarował mi wielką tabliczkę mlecznej czekolady, jako gwiazdkowy prezent, i oznajmiłam rodzicom, że mi się podoba. Nie potrafiłam użyć zwrotów takich jak: "miłość", "zakochanie", czy nawet "zadurzenie". Po prostu powiedziałam im, że mi się podoba, co tata przyjął ze spokojem (jeśli można tak nazwać wybuch niepohamowanego śmiechu), a mama dostała białej gorączki.
Roześmiałam się na wspomnienie, jak zaczęła żywo gestykulować i tłumaczyć mi, że on mi się wcale nie podoba. Potem zaczęła praktycznie wrzeszczeć na tatę, że on jej nie pomaga mnie wychowywać. Dołączyła do nas moja wówczas dziewięcioletnia siostrzyczka, która zaczęła mamie opowiadać, że ona się zakochała. Na pytanie mamy, w kim odpowiedziała, że w koledze mamy z pracy, bo zawsze kiedy on przychodzi, przynosi jej jakiś prezent. Wtedy mama zaczęła tłumaczyć mojej siostrzyczce, że ona jest dla niego za młoda. Ja po prostu wykorzystałam okazję i ze śmiechem uciekłam do swojego pokoju.
Wróciłam myślami do teraźniejszości. Westchnęłam głośno i w końcu podniosłam się z łóżka. Delikatnie wychyliłam głowę na balkon. Chciałam się upewnić, czy nikogo tam nie ma, ponieważ miałam na sobie za dużą koszulką z napisem "Chroń zieleń" i króciutkie szorty, które ledwo sięgały mi za pupę. Koszulkę kupiłam ponad rok temu, kiedy rodzice byli jeszcze razem. Był taki okres w moim życiu, kiedy stałam się takim szalonym ekologiem. Zmusiłam moich rodziców do segregacji śmieci. Starałam się brać krótkie prysznice, ale szybko mi minęło. Cały okres trwał niecały miesiąc, ale moja mama do tej pory segreguje śmieci.
Na myśl o mamie nagle posmutniałam. Porzuciłam pomysł wychodzenia na balkon i po prostu rzuciłam się na łóżko. Strasznie za nią tęskniłam, z każdym dniem coraz bardziej. Chciałam ją zobaczyć, ale jeszcze nie byłam gotowa na to, żeby udawać, jaką to jesteśmy wspaniałą rodzinką. I oczywiście choroba mojej matki nie miała nic wspólnego z tym, że nagle wszyscy się tak kochamy.
***
Ubrana w śliczną błękitną sukienkę, która ledwo sięgała mi do kolan; i sandałki stanęłam przed drzwiami do pokoju Lou. Jedną ręką delikatnie mięłam materiał sukienki, natomiast drugą podniosłam do góry, aby zapukać do drzwi. Nie wiedziałam, czym się tak stresuję. Stałam w końcu przed drzwiami mojego chłopaka, nie musiałam się niczym stresować.
Delikatnie zapukałam i niemal natychmiast drzwi się otworzyły. Przede mną stanął Lou. Uśmiechnął się słodko w moją stronę i gestem zaprosił mnie do środka.
Szybko pokręciłam głową. Już chciałam wyjaśnić mu powód mojej wczesnej wizyty (według zegarka przy moim łóżku było koło siódmej), ale on złapał mnie za rękę i wciągnął do swojego pokoju. Pokój prawie nie różnił się od mojego - był utrzymany w takich samych barwach, posiadał balkon i podobne meble, które były porozmieszczane w nieco innych miejscach niż u mnie.
Jednak pomiędzy naszymi pokojami była mała, ale jakże znacząca różnica. Mój pokój utrzymany był we wręcz idealnym porządku, natomiast pokój Lou... Nie skłamałabym, jeśli powiedziałabym, że to jedno wielkie pobojowisko. Pomimo tego, że spędziliśmy w hotelu tylko jedną noc... Nie wiedziałam, jakim cudem Louis doprowadził do takiego bajzlu.
Łóżko było niepościelone, kołdra leżała na kanapie, a poduszka na podłodze. Na stoliczku walały się puszki po napojach i jakieś opakowanie po ciasteczkach, które zostawiły po sobie ślad na dywanie w postaci malutkich okruszków.
Chłopak podszedł do kanapy i podniósł z niej kołdrę, którą następnie niedbałym ruchem rzucił na łóżko. Wygodnie rozsiadł się na kanapie. Po jakimś czasie zauważył, że nie ruszyłam się z miejsca, podniósł się, złapał mnie za rękę i pociągnął mnie za nią. W taki sposób właśnie wylądowałam na kanapie.
Tomlinson posłał mi zaciekawione spojrzenie. Przełknęłam gulę, która nie wiadomo kiedy powstała w moim gardle. Czym się tak przejmowałam? Przecież tylko chciałam zapytać go, czy moglibyśmy zejść na śniadanie.
No cóż... Może to, dlatego że wiedziałam, jak wczoraj skończyło się nasze wspólne jedzenie. Piknik, który zorganizował mój chłopak, był naprawdę udany. Kiedy już najedliśmy się do syta, Louis wyjął paczkę m&m's. Rzucaliśmy je do siebie i próbowaliśmy nimi trafiać do swoich ust. Potem ja włożyłam sobie jednego do ust, a on próbował go wyjąć. Chyba nie muszę mówić, że skończyło się na długich pocałunkach.
Mimowolnie poczułam, że się rumienię. Spuściłam głowę i spróbowałam ukryć moje zarumienione policzki pod włosami. Chłopak zareagował niemal automatycznie i podniósł mój podbródek do góry.
- Mówiłem już, że kocham to, w jaki sposób się rumienisz - uśmiechnął się do mnie szeroko. Niewiarygodne było to, że z jego twarzy prawie nigdy nie schodził uśmiech - A więc, o co chodzi?
- Właściwie to chciałam tylko spytać, czy moglibyśmy iść już na śniadanie? - z wielkim trudem zdołałam wypowiedzieć to pytanie.
- Tylko we dwoje? - pogrywał sobie ze mną, czułam to.
- Wszyscy - podkreśliłam. Tym razem obyło się bez szkarłatnej plamy na policzkach.
- W takim razie daj mi piętnaście minut. Wezmę prysznic i się przebiorę.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego wygląd. Miał na sobie biały podkoszulek i błękitne spodnie od piżamy. Nawet w takim stroju wyglądał niesamowicie.
Nagle Louis podniósł się z kanapy i bez skrępowania zdjął podkoszulek. Moim oczom ukazała się jego nagi tors. Jego klatka piersiowa była delikatnie umięśniona, ale nie posiadał tzw. "sześciopaku".
Niemal natychmiast zasłoniłam swoje oczy moimi dłoniami. Na moich policzka ponownie pojawiły się rumieńce. Byłam po prostu zawstydzona. Zrobiło mi się strasznie głupio, bo nigdy nie należałam do osób wstydliwych, a poza tym on tylko zdjął koszulkę. Więc jak to się działo, że przy nim zawsze się zawstydzałam?
- Uwielbiam, jak się rumienisz - chłopak złożył na moim policzku krótki pocałunek, ale za nim ja zdążyłam zareagować, zniknął za drzwiami łazienki.
- W takim razie daj mi piętnaście minut. Wezmę prysznic i się przebiorę.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na jego wygląd. Miał na sobie biały podkoszulek i błękitne spodnie od piżamy. Nawet w takim stroju wyglądał niesamowicie.
Nagle Louis podniósł się z kanapy i bez skrępowania zdjął podkoszulek. Moim oczom ukazała się jego nagi tors. Jego klatka piersiowa była delikatnie umięśniona, ale nie posiadał tzw. "sześciopaku".
Niemal natychmiast zasłoniłam swoje oczy moimi dłoniami. Na moich policzka ponownie pojawiły się rumieńce. Byłam po prostu zawstydzona. Zrobiło mi się strasznie głupio, bo nigdy nie należałam do osób wstydliwych, a poza tym on tylko zdjął koszulkę. Więc jak to się działo, że przy nim zawsze się zawstydzałam?
- Uwielbiam, jak się rumienisz - chłopak złożył na moim policzku krótki pocałunek, ale za nim ja zdążyłam zareagować, zniknął za drzwiami łazienki.
***
Po pysznym śniadaniu każdy chciał odrobinę odpocząć. Chłopaki wieczorem mieli dawać drugi koncert na Verona Arena, a nie wszyscy zdążyli odespać wczorajszy. Dlatego też postanowiliśmy, że dzisiejszego dnia każdy robi to, na co ma ochotę. Oczywiście nie dotyczyło to pewnego osobnika, znanego wszystkim, jako Louis. Jego plany na dzisiejszy dzień zależały ode mnie.
Zdążyłam już ochłonąć po tym całym rumienieniu się i postanowiłam zrewanżować mu się za to. A jaki jest najlepszy pomysł na zemstę na swoim chłopaku, jeśli nie zakupy? Dlatego postanowiłam, że zabiorę go na mały obchód po włoskich sklepach.
A jako, że ja nie jestem rozrzutna, to na koniec naszych zakupów, czyli po jakiś trzech godzinach, nic nie kupię. To istna tortura, o której powiedziała mi moja koleżanka ze szkoły. Może nie tyle, co powiedział, ile ja podsłuchałam.
W każdym razie punktualnie o godzinie jedenastej wyciągnęłam go z pokoju. Byłam i tak bardzo wyrozumiała, bo dałam mu jakieś dwie godziny na odpoczynek przed zakupowym szaleństwem. Co okazało się wielkim błędem, bo Louis strasznie się rozleniwił i wcale nie chciało mu się nigdzie iść.
Oczywiście zignorowałam wszystkie jego protesty i wyciągnęłam go na tłoczną ulicę. Podczas wczorajszej drogi powrotnej do hotelu zauważyłam parę sklepów z damską odzieżą, więc mniej więcej orientowałam się, w którą stronę powinniśmy iść.
Pierwszy sklep znaleźliśmy już po jakimś dziesięciu minutach marszu. Był to niewielki sklep z eleganckimi ubraniami. Były sukienki, które wydawały się być strasznie surowe, ponieważ utrzymane były w czerni i bieli. To samo dotyczyło butów. W sumie tylko z biżuterią w tym sklepie można było zaszaleć.
Wolno przechodziłam pomiędzy wieszakami, co jakiś czas dotykając materiału, z którego były uszyte suknie. Wyciągałam je również, żeby przyjrzeć się im dokładnie.
Obeszłam już prawie cały sklep, kiedy doszłam do wniosku, że powinnam coś przymierzyć. Rozejrzałam się po całym sklepie. Moją uwagę przyciągnęła czarna sukienka w białe groszki. Nie widziałam jej za dobrze, ponieważ wciśnięta była pomiędzy czarne suknie.
Podeszłam do wieszaka, na którym znajdowało się to cudo. Podniosłam ją na wysokość oczu i oniemiałam, bo sukienka była naprawdę śliczna. I jak tu nic nie kupować, kiedy masz przed sobą coś tak pięknego?
Żyłam nadzieją, że będę w niej wyglądała tak paskudnie, że odechce mi się jej kupowania. Jednak kiedy wyszłam z przebieralni i spojrzałam w lustro, nie mogłam powstrzymać cisnącego się na moje usta uśmiechu. Wyglądałam naprawdę nieźle.
Odwróciłam się w stronę Lou, który zajął miejsce na kanapie przed jedną z przymierzalni. W ręku trzymał jakąś gazetę i przeglądał ją. Wydawał się być wcale niezainteresowany tym, co się w niej znajdowało. Tak jakby po prostu próbował zabić czas.
Kiedy podniósł swój wzrok na mnie i moją kreację, wiedziałam, że nie tylko mi spodobało się to, jak w niej wyglądam.
Przegryzłam swoją wargę, czekając na to, żeby chłopak do mnie podszedł. Gdy już to zrobił i stanął przede mną, pocałował mnie w usta. Delikatnie pociągnął za moją dolną wargę, po czym odsunął się ode mnie.
- Kupujemy ją - zwrócił się w stronę, jak mi się wydawało, właścicielki sklepu, która stała za kasą i obserwowała nasze poczynania.
Louis uśmiechnął się do mnie i założył na nos okulary. Wywnioskowałam, że to słońce mu przeszkadza, ale powód był zupełnie inny.
Naprzeciwko nas szły cztery dziewczyny. Miały może po piętnaście lat, ale nie o to chodzi. Jedna z nich, wysoka blondynka miała na sobie szarą koszulkę z czarnym napisem "THIS GIRL IS A DIRECTIONER". Druga z nich, niska szatynka miała czarną czapkę z białym napisem "Directioner". Reszta dziewczyn posiadała podobne gadżety.
Obydwoje wiedzieliśmy, co to oznacza. Fanki, które z pewnością pojawią się na koncercie, spacerowały po Weronie mając nadzieję, że spotkają swoich idoli. Miały szczęście, bo jeden z nich stał praktycznie przed nimi. One jednak go nie zauważyły, ponieważ za bardzo zaangażowały się w rozmowę.
Jednak w pewnym momencie jedna z nich pokręciła głową, jakby nie dowierzała słowom przyjaciółki. Od razu zauważyła Lou. Widziałam to po jej twarzy, która w sekundzie zrobiła się rozweselona, jakby dziewczyna zjadła za dużo czekolady.
Mój chłopak również to zauważył i z nieznajomych mi przyczyn puścił moją dłoń. Posłał dziewczynie, która już zdążyła poinformować swoje przyjaciółeczki o fakcie, że ich idol stoi tuż przed nimi; firmowy uśmiech. Podszedł do nich i zaczął z nimi rozmawiać.
Nie potrafię opisać, jak się wtedy poczułam. Czułam złość, ale i ból... Niewyobrażalny ból. Sądziłam, że ja i on nie musimy już ukrywać tego, że się spotykamy. Nie spotykał się już z Eleanor i był wolny. Dlaczego więc puścił moją rękę i sam podszedł do fanek?
W jakiś sposób czułam się też upokorzona.
Znowu muszę przeprosić za to, że rozdział pojawia się tak późno. Kompletnie nie wiedziałam, co mogłabym w tym rozdziale napisać, a kiedy w końcu przysiadłam i zaczęłam pisać... To się rozpisałam. :) Do tego rozdział kończyłam w samochodzie z wujkiem, którego samochód przekraczał w pewnych momentach 200 km/h, a przed nami jedzie gościu na motorze, który popisuje się jazdą na tylnym kole. Dlatego mam nadzieję, że wybaczycie mi te wszystkie błędy. Liczę na szczerą opinię. A tak wgl. Jak wam się podoba teledysk do Best Song Ever?
P.S. Następny rozdział dopiero za dwa tygodnie, ponieważ znów wyjeżdżam :)
Zdążyłam już ochłonąć po tym całym rumienieniu się i postanowiłam zrewanżować mu się za to. A jaki jest najlepszy pomysł na zemstę na swoim chłopaku, jeśli nie zakupy? Dlatego postanowiłam, że zabiorę go na mały obchód po włoskich sklepach.
A jako, że ja nie jestem rozrzutna, to na koniec naszych zakupów, czyli po jakiś trzech godzinach, nic nie kupię. To istna tortura, o której powiedziała mi moja koleżanka ze szkoły. Może nie tyle, co powiedział, ile ja podsłuchałam.
W każdym razie punktualnie o godzinie jedenastej wyciągnęłam go z pokoju. Byłam i tak bardzo wyrozumiała, bo dałam mu jakieś dwie godziny na odpoczynek przed zakupowym szaleństwem. Co okazało się wielkim błędem, bo Louis strasznie się rozleniwił i wcale nie chciało mu się nigdzie iść.
Oczywiście zignorowałam wszystkie jego protesty i wyciągnęłam go na tłoczną ulicę. Podczas wczorajszej drogi powrotnej do hotelu zauważyłam parę sklepów z damską odzieżą, więc mniej więcej orientowałam się, w którą stronę powinniśmy iść.
Pierwszy sklep znaleźliśmy już po jakimś dziesięciu minutach marszu. Był to niewielki sklep z eleganckimi ubraniami. Były sukienki, które wydawały się być strasznie surowe, ponieważ utrzymane były w czerni i bieli. To samo dotyczyło butów. W sumie tylko z biżuterią w tym sklepie można było zaszaleć.
Wolno przechodziłam pomiędzy wieszakami, co jakiś czas dotykając materiału, z którego były uszyte suknie. Wyciągałam je również, żeby przyjrzeć się im dokładnie.
Obeszłam już prawie cały sklep, kiedy doszłam do wniosku, że powinnam coś przymierzyć. Rozejrzałam się po całym sklepie. Moją uwagę przyciągnęła czarna sukienka w białe groszki. Nie widziałam jej za dobrze, ponieważ wciśnięta była pomiędzy czarne suknie.

Żyłam nadzieją, że będę w niej wyglądała tak paskudnie, że odechce mi się jej kupowania. Jednak kiedy wyszłam z przebieralni i spojrzałam w lustro, nie mogłam powstrzymać cisnącego się na moje usta uśmiechu. Wyglądałam naprawdę nieźle.
Odwróciłam się w stronę Lou, który zajął miejsce na kanapie przed jedną z przymierzalni. W ręku trzymał jakąś gazetę i przeglądał ją. Wydawał się być wcale niezainteresowany tym, co się w niej znajdowało. Tak jakby po prostu próbował zabić czas.
Kiedy podniósł swój wzrok na mnie i moją kreację, wiedziałam, że nie tylko mi spodobało się to, jak w niej wyglądam.
Przegryzłam swoją wargę, czekając na to, żeby chłopak do mnie podszedł. Gdy już to zrobił i stanął przede mną, pocałował mnie w usta. Delikatnie pociągnął za moją dolną wargę, po czym odsunął się ode mnie.
- Kupujemy ją - zwrócił się w stronę, jak mi się wydawało, właścicielki sklepu, która stała za kasą i obserwowała nasze poczynania.
***
Choć nalegałam, żeby kupić sobie tę sukienkę sama, Louis i tak za nią zapłacił. Czułam się naprawdę jak idiotka, kiedy wyjął swoją kartę i wręczył ją kobiecie za kasą. Oczywiście sprawdziłam cenę sukienki i nie była ona jakoś strasznie droga, ale i tak nie zmieniało to mojego położenia.
Kiedy podzieliłam się moimi odczuciami z chłopakiem, on wybuchł śmiechem. Powiedział, żebym się do tego przyzwyczajała. Ale jak miałam się przyzwyczajać do czegoś, czego po prostu nie rozumiałam? Dla mnie to nie było takie oczywiste, że chłopak kupuje swojej dziewczynie nie takie znowu tanie sukienki. Rozumiem pojęcie "prezent", ale prezenty raczej tyle nie kosztują, a już tym bardziej nie dostaje się ich tak często.
Odsunęłam od siebie takie myśli. Takie rozmyślania prawie nigdy nie kończyły się dobrze. Wtuliłam się w bok Lou i po prostu pozwoliłam, żeby mnie prowadził.
Po zakupie sukienki zdałam sobie sprawę, że nie będę już potrafiła torturować zakupami chłopaka, który zapłacił mi za sukienkę. Dlatego też pozwoliłam na to, żeby Louis wybrał miejsce, w które się udamy. A że chłopak miał ochotę na jakieś pyszne ciasto, więc kierowaliśmy się w stronę jakiejś kawiarenki.
Kiedy zorientowałam się, że to ta sama kawiarnia, w której wczoraj zamówiłam to okropne ciasto z rodzynkami, było już za późno. Przy stoliku, który zajęliśmy, pojawiła się Anna. Dziewczyna bardzo ucieszyła się, że mnie widzi. Wnioskuję to po tym, że praktycznie podniosła mnie z krzesła i zaczęła ściskać.
Kiedy już posadziła mnie na krześle, znowu dostała słowotoku. Tym razem zaczęła pytać mnie, czy spotykam się z tym chłopakiem, który siedzi koło mnie. Bo ona widziała nas przed chwilą razem, jak tu wchodziliśmy. Jak to my fajnie razem wyglądamy i pasujemy do siebie.
Miny Lou chyba nigdy nie zapomnę. Był w jakimś szoku, że rozmawiam z jakąś dziewczyną, której on nie zna. W dodatku nie rozumiał pewnie ani słowa z tego, co mówiłam do Anny.
Po dwudziestu minutach odpowiadania Annie na jej wszystkie pytania mogliśmy wreszcie zamówić coś sobie. Kiedy Anna przyjęła nasze zamówieni, odsunęła się od naszego stolika i poszła obsłużyć dwie kobiety, które zajmowały miejsce w środku lokalu.
- Skąd ją znasz? - spytał z zaciekawieniem, delikatnie przechylając głowę na lewo.
- Wczoraj ją poznałam. A poza tym ona jest Polką.
- Naprawdę? - na jego twarzy pojawił się wyraz niedowierzania - To by wyjaśniało, dlaczego nie zrozumiałem ani słowa z waszej rozmowy.
Roześmiałam się. Pewnie musiał się poczuć odrobinę wykluczony, ale to nie była moja wina, że nie znał mojego pięknego, ojczystego języka.
- Może to i lepiej...
W tej chwili pojawiła się Anna, która przyniosła nam nasze zamówienia. Tym razem nie popełniłam tego błędu, żeby zamówić coś, czego nie znałam. Dlatego zamówiłam wielki deser lodowy. Czy wspominałam już, że kocham lody?
Dziewczyna postawiła przed Lou talerz z ciastem czekoladowym, a przede mną pucharek pełen lodów. Następnie zostawiła nas samych, a ja przyjrzałam się mojemu deserkowi. W pucharku było po dwie gałki lodów waniliowych, czekoladowych i truskawkowych. Do tego kawałki owoców i morze bitej śmietany polanej polewą czekoladową, a bita śmietana posypana była... rodzynkami? Albo to gościu, który przyrządzał mi ten deser sobie ze mnie kpi, albo rodzynki się po prostu na mnie uwzięły.
***
Złapałam Lou za rękę, a on mocno ją ścisnął. Zaczynało się robić późno, jeśli zważyć na fakt, że chłopaki dają koncert o siódmej. Dlatego musieliśmy już wracać do hotelu, bo jeśli byśmy się spóźnili nie byłoby z nami za dobrze.
Naprzeciwko nas szły cztery dziewczyny. Miały może po piętnaście lat, ale nie o to chodzi. Jedna z nich, wysoka blondynka miała na sobie szarą koszulkę z czarnym napisem "THIS GIRL IS A DIRECTIONER". Druga z nich, niska szatynka miała czarną czapkę z białym napisem "Directioner". Reszta dziewczyn posiadała podobne gadżety.
Obydwoje wiedzieliśmy, co to oznacza. Fanki, które z pewnością pojawią się na koncercie, spacerowały po Weronie mając nadzieję, że spotkają swoich idoli. Miały szczęście, bo jeden z nich stał praktycznie przed nimi. One jednak go nie zauważyły, ponieważ za bardzo zaangażowały się w rozmowę.
Jednak w pewnym momencie jedna z nich pokręciła głową, jakby nie dowierzała słowom przyjaciółki. Od razu zauważyła Lou. Widziałam to po jej twarzy, która w sekundzie zrobiła się rozweselona, jakby dziewczyna zjadła za dużo czekolady.
Mój chłopak również to zauważył i z nieznajomych mi przyczyn puścił moją dłoń. Posłał dziewczynie, która już zdążyła poinformować swoje przyjaciółeczki o fakcie, że ich idol stoi tuż przed nimi; firmowy uśmiech. Podszedł do nich i zaczął z nimi rozmawiać.
Nie potrafię opisać, jak się wtedy poczułam. Czułam złość, ale i ból... Niewyobrażalny ból. Sądziłam, że ja i on nie musimy już ukrywać tego, że się spotykamy. Nie spotykał się już z Eleanor i był wolny. Dlaczego więc puścił moją rękę i sam podszedł do fanek?
W jakiś sposób czułam się też upokorzona.
***
Podniosłam się z łóżka. Miałam już dość bezczynnego leżenia i czekania na sen, który jak mi się wydawało, miał wcale nie nadejść. W pokoju było strasznie duszno i gorąco, co z pewnością nie pomagało mi usnąć.
Spojrzałam na balkon, który wydawał się być dobrą odskocznią od dręczących mnie myśli. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi balkonowe. Wyszłam na zewnątrz i spojrzałam na niebo, na którym nie było ani jednej gwiazdy. Tylko księżyc. Spojrzałam w dół i zauważyłam chłopaka, który leżał na trawie i wpatrywał się w niebo. Te ciemne loki wydawały się znajome... Harry.
Zimny podmuch wiatru przypomniał mi o tym, co mam na sobie. Wróciłam do pokoju i złapałam jedyny sweterek, który tutaj przywiozłam. Był on strasznie cieniutki, ale nie miałam nic lepszego. Próbując go szybko założyć, wyszłam z pokoju.
Nie wiem, jakim cudem w takich ciemnościach zdołałam dotrzeć do drzwi, które prowadziły na boisko, na które wychodził mój balkon.
Po siedmiominutowym marszu dotarłam do Harry'ego. Chłopak wcale mnie nie zauważył, ponieważ jego oczy były zamknięte. Wyglądał na naprawdę spiętego. Może to był właśnie sposób, w jaki odreagowywał po koncercie.
- Mogę się koło ciebie położyć? - spytałam cichutko. Miałam nadzieję, że jednak usłyszał moje pytanie.
Delikatnie, prawie niezauważalnie przytaknął głową. Nie otworzył jeszcze jednak oczu.
Najpierw usiadłam na trawie, jednak już po chwili leżałam na niej. Poprawiłam koszulkę, która podsunęła się i odsłoniła mój brzuch. Zaczęłam wpatrywać się w księżyc. Nie znałam się za bardzo na astronomii, ale wydawało mi się, że jest już w pełni. To by wyjaśniało, dlaczego nie mogłam usnąć.
Usłyszałam chrząknięcie i automatycznie odwróciłam moją głowę w stronę Harry'ego. Dyskretnie obserwowałam to, w jaki sposób poprawił swoje włosy i otworzył oczy. Wyglądał na zdenerwowanego tym, co ma mi do powiedzenia. Nie poganiałam go jednak. Czekałam.
Jeszcze przez jakiś czas panowało milczenie, ale w końcu chłopak się odezwał:
- To z Lou... To tak na poważnie?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - powiedziałam skołowana.
- Chodzi mi o to, że... Traktujesz go na poważnie, czy też chcesz go zranić?
Dotknęły mnie jego słowa. Jak mógł sobie pomyśleć, że chciałabym zranić Tomlinsona? Myślałam, że wszyscy wiedzą, że moje intencje są czyste.
- Nie obraź się, ale ja się o niego martwię. Nie chcę znów patrzeć na to, jak on cierpi.
- Wydaje mi się, że to on nie bierze tego na poważnie! - niepotrzebnie uniosłam głos.
Uspokoiłam się w ciągu jednej sekundy. Złość minęła tak szybko, jak przyszła.
- Louis chciał mi dać kasę wczoraj, żebym... Jak on to określił? Żebym mogła sobie coś kupić. Dzisiaj spotkaliśmy wasze fanki. Puścił moją dłoń i sam do nich podszedł. Po prostu... - mój wywód przerwał śmiech Harry'ego. Czy on się śmieje ze mnie?!
- To jego mechanizm obronny. On chce cię chronić... Ale próbuje zachowywać się normalnie. Nawet nie wiesz, jak bardzo on się o ciebie boi. Nie potrafi sobie potrafić ze strachem, że mogłoby ci się coś stać. Nawet nie wiesz o tym, że on codziennie rano, kiedy wie, że będziesz biegać, budzi się wcześniej. Obserwuje przez okno, jak wybiegasz do parku i czeka na twój powrót - lokaty zachichotał.
Zatkało mnie i nie wiedziałam, co powinnam powiedzieć. A nawet, jeśli bym wiedziała... Nie potrafiłbym wydobyć tego z siebie. To wszystko zrobiło na mnie wrażenie.
Pewnego wieczora, kiedy miałam jakieś sześć lat, tata przyszedł do mojego pokoju przeczytać mi bajkę na dobranoc. Była to bajka o księżniczce, którą zaatakowali i porwali źli ludzie; i o jej bohaterze. Chłopaku, który uratował ją. Spytałam taty, kiedy ja znajdę mojego bohatera. A on odpowiedział, że w odpowiednim czasie. Powiedział, że będzie się on o mnie troszczył, a ja nie będę się już musiała dłużej bać.
Wygląda na to, że znalazłam już swojego bohatera.
P.S. Następny rozdział dopiero za dwa tygodnie, ponieważ znów wyjeżdżam :)